Rozdział 6

1.9K 116 667
                                    

Miłego czytania :*

Kompletnie przemoknięty szedłem do swojego mieszkania, ściskając dłonie w pięści. Papieros, którego trzymałem w zębach wygasł z wilgoci albo po prostu dlatego, że przestałem się zaciągać. Włosy przylepiły mi się do czoła i policzków, natomiast płaszcz zrobił niezwykle ciężki. Oczy miałem spuchnięte od łez i... nie czułem już nic. Zupełnie jakbym wpadł w jakąś otchłań bezdenną. Straciłem nawet ochotę na wizytę u Davida czy w Berwing Pub. Chciałem dostać się do ciepłego łóżka i wypić szklankę whisky, opcjonalnie cztery butelki.

Jednakże świadomość, że czekała na mnie jedynie samotność, sprawiała, że szedłem naprawdę wolnym krokiem i to jeszcze najdłuższą drogą. Krążyłem uliczkami Portland, jak gdyby miały przynieść ukojenie. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Poczułem się bezużytecznym śmieciem, kawałkiem papieru, zmiętym i oplutym. Wszystkie plany i nadzieje zostały bezpowrotnie pogrzebane. Zdeptane niczym wstrętny karaluch.

Przystanąłem na moment przy rzece Willamette i pociągnąłem nosem z zimna.

Zastanawiałem się co teraz zrobić. Od jak dawna była z tym chłopakiem? Czy warto w ogóle próbować coś wyjaśnić? Nie wiedziałem, kogo by to wszystko zraniło bardziej. To jak rozdrapanie strupa i pozwolenie na to, by krew trysnęła ze zdwojoną siłą.

Miałem więc pozwolić, żeby to wszystko poszło na marne? Tak po prostu oddać swoją dziewczynę innemu facetowi?

Nie.

Jestem przecież pieprzonym egoistą. Chcę Gilbert i ją dostanę, choćbym miał porwać to dziewczę i zmusić do miłości.

Gdzieś po północy dotarłem wreszcie do mieszkania. Rzuciłem mokre ubrania na podłogę, od razu sięgając po butelkę. Pociągnąłem kilka mocnych łyków, wcale nie krzywiąc się z goryczy, jaka przeszła przez moje gardło. Wyszedłem na balkon, by odpalić papierosa. Musiałem się zastanowić nad sobą, potrzebowałem chwili, żeby odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

Co dalej Caruso?

Cóż... dalej była druga butelka, głośna muzyka, a później zgon na panelach i wymioty o czwartej rano.

***

Przeleżałem w wannie dobrą godzinę, nim zebrałem w sobie pokłady życia. Zrobiłem listę zakupów, a później pojechałem do okolicznego marketu, bo głodówka na śniadanie nie była najlepszym rozwiązaniem na początek dnia, zwłaszcza, dla nałogowego palacza. Przemierzałem alejki, wrzucając do wózka mniej lub bardziej potrzebne rzeczy. Myślałem tylko o tym, co widziałem. Skupiałem się jedynie na bieżących sprawach, a pochylająca się milfa w jeansowej spódniczce, była idealnym rozproszeniem od czarnych myśli. Opalone, długie nogi i różowe figi ucieszyły moje oczy, choć tylko na moment. Obok wózka stała dziewczynka w czerwonej sukience w groszki, a urocze, blond loki wirowały za każdym razem, gdy kręciła głową ze znudzenia.

Pomyślałem o Vincenzo i uświadomiłem sobie... jak bardzo brakuje mi tego dzieciaka.

Przywykłem do tego, że szarpał mnie za brodę, uśmiechał się z moich głupich min, bił plastikowym kijem bejsbolowym i obsikiwał, gdy akurat musiałem zmienić mu pampersa.

Przypominał mi Nathaniela, gdy tak przenikliwie patrzył swoimi czekoladowymi ślepiami, a cyniczny uśmieszek błądził mu na ustach. Kropka w kropkę, był jak ojciec. Chyba to najbardziej w nim lubiłem. Podobieństwo do utraconego brata zdecydowanie przyciągało mnie do bratanka.

Jedno było pewne.

Zestarzałem się, skoro myślałem już o takich sprawach.

Pchnąłem wózek dalej.

𝐈𝐈. [+𝟏𝟖] 𝐅𝐥𝐚𝐭 𝐖𝐡𝐢𝐭𝐞 𝐢 𝐒𝐞𝐭𝐤𝐢Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz