Rozdział 11

2K 124 222
                                    

Changretta_watt

Miłego czytania :*

***

— Dlaczego nie powiedziałeś, że odszedłeś z mafii? — zapytała, gdy stąpaliśmy po ciepłym piasku.

— Nie wiem. — Wzruszyłem ramionami. — W natłoku tych wszystkich wiadomości, po prostu zapomniałem. Poza tym... czy to by coś wniosło do naszej relacji?

— Sama nie wiem. — Potarła nerwowo ramiona. — Chciałabym głupio wierzyć, że teraz będziesz zwykłym facetem, ale później patrzę ci w oczy i widzę, że okrywa je mrok. Wiem, że to odejście i cała ta szopka, którą odstawiasz, ma jakieś drugie dno.

— To oznacza tylko jedno. — Złapałem ją za przedramię i przyciągnąłem do siebie. Zaskoczona oparła dłonie na moim torsie. — Bardzo dobrze mnie znasz, Clarisso. Lepiej, niż mógłbym przypuszczać.

— Kim tak naprawdę była Kate? — Kontynuowała proces zdobywania informacji, nie reagując na mój żartobliwy ton.

— Już mówiłem, rosyjską agentką, córką albo podopieczną ważnego bossa.

— To trochę dziwne, że pracowałeś z nią tyle czasu i nie dowiedziałeś się, że masz wroga pod nosem. — Skrzyżowała ramiona.

— Wiem, jak źle to wygląda Clary, ale Rosjanie mają naprawdę dobrych szpiegów i agentów. Wyrobili jej niezły profil, wykorzystali nawet dziecko dla uwiarygodnienia. Zresztą nigdy bym się nie spodziewał, że zostanę zaatakowany właśnie w ten sposób. Belozersky to dawny partner biznesowy mojego ojca — westchnąłem, wbijając czubek buta w piasek. Po chwili wyprostowałem się i dodałem już pewniejszym tonem: — Skoro chce wojny, to ją dostanie.

— Wojny? Chcecie wywołać wojnę przez to, że oskubał was z pieniędzy?

— Nie. Zaatakował syna innego bossa, Clary. Luigi rządzi całym wschodnim wybrzeżem USA i połową Sycylii. Nie zabili mnie, bo chcą bym żył ze świadomością, jak łatwo dałem się podejść, że tak naprawdę nasza ochrona jest do dupy. W tym planie chodziło o to, by nas poniżyć, by mnie poniżyć. — Podkreśliłem.

— Cóż... — Przewróciła oczami i ruszyła dalej. — Miałeś do niej słabość. Wiedziałam, że fizycznie cię pociąga.

— Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo tego żałuje. — Zatrzymałem ją szybko. Ująłem za ramię i odwróciłem powoli to małe ciałko w swoją stronę. — Zawsze z tego drwiłem, myśląc, że sam jestem ponad takim pragnieniom. Wyszedłem na prawdziwego hipokrytę...

— Wyszedłeś. — Przytknęła.

— Przepraszam, kwiatuszku — jęknąłem żałośnie. Pozwoliłem sobie na to, by przytulić się do niej. Owinąłem ciasno ramiona wokół ciała blondynki, rozkoszując się jej ciepłem, podczas gdy ona stała sztywno, nie wykonując żadnego ruchu. Zdobyła się jedynie na głębokie westchnienie. — Tak bardzo przepraszam.

— To już przeszłość. — Poklepała mnie po ramieniu.

— Nie zdradziłem cię. — Poczułem, że muszę ją zapewnić o tym po raz setny. — Gdyby tak było, nie odważyłbym się spojrzeć ci w oczy. Mówię prawdę. Była moją zgubą, ale tego przestępstwa nie popełniłem.

— Nie chcę o tym rozmawiać, Adrian — ucięła. — Może i chciałabym ci wierzyć, ale pamiętam, jak na nią patrzyłeś. Poza tym zdrada nie dotyczy jedynie fizycznego aspektu.

— Rozumiem, kwiatuszku. Wiem, co masz na myśli. — Spuściłem głowę na kilka sekund. Odsunąłem się nieznacznie, ujmując dłonie Clarissy. Zbliżyłem je do ust i ucałowałem. — Obiecuję, że już nigdy więcej cię nie zawiodę.

𝐈𝐈. [+𝟏𝟖] 𝐅𝐥𝐚𝐭 𝐖𝐡𝐢𝐭𝐞 𝐢 𝐒𝐞𝐭𝐤𝐢Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz