Rozdział 8 - Nowa nadzieja

108 15 9
                                    

Przyszedł i czas na pierwszą chemioterapię. Przebiegła ona pomyślnie, lekarze nie zauważyli większych szkód dla zdrowia kręconowłosego chłopaka. Może i zaczęły wypadać mu włosy, może i miał obniżoną odporność, ale to było normalne, normalne jak na tą sytuację, w której znalazł się tak młody chłopak.

Pewnego lipcowego poranka obudzili się dość późnym popołudniem, a właściwie to donośny dźwięk dzwonka, rozbrzmiewający w całym mieszkaniu obudził ich definitywnie, na całe szczęście. Ten dzień był ważny. Noc poprzedzającą była dla nich bardzo długa. Rozmawiali o wszystkim, nie żeby wcześniej tego nie robili, ale wtedy było inaczej. Pragnęli zapamiętać każdą minutę, a Harry chciał być pewien jednego.

- Lou? - zapytał Harry, popijając ciepłą herbatę, siedział oparty o zagłówek łóżka, a dłoń Louisa obejmowała go ścisło w pasie, delikatnie gładząc jego bok.

Niebieskooki wyczuwał na jego ciele każdą, nawet najmniejszą kosteczkę. Chłopak sporo schudł, a po pierwszej chemioterapi stracił całkowicie apetyt. Gemma bywając u nich codziennie, dostarczała im świeże warzywa i owoce z pobliskiego ryneczku. Harry nie wiedział ile tak naprawdę rozmów przebyła z Louisem, gdy on spał, a robił to naprawdę często będąc wymęczony chorobą. Oboje byli w tej sytuacji, oboje bali się utraty kogoś tak wartościowego i bliskiego im sercu, oboje nie mogli się z tym pogodzić.

- Tak, słońce? - zapytał, całując go w czoło, wpierw odgarniając słabe kosmyki z jego czoła.

- Obiecaj mi... - wziął głębszy wdech. -... obiecaj, że znajdziesz sobie kogoś, jak mnie już nie będzie. - powiedział łagodnie, on się z tym pogodził, on wiedział, że nie ma już odwrotu.

- Co... o czym ty do mnie mówisz? - zapytał Louis całkowicie zaskoczony jego słowami, gładząc jego policzek. Spojrzał się zaszokowany w jego zielone tęczówki, które wypełniły się łzami.

- Obiecaj. - powiedział nad wyraz stanowczo, delikatnie odkładając kubek z parującym płynem na stolik obok łóżka.

- Harry, jak mam Ci obiecać... nie mogę robić takich rzeczy, to w naszej sytuacji nie jest zdrowe. - odsapnął wciąż niedowierzając, temu co przyszło mu słyszeć z ust swojego chłopaka.

- Ja ci obiecałem, mimo, że nie wiem... - powiedział, ujmując jego dłoń i kładąc sobie w miejscu serca. -... ile ono pobije, jak długo obaj będziemy mogli słyszeć jego obecność. - powiedział z wyrzutem, a gorzkie łzy zaczęły kapać mu na koszulkę. Czuł się beznadziejnie, był zagubiony, jednak pogodził się z tym, że pewnego dnia już nie ujrzy blasku słońca, że nie otworzy powiek, że nie zobaczy błękitnych tęczówek, tuż nad sobą, patrzących na niego z troską.

- Kochanie... nie będę Ci nic obiecywać, zostajesz tu ze mną, nie ma mowy, że gdzieś odejdziesz beze mnie. Ja nie pozwolę... - powiedział, podnosząc jego dłoń i ucałował ją. -... nie pozwolę. - wyszeptał do siebie, jak w amoku.

Tego dnia mieli umówioną wizytę, rozpoczynającą kolejną chemioterapię. Mieli zjawić się w ośrodku na godzinę szesnasta, a dochodziła piętnasta.

Niebieskooki szybko wygramolił się z łóżka, całując przelotnie policzek swojego chłopaka i półprzytomny pobiegł do drzwi frontowych. Zastał w nich nikogo innego jak Gemme, która pamiętała o tej wizycie, właściwie to nią żyła od tygodnia wstecz.

Tydzień wcześniej uprzedzała Louisa, że będzie jechać z nimi, żeby nastawił budzik, bo wiedziała, że ich dnie płyną zdecydowanie w zaburzonym trybie. Niestety chłopak miał zbyt dużo myśli w głowie, by o tym pamiętać. Końcowo stała się ich prywatnym budzikiem.

- Ty jeszcze w piżamie? - zapytała zaskoczona, wchodząc do środka, gdy tylko dostała wolną drogę.

- Miłe przywitanie, Gemm. - wysapał chłopak, na co dziewczyna się odwróciła i natychmiast się do niego przytuliła, delikatnie mierzwiąc jego bałagan na głowie.

- Przepraszam, jestem zestresowana, a widok Ciebie w piżamie wcale mnie nie uspokoił. - uśmiechnęła się znikomo, rozglądając się po mieszkaniu w poszukiwaniu brata.

- Jeśli szukasz Harrego, on też jest jeszcze niegotowy, zaspaliśmy. Długa noc, później Ci opowiem. Chodź, pomożemy mu się ubrać i ruszamy. - dodał, puszczając przodem dziewczynę, która szybko rzuciła torebkę na sofę w salonie i biegiem udali się do ich pokoju.

- Gemma... - uśmiechnął się Harry, powoli wstając z łóżka. -... wybacz, ale zaspaliśmy. - dodał niepewnie, wstając na równe nogi, niestety jego stabilność była nieco zaburzona, więc niekontrolowanie pochylił się do tyłu, przez co od razu koło niego zjawił się Louis. Podał mu dłoń i ponownie wstali, zawroty głowy to była codzienność, nawet gdy wstawał powoli i ostrożnie.

We dwójkę poszło bardzo sprawnie. Harry był gotowy w przeciągu dwudziestu minut, choć wciąż zawzięcie usiłował robić wszystko sam, a nie mógł. Osłabienie brało nad nim górę, a tony jedzenia wciskane w chłopaka były jedynie pochłaniane przez niego w niewielkiej części.

Zjawili się w gabinecie we trójkę, dziesięć minut przed czasem. Wizyta była podstawowa. Rutynowe badania i ustalenie godzin wizyt przyjęcia kolejnych dawek chemii. Gemma wraz z Louisem patrzyła z bólem na pozornie zwykły zastrzyk, który był wprowadzany do obiegu krwionośnego Harrego. To miało pomóc, lecz niszczyło organizm. To nie miało go wyleczyć, to miało go utrzymać dłużej przy życiu, wiedzieli to wszyscy, nawet sam on. Różnica polegała na tym, że sam chory się z tym pogodził, a pozostała dwójka czekała na cud.

Dwa dni potem dostali telefon z kliniki. Mieli udać się po wyniki badań szczegółowych oraz omówić je. Ponownie zagościli w gabinecie doktora Smitha.

- Właśnie odebraliśmy Pana wyniki, są jakby to powiedzieć... - zaczął niepewnie, drapiąc się po głowie, wzrok wciąż miał wpatrzony w cyferki i zdjęcia, z których nie za wiele rozumiał Louis, jak i sam Harry.

- Jak bardzo źle jest? - zapytał jakby z oczywistością sam zielonooki, odruchowo łapiąc za dłoń Louisa. Siedzieli w tym samym gabinecie co parę dni wcześniej, wpatrując się w doktora.

- Otóż nie, panie Styles. Jest dobrze, wyjątkowo dobrze. Wyniki są lepsze, zdecydowanie lepsze, pierwsza chemioterapia i takie efekty... - spojrzał ponownie w dokumenty. -... w tym stadium to rzadkość. - powiedział zaskoczony lekarz, wręczając plik dokumentów prosto w jego dłonie.

- Naprawdę? - zapiał zaskoczony Louis, natychmiast wstając wraz z Harrym z krzeseł, chwycił chłopaka, unosząc go do góry i obrócił wokół własnej osi, po raz pierwszy od dobrych miesięcy słysząc śmiech swojego chłopaka.

- Proszę o siebie dbać, jeść dobrze i przyjmować w dalszym ciągu to co przepisałem. Widzimy się jutro na kolejnej dawce. Do zobaczenia. - uśmiechnął się subtelnie doktor, nie minęła chwila, gdy wyszli z gabinetu płacząc ze szczęścia, zajęło im dłuższą chwilę by się uspokoili.

Tego dnia obdzwonili całą rodzinę, a delikatny uśmiech Harrego wkradł się na jego usta na cały dzień, mimo że bez sił to nie mógł pohamować chichotu szczęścia, z każdym wypowiedzianym słowem Louisa do słuchawki.

Wyniki były zaskakująco dobre, naprawdę mu się polepszało. Zyskali nadzieję, która została tchnięta także i w ich rodziny.

You're my favorite dream || Larry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz