Rozdział 2

1.7K 81 266
                                    

Dotarł już prawie pod dom i wtedy brama się otworzyła. Przez sekundę był nieco zdezorientowany, ponieważ nie zdążył jeszcze wcisnąć odpowiedniego guzika. Jego zmieszanie zostało rozwiane w ciągu jednej chwili. Polly właśnie wyjeżdżała z podjazdu. Zatrzymała się i uchyliła okno.

-Dokąd jedziesz?-zapytał.

-Tam, gdzie zawsze.-odparła cicho.

-Mam jechać z Tobą?-zaoferował jej swoje towarzystwo.

-Nie musisz. Na pewno jesteś zmęczony.-uśmiechnęła się lekko.

-Dobrze, tylko nie siedź za długo.-powiedział głosem pełnym troski.

Zasunęła szybę i powoli ruszyła przed siebie. Codziennie jeździła tą samą trasą. Trafiłaby z zamkniętymi oczami do celu, do którego w danej chwili zmierzała.

Zaparkowała w miejscu, które w pewnym sensie stało się jej prywatnym. Żaden z miejscowych nie stawał tam samochodem. Czasem czuła się, jakby było ono zarezerwowane tylko dla niej.

Wzięła do ręki niewielką reklamówkę i świeże kwiaty, które przed godziną zerwała w swoim ogrodzie. Szła wąskimi alejkami, z daleka przyglądając się bujnemu dębowi, który rósł tutaj od setek lat. W kilka minut znalazła się tuż pod drzewem, które rzucało na nią kojący cień. Gdyby nie fakt, gdzie się znajdowała, byłaby skłonna wpisać ten obszar na listę swoich ulubionych miejsc.

-Jak zwykle pełno liści.-burknęła pod nosem i zaczęła je odgarniać ręką.

-To dla Ciebie Kochanie.-wymieniła wczorajszy bukiet na nowy.

Wyjęła z reklamówki znicz, który ze sobą przyniosła. Ustawiła go na nagrobku według własnego uznania i zapaliła lont. Wreszcie usiadła na ławce i przez kilka minut wlepiała swój wzrok w nazwisko na tablicy, całkowicie wyłączając wszystkie swoje zmysły.

-Znowu był u nas Scott, wiesz?-zaczęła delikatnym głosem- Jest bardzo ruchliwy. Wszędzie go pełno.-uśmiechnęła się, wypuszczając powietrze przez nos-Szkoda, że nigdy Cię nie pozna. Na pewno byście się polubili.-podparła ręką swój podbródek i wpatrywała się w migoczący ogień.

-Pani znowu tutaj?-usłyszała znajomy głos starszego mężczyzny, który był dozorcą cmentarza.

-Dzień dobry.-grzecznie się przywitała-Ktoś musi przynosić świeże kwiaty.-uśmiechnęła się lekko.

-Ile to już lat?-zapytał, podpierając się o laskę.

-Dwa lata.-westchnęła.

-Dobry Boże, jak ten czas leci.-pokręcił głową.

-Szkoda tylko, że ból tak szybko nie mija.-odparła smutno i po raz kolejny spojrzała na nagrobek.

-On nigdy nie mija, Złociutka.-poklepał ją lekko po ramieniu- Pamiętam jak to było, kiedy odchodziła moja żona. Moja kochana, słodka Grace.-popatrzył w niebo- Minęło już dwadzieścia lat, a nie ma dnia, żebym o niej nie myślał.-przysiadł się obok niej.

-Proszę wybaczyć moją śmiałość, ale czy mogę zapytać co się stało z Pańską żoną?-zadała pytanie w taki sposób, żeby nie czuł się zobligowany do odpowiedzi.

-Białaczka.-oznajmił- Wykryta już w ostatnim stadium. Zmarła w przeciągu miesiąca od postawienia diagnozy.-wyjął z rękawa materiałową chusteczkę, w którą wytarł nos.

-Bardzo mi przykro.-naprawdę mu współczuła.

-Bóg tak chciał.-pokiwał głową-Na każdego z nas przyjdzie pora.-zarzucił mądrością i z trudem próbował się podnieść.

Duskwood: Part II Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz