~5~

150 12 4
                                    

Lekko drżącymi dłońmi ściągnęła z wychudzonego ciała koszulę nocną. Złapała bandaż na nodze, odpinając metalowe zapięcie i zaczęła odwijać go powolnymi, niepewnymi ruchami. Minęła chwila, a jej oczom ukazała się poszarpana, lekko zakrwawiona szrama, która wyróżniała się spośród bladych już blizn. Jej krzywe, chude palce delikatnie zaczęły oczyszczać ranę za pomocą materiału nasączonego w przezroczystym eliksirze. Skrzywiła się lekko, gdy zaczęła piec, jednak nie zaprzestawała wykonywanej czynności. Nowy, czysty bandaż zaczęła owijać dość nieporadnie wokół uda. Nie opatrywała każdej rany oddzielnie. Zajęłoby jej to masę czasu i straciłaby przy tym wiele cierpliwości. Dlatego też, powtarzając krok po kroku, owinęła również łydkę oraz kolano wraz z kostką u drugiej nogi. Uważała jednak przy niej bardziej żeby nie naruszyć dopiero co nastawionej kości. Biodro, pokryte ogromnym siniakiem posmarowała śmierdzącą maścią, a rozcięcie na brzuchu zakleiła plastrem. Ręce, które w całości pokryte były rankami i zdarciami owinęła śnieżnobiałym bandażem, uprzednio je oczyszczając, tak, że wyglądała jak mumia. Szyje także zakryła materiałem. Na większe szramy na twarzy przykleiła plaster, a mniejsze posmarowała jedynie przezroczystym eliksirem.

Dziewczynka podeszła do drzwi hebanowej szafy i otworzyła je jednym ruchem. Złapała czarną spódnicę, zakładając ją na biodra. Białą koszulę zarzuciła najpierw na ramiona, po czym zaczęła zapinać ją, guzik po guziku. Na nogi delikatnie włożyła podkolanówki w kolorze butelkowej zieleni oraz czarne lakierki na płaskiej podeszwie uważając by nie uszkodzić opatrunków. Był to dzień wolny, więc zrezygnowała ze zwyczajowej szaty i krawatu, którego swoją drogą nadal nie potrafiła zawiązać.

Przemierzała korytarz prowadzący wprost do Wielkiej Sali, w której już rozpoczęło się śniadanie. Parę kroków za nią, wraz z czarnym dymem, unosiła się dwójka przerażających istot. Wokół siebie roztaczały nie tylko zimno, ale i także trwogę. Nie łatwo było się przystosować mieszkańcom Hogwartu do nowych bywalców. Nie ma się co dziwić, w końcu to dementorzy.

Usiadła na krańcu stołu i zabrała się za konsumpcje śniadania. Nałożyła na talerz sałatkę i kromkę suchego chleba. Jedzenie w Hogwarcie było naprawdę przepyszne, a stoły były wprost zawalone różnorodnym jedzeniem. Ona miała jednak problem z przełknięciem chociażby połowy tego co jedli inni uczniowie podczas dnia. W Azkabanie porcje jakie dostawali były małe i niezbyt pożywne. Ciężko nawet było nazwać to posiłkiem. Isabelle przyzwyczajona do więziennego systemu wydawania pokarmu, nie potrafiła przestawić się na normalny. Jedzenia było za dużo i za duży był też wybór. Odkąd przekroczyła próg Hogwartu czekały na nią wybory. Opcje do wybrania. Było to dla niej nowe, nie umiała podejmować decyzje, bo nigdy nie miała kontroli nad niczym w swoim życiu

Niedziela minęła, a wraz z nią czas wolny. Uczniowie pierwszego roku zaczęli poniedziałek od zajęć prowadzonych przez profesora Filiusa Flitflicka. Zaklęcia i uroki były jedną z ciekawszych i najbardziej przydatnych rzeczy nauczanych w tej szkole. Każdy kto chciał chociażby w podstawowym stopniu zaaklimatyzować w czarodziejskim świecie, musiał, mniej lub bardziej skrupulatnie przyłożyć się do materiału z pierwszych lat nauki.

Sala, w której teraz zasiedli Krukoni wraz ze Ślizgonami wypełniona była po brzegi księgami różnej maści. Pomieszczenie, dzięki temu można by było porównać do nie za dużej biblioteki. Książki nie były poukładane jedynie równo na półkach, ale też ułożone w stosy leżały w różnych kątach, jak i stały za katedrą. Na tych stał zaś niezwykle niski mężczyzna, który przemówił do klasy.

- Witajcie kochani! Dzisiaj będziemy omawiać zaklęcie Wingardium Leviosa. Czy ktoś z was wie jak ono działa? Ooo, panie Nott.

-Zaklęcie Wingardium Leviosa wprawia dany przedmiot w stan lewitacji.

- Doskonale! Wprost książkowa definicja. Dziesięć punktów dla Slytherinu - odparł, powracając do działania zaklęcia. Omówienie teorii nie zajęło im dużo czasu, dzięki czemu niemal od razu mogli przejść do praktyki.

W sali rozbrzmiało źle akcentowane "Wingardium Leviosa", a uczniowie żwawo machali różdżkami. Dziewczynka siedząca na samym końcu pomieszczenia wpatrywała się tępo w śnieżnobiałe pióro leżące przed nią. Zacisnęła mocniej opatrzone palce, wbijając lekko paznokcie w ciemne drewno. Nigdy nie przypuszczała, że będzie trzymać w dłoni najprawdziwszą magiczną różdżkę. Nieprawdopodobne wydawało jej się to, że dostała możliwość rzucenia realnego zaklęcia. Wzrok przeniosła na otwarty podręcznik i dokładnie przeanalizowała ruch różdżką. Przedstawiono go za pomocą rysunku, co ułatwiło jej zadanie. Wykonała na sucho ruch nadgarstkiem, stwierdzając, że jest on niezbyt skomplikowany i łatwy do zapamiętania. Większy problem sprawiło samo wymówienie zaklęcia. Czytanie wciąż szło jej opornie. Wyrazy czytała głoskami, nieczęsto też literami. Nie miała co posłużyć się bełkotem innych uczniów, a autor podręcznika nie zamieścił w nim potrzebnych do tego wskazówek. Niesamowicie żałowała, że nie przysłuchała się profesorowi. Wzięła głęboki wdech i skierowała czubek różdżki na piórko.

- W-wingar-dium Levios-a - powiedziała drżącym głosem na tyle cichym, że tylko ona mogła go usłyszeć. Nie zdziwiła się, kiedy jej obiekt nie wzniósł się nawet o milimetr. Spodziewała się tego. Spróbowała ponownie. Tym razem pewniej, jednak piórko nadal leżało na drewnianej powierzchni. Wymowa nadal była błędna. Ruchu różdżki była pewna, więc to nie on stanowił problem. Spróbowała jeszcze raz. Także bez skutku. Nie mogła się poddać. Nie chciała przegrać już na starcie. Tym razem zdecydowała się wyakcentować "gar". Ignorując nauczyciela, który chwalił kolejnych uczniów za poprawne rzucenie zaklęcia, także i ona je wykonała. Gdy tylko powiedziała ostatnią literkę piórko poszybowało w górę.

- Gratulacje, panno Prisoner. Naprawdę niesamowite - odparł nie mogąc powstrzymać podziwu. Nie spodziewał się, że akurat jej uda się na pierwszej lekcji. Bądź co bądź była daleko w tyle za innymi. Niestety jedno udane zaklęcie nie było w stanie tego zmienić.

Profesor Quirrell różnił się od innych nauczycieli. Był niepewny i zlękniony, co sprawiło, że szybko dał się stłamsić uczniom. Isabelle przypominał niektórych więźniów w Azkabanie. Nerwowe tiki, dziwne przesądy, ciągłe obawy to było coś co ich łączyło i sprawiało, że różnił się on od ludzi spoza więzienia. Jednak lekcje prowadził, co zadziwiające, normalnie. Trzymał się zakresu materiału, dokładnie omawiając dane tematy. Był dziwny, jednak nie wzbudzał w nikim podejrzeń.

_Witajcie kochani!_

Pragnę was bardzo mocno przeprosić znowu za moją długą nieobecność. Ciężko mi było się zebrać do napisania chociażby jednego zdania. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Wiem, że rozdział jest krótki za co mocno przepraszam, ale tak na rozgrzewkę ciężko było mi napisać coś dłuższego. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.

_Dobranoc, a raczej powinnam powiedzieć miłego dnia!_

Córka Azkabanu | impotensOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz