Rozdział 1

129 18 8
                                    

Obrzeża Dublina, 2018

Stałem w oknie, patrząc, jak samochód odjeżdża w kierunku miasta, by odwieźć Bethany na lotnisko. Nie mam pojęcia, jakich argumentów użyła, by przekonać ojca do swojego wyjazdu, ale najwidoczniej miała asa w rękawie. Mnie się nigdy to nie udało. Gdy tylko zaczynałem rozmowę na temat odejścia od interesów, ojciec ucinał rozmowę jednym zdaniem. Zawsze tym samym.

– Jesteś moim najstarszym dzieckiem, prawowitym dziedzicem, nie pozwolę, by przez twoje miękkie serce cały rodzinny biznes poszedł na zmarnowanie – wymruczałem pod nosem, po czym odsunąłem się od okna, jakby mnie sam diabeł gonił.

Zawsze to samo. Jestem dziedzicem, więc to ja mam poświęcić swoje życie dla dobra organizacji. Jestem dziedzicem, więc to ja mam tańczyć tak, jak ojciec mi zagra. Jestem dziedzicem, więc nie mam prawa mieć życia towarzyskiego.

Ale Bethany to co innego. Mogła pójść na studia, mogła wychodzić ze znajomymi, mogła rzucić wszystko i wyjechać na jebany koniec świata! A to dlatego, że była ukochaną córeczką tatusia. Ojciec by jej nieba przychylił, a ona tego nie potrafiła docenić. Wykorzystywała go do osiągnięcia własnych korzyści, do wyrwania się spod jego protekcji. Tak go zmanipulowała, że przystał na sfingowanie jej śmierci, by tylko mała Beth miała możliwość prowadzenia wymarzonego życia z dala od mafijnych porachunków.

– Robert! Do mnie! – krzyk ojca rozbudził we mnie niepokojące, a zarazem niesamowicie motywujące do podjęcia działań uczucia.

A jakby to wszystko zakończyć?

– Pojedziesz dzisiaj po odbiór transportu z Włoch. Przypłynęli wczoraj wieczorem do portu w Dublinie. Trzeba wszystko przejrzeć i potwierdzić. A przede wszystkim dopilnować, aby tym razem nic nam nie zaginęło. Rozumiesz? Nie możemy sobie pozwolić na kolejne błędy.

– Tak – mruknąłem i dając znać chłopakom, że ruszamy, opuściłem gabinet ojca.

Zrobił sobie ze mnie chłopca na posyłki.

Transport narkotyków i rozprowadzenie ich po Irlandii oraz Brytanii jest naszym kluczowym źródłem dochodu. To w głównej mierze dzięki ojcu działamy na tak szeroką skalę. Dziadek przed laty opierał się głównie na drobnych interesach w mieście oraz na zakładach i wyścigach konnych. Teraz dzięki dobrze rozplanowanej logistyce i szerokiej sieci kontaktów w całej Europie jesteśmy w stanie dostarczać kokainę, amfetaminę i inne nielegalne substancje do naszych docelowych odbiorców.

Dzisiejsza dostawa była kluczowym elementem wiążącym naszą współpracę z rodziną Rossi. Wcześniej nie popisaliśmy się zbytnio, ponieważ część towaru została skradziona. Dodatkowo doszły nas słuchy i możliwym zdrajcy, który połasił się na współpracę z policją.

– Panowie, tylko ostrożnie z tymi skrzyniami – w porcie o tej porze nie było żywej duszy, dlatego nie powinno nam to zająć dużo czasu.

Stanąłem sobie z boku, by nadzorować pakowanie do podstawionych ciężarówek. Drewniane skrzynie pełne były białego proszku podzielonego już na odpowiednie pięciogramowe dawki. Nagle jakby z samych czeluści piekła pojawił się obok mnie Al.

– Ojciec przysłał cię do pilnowania? Nie wiedziałem, że dorabiasz jako niańka – prychnąłem, odpalając papierosa. Ten człowiek razem z moją siostrą i ojcem znajdował się w samej czołówce ludzi, która denerwuje mnie samą swoją obecnością.

– Byłem w okolicy. Pomyślałem, że przyda ci się pomoc – jego ton pozostawiał wiele do życzenia. Al miał to do siebie, że uważał siebie za najważniejszego człowieka w Irlandii, a prawda była zgoła inna. Irlandią rządził ojciec.

– Pomoc w obserwowaniu, jak ładują skrzynie? – takie bajeczki możesz wciskać ojcu, nie mnie.

– Nie ma z tobą naszego kwiatuszka? – wyciągnął zza płaszcza cygaro. Jak ja nie znosiłem tego smrodu.

– Bethany wyjechała. Ojciec przydzielił jej jakieś zadanie – trzymałem się ustalonej wersji. Póki co, Beth oficjalnie była na wyjeździe, później sfingujemy wypadek.

– I ty nic o tym nie wiesz? Ciekawe. Jak masz zamiar w takim razie zostać godnym następcą? – jego prześmiewczy ton sprawił, że zaczynałem widzieć na czerwono. Przebiegły sukinsyn wiedział, gdzie uderzyć, żeby mnie najbardziej bolało.

– Już jestem godnym następcą. Nie zapominaj się, że rozmawiasz z O'Sullivanem. Bethany dostała zadanie, o którym wiem tylko ja i ojciec, więc możesz wyciągnąć wnioski samodzielnie.

– Od kiedy Thomas jest taki skryty, co? Już nie dzieli się informacjami ze swoją prawą ręką? Tylko lata na konsultacje z synkiem.

– Od kiedy ginie nam towar. Wyobraź sobie, że krąg podejrzanych zawęża się z każdym dniem. Albo przestaniesz nam mącić w interesach, albo sam dobiorę ci się do skóry – zagroziłem mu. Od praktycznie samego początku Al widniał na mojej liście podejrzanych i to w samej czołówce. Bo kto inny wie tyle na temat naszych interesów, by tak dobrze je sabotować?

– Oskarżasz mnie? – kpiący uśmieszek wstąpił na jego usta.

– Na razie ostrzegam. Można powiedzieć, że po znajomości, stryju – skinąłem mu głową i odszedłem w kierunku kończących robotę chłopaków.

Ojciec podzielił się ze mną tą słodką tajemnicą naszej rodziny, mniej niż pół roku temu. Mniej więcej od tego czasu podejrzewamy Ala o sabotowanie naszych dostaw. Okazuje się, że Jones jest przyrodnim bratem naszej zmarłej matki. Więc motyw by miał. Nieustannie obwinia ojca o to, że nie zadbał wystarczająco o zdrowie matki i opiekę nad nią w trakcie porodu Bethany. Początkowo myślałem, że może był w niej zadurzony, że Bethany może być tak naprawdę jego córką. Jednak ojciec jakimś sposobem dotarł do dokumentów poświadczających, że nasza matka i Al Jones mieli wspólnego ojca. Tylko w wyniku pewnych nieznanych nam wydarzeń, matka została przy rodowym nazwisku mojej babci.

– Gotowe? – zaciągnąłem się ostatni raz papierosem, po czym wtarłem go butem w ziemię.

– Wszystko zapakowane. Jeszcze tylko podpis – jeden z ludzi Rossiego wystawił w moją stronę podkładkę z długopisem.

– Podpis? – coś mi tu nie grało. Jeszcze ani razu nie wymagali ode mnie pisemnego poświadczenia odbioru towaru.

– No, jak zwykle – wzruszył ramionami.

– No tak, jak zwykle.

Sięgnąłem do paska spodni, po zawieszoną tam broń. Nim jednak zdołałem ją wyjąć, na placu rozpoczęła się na dobre strzelanina. Policja otoczyła nas z każdej możliwej strony, oddając strzały całymi seriami. Moi ludzie rozpierzchli się po całej powierzchni udostępnionego dla nas portu, nie pozostając gorsi. Sam również oddawałem strzał za strzałem, celując do znajdujących się najbliżej mnie policjantów, do momentu, w którym jedna z wystrzelonych kul nie utknęła w moim ramieniu.

– Cholera – zakląłem, upuszczając broń.

Ból momentalnie rozszedł się po całej mojej prawej ręce, uniemożliwiając mi dalszą walkę. Ściągnąłem z siebie jedwabny szalik i przytknąłem go do pulsującej rany. Pochylony udałem się w kierunku czekającego na mnie auta, od którego dzieliło mnie jedynie kilka metrów. 

 

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Sekret Kobiety -  Dodatek III do Serii Siła KobietOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz