Chapter Ten - Felix

13 2 0
                                    


   Straciłem dziewczynę, którą kocham.

    Straciłem twarz, która była częścią mnie.

    Straciłem jednego ze swoich ludzi.

    Straciłem wszystko, na czym mi zależało.

    Ale zamierzam to odzyskać.

    Odzyskam Nightessę i sprawię, że będzie chciała tylko mnie, a jej chłoptaś zapragnie śmierci.

    Odzyskam swoje przystojne oblicze, które w końcu się zaleczy.

     Demilisa? Jakby bardziej obiektywnie popatrzeć, tylko wchodziła mi w paradę. Kazała spowiadać się ze wszystkiego, jakbym był małym szczylem. Prawda jest taka, że nigdy nie traktowałem jej jak siostrę. Zawsze była dla mnie nikim, choć nawet się przydawała w kradzieżach lub zabójstwach. Ale nie była niezastąpiona. Znajdzie się ktoś inny, mniej zrzędliwy niż ona.

    Felix wystawił poparzoną twarz do słońca i odetchnął głęboko opierając się o ozdobną barierkę balkonu. Popatrzył w dal na czubki drzew, które rosły gęsto wokół rezydencji. Za nimi chowała się reszta świata, do którego rezydencja zdawała się nie zaliczać. Za tymi drzewami znajdował się dom Felixa. Jego interes, jego ludzie i jego teren. Ale tutaj wciąż trzymała go Nightessa - dziewczyna, która posiadła na własność sam środek jego serca.

        Sprawię, że będzie jak dawniej. Bo wiem, że to, co kształtowało się między nami nie było wymyślone. Nightie zapragnie mnie, albo ja ją do tego zmuszę i nie istnieje inna opcja. To, co zrobiła teraz. To, że zakochała się w innym, nic nie znaczy.

    Felix przymknął oczy i odetchnął świeżym powietrzem.

    Wyobraziłem sobie, że wcale nie jest takie świeże i rześkie. Te, w moim umyśle było skażone zapachem papierosów i spalin. Do moich uszu dobiegł odgłos jeżdżących i trąbiących na siebie aut. Słońce przypadło i ustąpiło miejsca księżycowi. Wiatr nie był już taki sam, ale tak jak wtedy rozwiewał moje blond włosy. Obok mnie siedziała Nightessa. Znajdowaliśmy się na dachu wysokiego budynku. Oboje leżeliśmy z twarzami zwróconymi ku gwiazdom i raz po raz wypuszczaliśmy dym z ust.

    Przyjrzałem się jej dokładniej. Piękne, białe włosy, wydawały się być pianą morską, która jakimś cudem dostała się na dach wieżowca. Ciemne rzęsy jak dwa czarne wachlarze okalały jej oczy, których tęczówki świeciły zupełnie jak wypolerowana na błysk srebrna biżuteria. Jej całe ciało opinał czarny kombinezon idealnie wpasowując się w jej smukłe ciało. Zupełnie jak druga skóra. Na nim wybijał się naszyjnik, który jej dałem. Lśnił zupełnie jak ona.

    Nightessa Cornvalley - uosobienie nocy.

— Felix? — odezwała się i poczułem jak staje mi serce na sam dźwięk jej głosu.

    Mógłbym jej słuchać godzinami. Patrzeć na nią bez chwili wytchnienia. Dotykać jej bez ustanku. Teraz też złapałem ją za bladą dłoń.

— O co chodzi, Nightie?

— Nie zostawisz mnie, prawda? Nigdy? — utkwiła we mnie swe spojrzenie. — Nie przestaniesz kochać, mam rację? Jesteś w stanie mi to obiecać?

— Jestem i obiecuję. Nigdy nikt, ani nic nas nie rozdzieli. A jeśli spróbuje, zniszczę go. — przysiągłem i ucałowałem obie jej dłonie patrząc w te piękne oczy.

    Zaraz po tym Night znalazła się na mnie. Jej oddech doprowadzał mnie do szaleństwa, kiedy poczułem go na swoich ustach. Nie miałem zamiaru długo się powstrzymywać. Pocałowałem ją przelewając w to wszystko, co do niej czułem. Wszystko, co było między nami. Całą tą chemię. Oddawała wszystkie moje pocałunki nie pomijając żadnego. Już żadne z nas nie miało hamulców.

Wanna play mafia?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz