Chapter 6

216 19 0
                                    

Po ponad godzinnym locie samolot w końcu wylądował a gdy wszyscy z niego już wysiedli, zobaczyli Karę i Sarę, które na nich czekały.

-Jak lot? – Spytała Danvers, ruszając przed siebie gdy już wszyscy znaleźli się koło nich.

-Dobrze. – Odpowiedziała Thea.-Teraz zaprowadzisz nas do siedziby tej tajemniczej Ligi?

Dziewczyna tylko kiwnęła głową nic więcej nie mówiąc. Przez cały czas szli w ciszy aż stanęli przed naprawdę sporym budynkiem, który mógłby być jakimś hotelem.

-Mam nadzieje, że jesteście przygotowani na to co możecie tam zobaczyć. – Zerknęła na swoich towarzyszy.-Bo jeśli nie to radzę to zrobić.

Złapała za klamkę i pociągnęła ją do siebie tym samym otwierając drzwi. Przeszli przez nie a im oczom ukazał się długi korytarz wzdłuż, którego na obu ścianach wisiały różne obrazy.

Po nie całej minucie doszli do kolejnych drzwi tylko tym razem te były większe i zrobione z białego drewna. Złapała za obydwie klamki bo te drzwi były dwustronne i biorąc głęboki oddech, pociągnęła je w swoją stronę, ukazując tym samym swoim przyjaciołom dużą salę, po środku, której stał wielki okrągły stół.

-Dobrze cię widzieć Karo. – Wszyscy popatrzyli w stronę skąd pochodził głos i zobaczyli wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę schodzącego na dół po schodach.-Więc w czym mogę ci pomóc, bo przez telefon brzmiałaś bardzo tajemniczo?

-Witaj Bruce. – Uśmiechnęła się do mężczyzny, zdając sobie sprawę, że trochę się za nim stęskniła.-Ziemie moich przyjaciół zaatakowali niszczyciele i potrzebują pomocy.

-Wiesz, że zawsze ci pomogę. – Uśmiechnął się, podchodząc bliżej dziewczyny i jej towarzystwa.-Ale wiesz też, że potrzebuje odpowiedzi na pytanie, które zadałem ci rok temu.

-Jeśli im pomożemy. – Wskazała na swoich przyjaciół.-To zgadzam się dołączyć do Ligi.

Mężczyzna popatrzył na Sarę, która stała obok.-Mam rozumieć, że ty też panno Lance?

-Dobrze pan rozumie, panie Wayne. – Skrzyżowała ręce na piersi, uważnie mu się przyglądając.-Czy to jakiś problem?

-Oczywiście, że nie. Od początku wiedziałem, że proponując to Karze muszę się liczyć z tym, że dołączy pani razem z nią. Wszyscy o tym wiedzieli i nie mają z tym żadnego problemu.

-Nie mają problemu tak długo jak Kara się zgodzi, prawda? – Zrobiła krok w stronę mężczyzny.-Ale proszę pamiętać, że ja tak szybko nie wybaczam i nie ufam. Gdy tylko zobaczę kryptonit przestanę być miła.

-Tego również się spodziewałem. I tak długo jak wszystko będzie w porządku kryptonit będzie ukryty w bardzo dalekim miejscu. Czy teraz możesz być do mnie mniej wrogo nastawiona panno Lance?

-Nie. Ale proszę próbować dalej. – Zrobiła krok do tyłu tak by znów stać w linii Kary.-Tak długo jak ona panu ufa jestem zdolna współpracować.

-Ta odpowiedź mi odpowiada.

-Dziwnie. – Wszyscy usłyszeli szept Cisco, na który cicho się zaśmiali, oprócz Bruce, który był cały czas poważny ale Kara zauważyła jak na jego ustach błąka się uśmiech rozbawienia.

-Wracając do spraw ważnych teraz. – Mężczyzna zwrócił swój wzrok na Karę.-Spróbuje się skontaktować ze wszystkimi a ty spróbuj ze swoim kuzynem.

-Nic z tego. – Odpowiedziała od razu.-Clark jest po za jakimkolwiek kontaktem. Chwilowo nie ma go na ziemi.

-Znowu jakieś kosmiczne problemy? – Dziewczyna kiwnęła głową na co Bruce westchnął.-No nic, będziemy musieli sobie dać radę bez niego.

-To w ogóle możliwe?

-Oczywiście, że tak Kara. – Ułożył ręce na jej ramionach i lekko się do niej uśmiechnął.-Pamiętaj, że jesteś taka sama jak on. Po za tym udało ci się go pokonać. Jesteś od niego silniejsza ale on tego nigdy nie przyzna.

-Dzięki Bruce.

-Dobra ja zacznę dzwonić do naszych przyjaciół a ty swoim pokaż pokoje, w których spędzą dzisiaj noc. Reszta powinna pojawić się do jutra, miejmy przynajmniej taką nadzieje.

Mężczyzna odszedł w stronę, z której przyszedł a Kara odwróciła się do reszty, którzy patrzyli na nią w sposób, którego nie potrafiła zrozumieć co znaczy.

-Jest dwójka was? – Spytał Diggle, będąc w szoku, że dziewczyna ma kuzyna, który jest taki sam jak ona.

-Tak.

-Dwójka?

-Dig wszystko w porządku? – Zaśmiała się na jego minę.

-Nie mam pojęcia.

-Myślałam, że po tym czasie już się przyzwyczaiłeś. – Oznajmiła Thea również cicho się śmiejąc.

Ciemnoskóry nie wiedział co odpowiedzieć, więc siedział cicho, próbując przyswoić myśl, że jest jeszcze jedna osoba taka jak Kara.

-Pokaże wam wasze pokoje tak jak powiedział Bruce. Są dwuosobowe, więc żadne z was nie będzie musiało samo przeżywać tutaj nocy i jeśli usłyszycie coś dziwnego to zignorujcie. Tu się dzieje dużo różnych rzeczy, jasne.

Wymienili się spojrzeniami nim zgodnie kiwnęli głowami. Cisco i Felicity chcieli spytać co to za dziwnie rzeczy ale po popatrzeniu na siebie zdecydowali, że lepiej nie wiedzieć.

-To jak wszystko jasne to ruszajmy. Jak światło zgaśnie robi się tu niebezpiecznie dla tych co nie widzą w ciemnościach.


Girl From Heaven ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz