W czwartki zajęcia kończyły nam się naprawdę szybko. Nasz wydział wpadał tylko na parę godzin po śniadaniu i zbierał się do domu koło południa. Dlatego pomimo tego, że miałam jechać na zakupy tylko i wyłącznie z Michaelem, to przyłączyli się do nas również inni przyjaciele, którzy za bardzo nie wiedzieli co mogliby porobić.
– A mama w domu nie czeka? – zapytałam Williama, który również miał ochotę przejechać się do marketu.
Rzucił mi szybkie spojrzenie i tym samym wzruszył ramionami.
– Czeka. Ale jak kocha to poczeka.
W piątkę wyszliśmy z budynku i skierowaliśmy się na parking. Po drodze, Devlin zaczynała zapinać na sobie ciężką, motorową kurtkę, co szło jej znacznie szybciej, niż wczorajszego wieczoru.
Jak tylko znaleźliśmy się na świeżym powietrzu, zimny wiatr i niska temperatura owiały całe moje ciało, sprowadzając moje włosy na całą przednią część twarzy. Akurat dziś zechciałam wstać wcześniej i poświęcić trochę czasu, aby nakręcić je na lokówkę. Jak to w moim przypadku bywało – nie obeszło się bez oparzenia na szyi. Bolało jak diabli i nie wiem jakim cudem udało mi się zakryć oparzenie korektorem. Pod warstwą podkładu, czerwona plama wyglądała jak malinka, przez co osoby na korytarzu patrzyły się na mnie z uniesionymi brwiami.
Teraz jednak po kręconych włosach nie było ani śladu, co niestety nie mogłam powiedzieć o oparzeniu. Z każdą kolejną godziną bolało coraz mocniej, a makijaż jaki na nie nałożyłam zniknął o wiele szybciej, w porównaniu do czasu, kiedy go na siebie nakładałam.
Kolejny podmuch wiatru zmusił mnie, abym owinęła na siebie szal, który pół roku po swoich urodzinach dostałam od koleżanki z dawnej szkoły. W tym momencie również żałowałam tego, że nie ubrałam się cieplej. Rano wyszłam z założenia, że skoro i tak miałam podwózkę do szkoły, sklepu i domu, to równie dobrze mogłam iść w wiosennej kurtce, która już niestety od bardzo dawna się nie zapina.
– Madi, spójrz na prawo – odezwała się przyciszonym głosem do mnie czarnowłosa. Podeszła do mnie na tyle blisko, że nie było opcji, że idący obok nas Mike mógłby cokolwiek usłyszeć.
Zerknęłam dyskretnie w wyznaczonym kierunku, a dziewczyna w tym samym czasie oplotła swoje dłonie na mojej ręce i przysunęła głowę bliżej mojej. Przy wejściu do szkoły stała grupka chłopaków, gdzie tylko jeden był odwrócony w naszą stronę. Miał blond włosy i zdecydowanie odziedziczył wzrost po jakiejś modelce. Twarzy za to niestety nie przejął po żadnych gwiazdach show biznesu.
Skwasiłam minę i zerknęłam z powrotem na przyjaciółkę.
– Jego twarz przypomina pomarańczę wyciśniętą przez wyciskarkę – bąknęłam, na co dziewczyna spojrzała na mnie jak na ducha.
– Fakt, ma dosyć niecodzienną urodę, ale powiedz... Czy ty przypadkiem nie wzdychałaś kiedyś do Włochów? – mruknęła i w tym momencie poruszyła zachęcająco swoimi brwiami.
– Kiedyś – mruknęłam i przyspieszyłam nasz krok, aby jakoś dogonić chłopaków, którzy już zaczynali wyciągać ze swoich kieszeni kluczyki. – Ale on zdecydowanie nie jest Włochem.
Jej westchnienia dało się słyszeć nawet na drugim końcu parkingu. Nie powiem, że nie czułam z tego satysfakcji.
– Nie ocenia się po wyglądzie – szepnęła i jeszcze raz zmusiła się, aby skierować swój wzrok na blondyna, którego sylwetka niespodziewanie rozpłynęła się w powietrzu. – Nie ważne... Faktycznie był średni.
Prychnęłam kpiąco.
– Naprawdę masz popieprzony gust... – skomentowałam.
– Wolę baby! – zawołała na obronę. – Mogłam wyjść z wprawy co do facetów... Ale wiem to, że Spencer na bank nie jest rycerzem na białym koniu, na którego czekałaś przez lata.
CZYTASZ
Seven Deadly Sins
Teen FictionI CZĘŚĆ TRYLOGII "CASTLE COMBE" (II część już na profilu) Zasiał we mnie ziarno, które zaczęło kiełkować. Nie biegał już za mną, kiedy wracałam do domu. Nie nachodził mnie w domu i nie pojawiał się w tych samym miejscach z „przypadku". Już nie widyw...