– Wszyscy, których zapytałam, zdali – odezwała się Jewel znad jednej ze swoich teczek. – Podaliście w miarę sensowne argumenty i może nie wygralibyście tym od razu rozprawy sądowej – wywróciła oczami i skreśliła dość długą linijkę na kartce papieru – to muszę pamiętać, że wciąż jednak jesteście na pierwszym roku. Teraz było w miarę rozsądnie. Było w porządku – zmierzyła nas swoim wzrokiem i wydawało mi się, że celowo mnie nim ominęła. – Za rok ma być lepiej, a w ostatniej klasie liczę na to, że opadnie mi szczęka, kiedy zapytam pana Marcusa – podniosła lekko głos – o obronę.
Parę studentów odwróciło głowy w stronę wyznaczonego ucznia, który jak gdyby nigdy nic, siedział sobie i bębnił palcami o kolano. Posłał paru osobom wymuszony i sztuczny uśmiech, a potem z powrotem spoważniał.
Prawniczka westchnęła i podciągnęła rękaw, aby zobaczyć godzinę na zegarku. Pokiwała głową i sięgnęła po podręcznik, z którego wystawało parę kolorowych karteczek.
– Otwórzcie książkę na stronie pięćdziesiątej czwartej. Porozmawiamy sobie dzisiaj o paru ustawach...
Widziałam w jej wzroku niezadowolenie i niechęć, spowodowana pewnie tym, że po raz kolejny musiała mówić o tym temacie, który jak widać nie należał do jej ulubionych.
Przeleciałam wzrokiem po literkach i odruchowo sięgnęłam po żółty mazak, który powoli zakańczał swój żywot.
Po kolejnych godzinnych wykładach, które bez żadnej, najkrótszej przerwy musieliśmy przesiedzieć na fotelach, na których byłam pewna, że wgnietliśmy ślad naszych pośladków – w końcu przyszedł czas, aby wrócić do domu. Zegary wskazywały czwartą po południu, która była najgorszą porą – według mnie – na powrót do domu. Podróż do Castle Combe zajmowała samochodem mniej więcej piętnaście minut. Popołudniami droga jednak dłużyła się niesamowicie... Każdy wracał z pracy, a przez to, że w miasteczku nie było za wiele miejsc do zatrudnienia, ulice wokół były całe pozajmowane.
– Zaraz mi plecy wejdą w dupę – warknął pod nosem niezwykle inteligentnie Mike, wychodząc za mną z sali. Wyprzedził paru uczniów i przeciągnął się, prostując swoją sylwetkę. – Słowo daję, że ostatni raz siedziałem na wykładach cały dzień. Jutro się zwalniam.
Poczułam jego rękę oplatające moje ramie, a jako drugie w kolejności poczułam ból, który przeszywał cały mój bark i kark. Nie miałam nawet sił odwrócić głowy w kierunku chłopaka, ani nawet strzepnąć z siebie jego ramię.
– Jutro to ty mi pomagasz kupić rzeczy na piątek. – Powiedziałam przypominając o tym, co ustaliliśmy parę dni temu. Sięgnęłam po telefon, który zawibrował mi w tylnej kieszeni jeansów.
Foster uderzył się otwartą dłonią w czoło i schylił lekko twarz, kiwając prawie niezauważalnie.
– No tak... – westchnął i wbił swoje zmęczone brązowe tęczówki w mój profil twarzy. – Dużo tego piwa mam nosić?
Zmusiłam się do wzruszenia ramionami i starałam się przybrać obojętny wyraz twarzy, gdy na wyświetlaczu telefonu widniało zdjęcie profilowe Spencera.
– Zależy od tego, ile piwa będziecie pić.
– Phi! – usłyszałam za sobą fuknięcie Devlin, która zaraz również zarzuciła na mnie swoje ramie. Zdusiłam jęk i tylko przymknęłam z niezadowoleniem powieki. – Jakie piwo?! Wódkę!
Foster razem z Griffin rozpoczęli między sobą niesamowicie interesującą rozmowę na temat alkoholu, którą nie do końca się interesowałam. Teraz myślałam tylko o treści wiadomości od chłopaka. Mogłam się od czasu do czasu napić, jednak nigdy nie robiłam tego, aby się upić do nieprzytomności. Imprezy po wypiciu procentów zawsze były bardziej energiczne od zwykłych. Działo się na nich o wiele więcej, ale występowało przez to wiele sprzeczek.
CZYTASZ
Seven Deadly Sins
Novela JuvenilI CZĘŚĆ TRYLOGII "CASTLE COMBE" (II część już na profilu) Zasiał we mnie ziarno, które zaczęło kiełkować. Nie biegał już za mną, kiedy wracałam do domu. Nie nachodził mnie w domu i nie pojawiał się w tych samym miejscach z „przypadku". Już nie widyw...