ROZDZIAŁ 11 - Wyluzuj, zrelaksuj się, odpocznij

123 7 0
                                    

– Ale z niego buc – skomentowała szatynka i zgniotła papier, w który owinięty był hamburger.

Po wydarzeniach, które miały miejsce rano, po tym jak Luke wygonił mnie ze swojego domu, szłam przez ten okropny las, aż nie dotarłam do drogi. Nie miałam bladego pojęcia gdzie się znajdowałam, ale uparcie twierdziłam, że szłam po naszych wczorajszych śladach. Myliłam się i chociaż wierzyłam swojej głowie niemal za każdym razem, to w tym wypadku się za bardzo przeliczyłam. Ledwo co pamiętałam z naszej wędrówki po ciemku. Wiedziałam jedynie tyle, że nie gadaliśmy za wiele, a ja cały czas próbowałam grać trzeźwą.

Niemal półtorej godziny błądziłam po jakichś opustoszałych ulicach z kamienicami, które były tak stare, że tynk sypał się z nich w momencie, gdy wiatr trochę mocniej zawiał. Spotkałam jakąś kobietę, która wracała z zakupami do domu i podbiegłam do niej prosząc o telefon, abym mogła zadzwonić do Devlin. Swój zostawiłam rozładowany na podłodze w bibliotece. Numer Griffin pamiętałam na pamięć, co zdarzało mi się rzadko. Poza jej znałam też Ellie i swój. Nie pamiętałam nawet ciągu cyfr rodziców.

Kobieta była uprzejma i pożyczyła mi telefon, który zaskoczył mnie swoim starym wyglądem. Nie narzekałam, tylko szybko wykonałam połączenie. Musiałam czekać parę długich sygnałów, aż w końcu szatynka odebrała.

– Halo? – usłyszałam jej zaspany głos po drugiej stronie słuchawki.

– Odebrałabyś mnie?

– Madi? – jej głos automatycznie się zmienił. Na chwilę ucichła, sprawdzając zapewne numer, z którego do niej dzwoniłam. – Skąd? Gdzie ty się szlajasz w sobotę o dziesiątej?

Prychnęłam i pokręciłam głową czując na sobie czujny wzrok kobiety, która z niecierpliwością czekała, aż oddam jej własność. Dlatego chrząknęłam i szybko wyjaśniłam, że znajduję się gdzieś niedaleko lasu i kamienic z odpadającym tynkiem.

– Wybacz kochana, ale takich miejsc w Castle Combe jest ze dwadzieścia. Podaj szczegóły.

Westchnęłam, a mój wzrok spoczął na zakupach kobiety, która zaczęła obgryzać zakupioną bułkę z makiem.

– Przepraszam, jeśli mogę wiedzieć, gdzie pani była na zakupach? – zwróciłam się do niej, na co szybko przełknęła rosnące jej w ustach jedzenie i wskazała palcem ulicę za nami.

– Za dwoma zakrętami jest Morrison's.

– Dziękuję – uśmiechnęłam się i znów przyłożyłam przedpotopowy telefon do ucha. – Słyszałaś?

– Właśnie googluję – odpowiedziała, a jej głos już wcale nie był tak bardzo zaspany jak parę minut wcześniej. – Boże, Madi... To prawie po drugiej stronie miasta... Będziesz musiała się nieźle tłumaczyć.

– Ale przyjedziesz? – upewniłam się, na co dziewczyna przytaknęła i powiedziała, że będzie za jakieś dziesięć minut.

Rozłączyłam się i podziękowałam kobiecie za użyczenie telefonu. Ona ruszyła w swoją stronę, a ja w swoją w zabójczym tempie. Niemal biegłam, co nie zdarzało mi się często. Ja nie biegałam. Nawet na siłowni, czy wychowaniu fizycznym w poprzedniej szkole. Ta aktywność była dla mnie zbyt męcząca. Wolałam wykonać dwieście brzuszków, niż przebiec dziesięć jardów.

Z zadyszką dotarłam pod same drzwi sklepu, który widziałam po raz pierwszy na oczy. Nie wiedziałam, że w Castle Combe były takie marki. Po odczekaniu dwóch minut usłyszałam hałas motoru, który wyłonił się zza rogu. Gdyby było ciemno, widziałabym fioletowe światło ledów z podwozia. Zaparkowała tuż obok mnie i odczepiła dodatkowy kas, który postawiła na bagażniku.

Seven Deadly SinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz