ROZDZIAŁ 5 - Gniew

156 11 0
                                    

Bałam się, gdy naciskałam na klamkę. Ale ten strach nie był porównywalny z tym, który jeszcze wciąż w sobie czułam. To, że musiałam wejść do salonu sama było tylko wisienką na torcie. Metą, co oznaczało, że dotarłam do celu. Ale nerwy i tak zjadały mnie od środka. Jeszcze nigdy nie czułam się tak... przerażona. Nawet wczoraj. Było to mało prawdopodobne, jednak takie było. Bo po tym co mnie spotkało wczoraj – dziś mogłam obawiać się powtórki. A wiedziałam, że Justin nie przyleciałby drugi raz z odsieczą. Dziś z tego co zrozumiałam poprzedniego wieczoru był na walce. Marco prawdopodobnie również tam spędzał swój czas. Jednak jeden wilk mniej w stadzie, nie robił zbyt ogromnej różnicy.

Weszłam do środka i od razu do moich uszu dobiegły odgłosy z północnego salonu. Słyszałam śmiech, który dobiegał do mnie zniekształcony. Stłumiony i taki... nierealny, zupełnie nieodpowiedni. Ale skąd oni mogli to wiedzieć? Nie mogli. W tym sęk, że nawet nie byli tego świadomi. Telewizor rodziców natomiast był wyłączony. Zaciskałam kciuki, aby rodziców już nie było na tym piętrze. Chciałam, aby wrócili do swojej sypialni i szykowali się do snu. Mogłabym tylko wysłać SMS'a, że już dotarłam do domu i piłam kolejną kolejkę. Nie musiałabym tłumaczyć tego, dlaczego wróciłam sama. Dłonie trzęsły mi się na samą myśl o tym, że musiałabym przyznać się do tego wszystkiego mamie. Mamie, która wychowała mnie tak, że nie powinnam w ogóle wyjść ze swojej imprezy w środku jej trwania. Nie powinnam była zostawić gości samych, a już na pewno nie powinnam była kłamać...

Jednak, gdy tylko postawiłam nogę w salonie, gdzie ogień w kominku już powoli gasł, zobaczyłam na kanapie siedzącą Natalie. Victora nigdzie nie było widać, możliwe poszedł już spać. W pomieszczeniu panował półmrok, ale nawet z tak bladym światłem, mogłam dostrzec wyraźne rysy twarzy mamy. Kobieta patrzyła się na swój telefon, jednak gdy zrobiłam kolejny krok, odwróciła swój wzrok i skupiła go na mnie. Przystanęłam, w momencie kiedy rozdziawiła swoje usta w dużym szoku.

– Gdzie Spencer? – zapytała niemal natychmiast i błyskawicznie podniosła się z kanapy. Ruszyła w moim kierunku i przystanęła parę cali dalej.

Przez kilka sekund milczałam, odwracając wzrok ku podłodze. Patrzyłam na swoje czarne skarpetki, przez które mogłam wyczuć chłód ciągnący z podłogi. Szukałam odpowiednich słów, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Wpierw chciałam go jakoś bronić, aby rodzicielka zniosła to dość łagodnie i wciąż go tolerowała, ale doskonale wiedziałam, że zachował się jak totalny idiota. Nie zasługiwał na litość, ani na przebaczenie. Nie liczyło się już nawet dla mnie to, żeby moi rodzice go zaakceptowali. Dotychczas, gdy o nim rozmawialiśmy – oni milczeli nie chcąc powiedzieć co o nim naprawdę myśleli, co mi w stu procentach odpowiadało, bo dla mnie najważniejsze było to, co sama czułam. Teraz jednak obraz odwrócił mi się w odpowiednim kierunku. W końcu mogłam na niego spojrzeć właściwie. I nie liczyło się już nic. Nic co było z nim związane.

– Zostawił mnie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Wciągnęłam nosem powietrze, próbując znów się nie rozpłakać. Starałam się zgrywać twardą, jakby wcale mnie to nie ruszyło. Chciałam pokazać mamie, że powrót do domu nie sprawił mi żadnych problemów.

– Po co w ogóle wyszliście? – zapytała szeptem. Jej głos nie był zły, ale do spokojnych również nie należał. Ten był najgorszy. Wyczuwałam w nim zawód. I był on kierowany do mnie... – Nie kłam Madison, powiedz prawdę.

Odważyłam się na nią spojrzeć, ale nie wiedziałam co dostrzegałam w jej spojrzeniu. Stałyśmy przy schodach na piętro, gdzie dobiegało marne światło z sypialni Ellie. Nie byłam pewna, czy w ogóle chciałam teraz wiedzieć, co myślała sobie Natalie. Na zegarku widniała jedenasta siedemnaście, przez co moje serce zabiło szybciej, a w przełyku poczułam gorzki posmak. Nie wiedziałam czy powinnam interpretować tą liczbę jako szczęście, że wróciłam bezpiecznie do domu, czy może raczej jako pech, że zostałam postawiona w takiej sytuacji. Czułam się jak pionek w szachach, który ma ograniczone pole manewru. Może robić tylko jeden krok w przód, jeśli ma pustą drogę. Kiedy coś zostaje postawione przed niego, musi stać i czekać, aż ktoś inny wykona za niego ruch. Byłam pionkiem, a Spencer wykonał ruch za mnie, zostawiając mnie samą z myślami, strachem i zbliżającym się z każdą chwilą zawałem serca.

Seven Deadly SinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz