Strach od zawsze był dla mnie codziennością, jeśli zadawałam się z Justinem i Williamem. Oboje uwielbiali się nade mną znęcać strasząc, bądź organizując niezapowiedziane wizyty, przez które myślałam, że padnę na zawał. Oni nie potrafili normalnie zapukać do drzwi, czy chociażby zadzwonić na komórkę, abym ich wpuściła do środka. Ci dwoje byli jak złe rodzeństwo, które czerpało przyjemność z wydzierania się w niebogłosy, abym pisnęła przeraźliwie głośno. Mimo, że znałam moich przyjaciół, to i tak zawsze byłam przerażona, że mógł to być jakiś włamywacz. W naszej okolicy włamania były dosyć częste. Wiele razy słyszeliśmy sąsiadów narzekających i rozpłakujących skradzione pieniądze.
Od dłuższego czasu go jednak nie doświadczyłam – strachu. Wszystko układało mi się dokładnie tak jak chciałam. Nie liczyłam już Spencera, bo związana z nim sytuacja nie sprawiła u mnie żadnego stresu czy nerwów – tylko niestety żal i poczucie winy.
Dzisiaj jednak znów przypomniałam sobie co to było za uczucie, kiedy o dziewiątej nad ranem, do moich uszu dobiegły krzyki moich rodziców.
Automatycznie otworzyłam oczy, a widok jaki zastałam nie należał do najprzyjemniejszych. Mama stała pośrodku bałaganu i wpatrywała się z niedowierzeniem we mnie – dopiero obudzoną, słodką córeczkę, która obiecała, że niczego głupiego nie zorganizuje w czasie ich nieobecności w mieście. Tacie natomiast zabrakło słów i tylko stał parę kroków za mamą oglądając salon, w którym w dalszym ciągu walały się plastikowe, czerwone kubeczki.
– Madison Margaret O'Connell! – zawołała rodzicielka i podparła się dłońmi o boki. Jej wzrok był ostry jak brzytwa i w tamtym momencie robiłam wszystko, aby tylko na niego nie patrzeć. Ona jednak miałam wrażenie, że była w każdym możliwym miejscu w tym domu. – Co to ma do cholery być?!
– Ymm... – mruknęłam i spojrzałam na nią zbitym spojrzeniem kotka ze Shreka. – Bałagan?
– A po czym?! – ciągnęła dalej, a jej gniew rósł z każdym kolejnym niewypowiedzianym przeze mnie słowem. Dawno nie widziałam w mojej mamie takiej furii. Nie pamiętałam nawet kiedy coś takiego w ogóle miało miejsce. Zawsze była pogodna, bo ja i Ellie nigdy nie robiłyśmy czegoś, czego musiałyśmy żałować. – Miało nie być już żadnych imprez. A pod naszą nieobecność szczególnie! Zobacz na nasz dom! – krzyknęła i obróciła się dookoła siebie wskazując na syf, który nie udało mi się posprzątać. – Salon wygląda jakby zmienił się w melinę!
– Przepraszam... – odparłam cicho, a w moim głosie dało się czuć skruchę. Nie zmieniało to jednak faktu, że moi rodzice, a w szczególności matka, byli tak zdenerwowani, że odpłynęła im z głowy krew.
Natalie prychnęła i spojrzała na Victora, który wolał nie wtrącać się w dyskusję.
– Przepraszam nie wystarczy – prychnęła kpiąco i cofnęła się po swoje bagaże. – Masz to wszystko posprzątać. I nie myśl sobie, że ujdzie ci to na sucho. Masz szlaban droga panno. Przez miesiąc jeździsz do szkoły autobusem.
– Miesiąc? – zamrugałam zszokowana oczami, a kobieta przytaknęła i ruszyła z tatą do swojej sypialni.
– I niech no tylko się dowiem, że ktoś cię przywiózł. Sama masz sobie kupić bilet, a my z ojcem odcinamy cię od kieszonkowego.
Z opuszczonymi ramionami patrzyłam jak sylwetki rodziców znikają w korytarzu i dopiero wtedy pozwoliłam furii ustąpić. Kopnęłam stopą w kanapę i zrzuciłam poduszki na podłogę. Wymierzyłam w nie parę ciosów pięścią, a na koniec przysiadłam na podłodze i złapałam się obiema dłońmi za głowę. Byłam świadoma tego, że gdybym powiedziała, że był to wszystko pomysł Michaela, to moja kara nie byłaby – jak dla mnie – tak surowa. Ale myśl o tym, że miałam wkopać w to wszystko Fostera nie była dla mnie za przyjemna. Moi rodzice go kochali, a on miał u nich naprawdę ogromny margines zaufania. Wszystko co zrobił było święte, co zresztą znaczyło jego imię – zesłany przez Boga. I czasem naprawdę się na takiego zachowywał, jakby był jakimś bóstwem, czy chociażby osobą honorową w naszym kraju. Brakowało tylko, aby dostał jakiś medal od królowej...
CZYTASZ
Seven Deadly Sins
Novela JuvenilI CZĘŚĆ TRYLOGII "CASTLE COMBE" (II część już na profilu) Zasiał we mnie ziarno, które zaczęło kiełkować. Nie biegał już za mną, kiedy wracałam do domu. Nie nachodził mnie w domu i nie pojawiał się w tych samym miejscach z „przypadku". Już nie widyw...