8. prey

245 51 7
                                    




Dojechanie na miejsce wymagało nieco więcej cierpliwości niż jej miałam. Zaczynałam serio bać się o Munsona. O to, gdzie był, jak się czuł. Jak to na niego wpłynęło. Bo dalej ani na chwilę nie dopuszczałam myśli, że mogło się stać coś innego niż to, co myśleliśmy, że się stało.

Dochodziło do tego milion pytań. Jeśli to faktycznie miało związek z drugą stroną, w jaki sposób? Co tak załatwiło biedną Chrissy?

Żadne z nich wcześniej tak nie wyglądało. Nie ludzie Brennera, nie Bob, nie Billy. Nie Drew.

Ze mną w samochodzie siedziała Max, ze Steve'em Robin i Dustin. Dziewczyna miała słuchawki na uszach, ja byłam zagłębiona w myślach. Tak długo od ostatniego razu, kiedy musieliśmy się martwić tym gównem. To miał być koniec. Wmawiałam sobie, że to musiał być koniec. Skoro zabrali mi brata. To musiało wystarczyć, to miało pozostać tylko okropnym wspomnieniem.

— Jesteśmy — powiedziałam po zaparkowaniu tuż za samochodem Harringtona.

Wysiadłyśmy obie na zewnątrz. Długo zajęła nam droga na dotarcie do tego miejsca. Dookoła huśtały się na wietrze drzewa, a nieopodal, za małym pagórkiem znajdowało się jezioro. Ćmik pewnie miał jakąś swoją łódkę.

Czy Eddie poważnie był w miejscu takim jak to?

Dustin zaczął dzwonić dzwonkiem. Raz, drugi, potem pięć razy pod rząd. Kiedy to nie dało efektów, jego pięść uderzyła w drzwi.

— Eddie! To ja, Dustin! — Steve mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak "świetnie". — Chcemy tylko pogadać. Okej? Bez glin, przysięgam, chcemy tylko pomóc. — Pukał dalej. — Eddie!

W tym czasie z dziewczynami zaczęłyśmy zaglądać przez okna, świecąc latarkami. Miejsce wyglądało na puste. W dodatku dobrze zamknięte.

— RIIICK! RICK ĆMIK!

— Dustin, nie drzyj się — westchnął Steve. — Nikogo tu nie ma.

— Może po prostu jest naćpany. Czy to stopa…?

— Nie, to tylko but.

— Ej, patrzcie — zawołała Max, więc natychmiast podeszłam do niej i popatrzyłam w punkt, który oświetlał snop jej latarki. Reszta dołączyła do nas.

Za domem znajdował się hangar z zapaloną lampką nad wejściem. Wyglądało to co najmniej niezapraszająco. Zanim ktokolwiek zaprotestował, czy postraszył resztę trupami, które mogły leżeć w środku, wyrwałam się na przód i ruszyłam przed siebie.

Nie mogło być tak, że tylko w D&D bawiłam się w tą super wojowniczkę z odwagą godną prawdziwej bohaterki, tej, która ratuje drużynę i nie biegnie w drugą stronę, gdy pojawia się zagrożenie. Zresztą nigdy nie byłam aż takim tchórzem.

Poświeciłam w okno znajdujące się na bocznej ścianie budynku. Zauważyłam tylko zasłoniętą łódkę, czy co to tam było, jakieś śmieci, wiosło oraz kurz wiszący w powietrzu. Niby pusto, brudno i strasznie, ale jednocześnie idealne miejsce na ukrycie się.

Otworzyłam drzwi prowadzące do środka, czując za plecami obecność Robin, która jako jedyna z grupy od razu poszła tuż za mną.

— Halo? — odezwała się, rozglądając tak jak i ja po wnętrzu. Poruszałyśmy się bardzo powoli. — Jest tu kto?

Za nią weszła Max. Potem dopiero dołączyli chłopcy. Teraz rozglądaliśmy się wszyscy, jak brygada detektywów. Brakowało tylko odznak.

— Ale syf — skomentował Steve.

FREAKS ➵ stranger things fanfiction Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz