11. fears

285 39 3
                                    





Brzęk odbijających się od ziemi łusek nawet nie docierał do moich uszu po tym, jak wystrzeliłam całą serię pocisków w mężczyzn ubranych w te ich ciemne zielone garnitury.

Ten sen śnił mi się już tyle razy, że mogłabym odtworzyć każdą scenę niczym klatkę. To wtedy po raz pierwszy kogoś zabiłam, wtedy po raz pierwszy sama też po części zmarłam. Szczegóły były zatarte, ale różniły się nieco od wspomnień, w koszmarach mój umysł tworzył jeszcze gorsze, bardziej urozmaicone w terror i masakrę obrazy.

Błysk światła, scena zmieniła się. Max krzyczała. Wydzierała się z takim bólem, jakiego nigdy u niej nie widziałam. I miałam swoją chwilę ogromnego współczucia. Tylko chwilę. Potem kolejny błysk światła i wielki potwór rozerwał dziesięcioletniego chłopca na pół.

— Lexi, obudź się… Halo, Lexi…

Poczułam, jak czyjeś ciepłe dłonie obejmowały moje policzki, a kiedy otworzyłam oczy i nad sobą ujrzałam zmartwionego Munsona, wciągnęłam mnóstwo powietrza prawie się nim dławiąc i podniosłam się do pionu, siadając w łódce, w której oboje spaliśmy. Chociaż nie wiem, czy on w ogóle spał.

Zabrał ręce i usiadł naprzeciwko, przestając klęczeć nade mną. Było ciemno, pewnie środek nocy, słońce jeszcze nie wschodziło.

Odruchem starłam resztki łez z policzka i powstrzymałam się przed odwróceniem od niego. Płakanie przy ludziach było dla mnie trudne i niesamowicie nieprzyjemne. Zwłaszcza przy kimś, kto chciałam, by uważał mnie za kogoś "fajnego".

— Chcesz wody? — pytał cicho chłopak, kręcąc lekko głową jakby nie wiedział, na co mógłby się przydać. — Znalazłem w twojej kurtce paczkę, może chcesz pójść zapalić?

Zmarszczyłam brwi i spróbowałam rozbudzić się w pełni, przecierając twarz dłonią.

— Przeszukiwałeś mi kurtkę?

Najlepsze, że miałam ją na sobie, więc musiał to zrobić kiedy spałam. Co za dziwak. Ale czy miałam mu to z złe?

Niezbyt.

— Znalazłem też to — uniósł trzymany między dwoma palcami niebieski długopis, na widok którego wyciągnęłam rękę w celu odebrania go. Chowałam go do kieszeni po to, by go nie zgubić. Zresztą już ostatnio prawie ukradł mi go Jason. Lubiłam nim pisać.

— Lubisz thrillery? — spytałam zupełnie zmieniając temat i wsadziłam długopis z powrotem do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki.

Wzruszył lekko ramionami.

— Całkiem.

— Fajnie.

Zacisnęłam usta, które po chwili oblizałam powoli, wyczuwając jakie spierzchnięte były. Ze względu na to, jak małe były okna w hangarze i jaki mały dopływ księżycowego światła, ledwo się nawzajem widzieliśmy. Nie zamierzałam śpiewać mu o tym, jak to chciałam wprosić się do niego na seans filmowy. Nie dałabym chyba rady.

Przeszło mi przez myśl, że dobrym pomysłem było trzymanie broni w aucie, a nie przy sobie. Eddie pewnie już by tu sobie strzelił w łeb. A może zrobiłby to tylko wtedy, kiedy byłby zupełnie sam.

Złapałam plecak, który zostawił Dustin i który robił mi za poduszkę, po czym poprawiłam jego ułożenie. Niezbyt brało mnie na sen po tym, co mi moja głowa zafundowała dwie minuty temu. Z drugiej strony byłam zwyczajnie zmęczona. Wszystkim.

Położyłam się znów, tym razem na boku, i pociągnęłam Munsona za przedramię, by zrobił to samo, będąc twarzą na przeciw mojej twarzy. Odetchnął głośno i poprawił swój pasek.

— Jakbyś mógł mieć supermoc to jaką? — zapytałam cicho, modląc się, żeby mój oddech nie jebał wciąż piwem.

Zastanowił się przez chwilę, wytwarzając między nami milczenie zbyt długie, żebym mogła skupić się na czymkolwiek innym poza jego bliskością.

— Łatwe — odparł w końcu równie cicho, nieco zachrypniętym głosem. Mój brzmiał dość podobnie. — Niczego się nie bać.

Uśmiechnęłam się kącikiem ust.

— Serio? Nie latać, teleportować się, być super szybki czy silny?

— A po co mi to wszystko? — podniósł rękę i tyknął mnie palcem wskazującym w nos. — Nie chcę być herosem, to zbyt ambitna fucha. Dola złoczyńcy też niezbyt mi pasuje. A jakbym niczego się nie bał, nie miałbym hamulców. To strach powstrzymuje nas przed wszystkim, co moglibyśmy zrobić, gdybyśmy się nie bali.

— No to czego tak się boisz? — zmrużyłam oczy.

Znów milczał dłuższą chwilę.

— Wielu rzeczy. Porażki, śmierci. Jestem wielkim tchórzem pod tą całą otoczką genialnego mistrza gry.

— Okej, nikt nie powiedział "genialny" — zaczęłam zaznaczając powoli słowa, na co roześmiał się cicho.

— Uważaj, żebyś zaraz nie wypadła z łódki.

— Pociągnę cię za sobą. Ale wiesz — westchnęłam pod nosem — straszne rzeczy zdarzają się każdemu. Nawet temu, kto myśli, że niczego się nie boi. — Poczułam, jak poruszył nogą, więc lekko kopnęłam go kolanem w kolano. Więcej się nie poruszył. — Ja boję się nietoperzy — parsknęliśmy nagle oboje. — I głębokiej wody. Ciasnych przestrzeni. Metalowców.

— Mnie też? — spytał od razu z udawanym żalem.

— Ciebie szczególnie — zmarszczyłam nos, będąc wyjątkowo rozluźniona, choć nigdy chyba nie byłam z nikim aż tak blisko.

Gadaliśmy tak dopóki nie zasnęłam. Tym razem już nie miałam koszmarów do samego rana, kiedy to promienie słoneczne przedarły się do wnętrza hangaru. Zaczęłam przeciągać się na równi z chłopakiem, który najwyraźniej też jednak się zdrzemnął. Żadne z nas nie wyglądało za dobrze, ale były ważniejsze sprawy. Wstałam i zaczęłam sprzątać puszki oraz papierki po wczorajszych posiłkach. Chłopak wyglądał co chwila przez okienko, upewniając się, że byliśmy tu bezpieczni i co najważniejsze sami.

Czas mijał dość normalnie, na krótkich rozmowach i zabawie w nucenie naszych ulubionych piosenek, aż w krótkofalówce stojącej na stole odezwał się głos Dustina.

— Halo? Jesteście tam? Lexi, Eddie, odbiór.

Wzięłam ją do ręki i nacisnęłam przycisk, by odpowiedzieć. Munson stanął obok, bawiąc się rękawem swojej kurtki, wpatrzony w moją twarz.

— Tu Lexi, czysto i cicho, żadnego ruchu ze strony wroga, odbiór. — Wolną rękę ułożyłam na blacie, stukając o niego palcami.

— Przyjąłem. Mamy trop, to chyba coś dużego, Orzeł Matka i Wróbel się tym zajmują.

— Nancy i Robin — mruknęłam wyjaśniająco, na co Eddie jedynie uniósł brwi.

— Zostańcie na miejscu, niedługo wrócimy albo się skontaktujemy. Bez odbioru.

Odłożyłam krótkofalówkę z powrotem na stół i wydęłam wargi.

— To było… bardzo pomocne — stwierdziłam podsumowująco. Brunet podrapał się za uchem, nie bardzo chyba wiedząc co o tym myśleć ani co powiedzieć. — Przynajmniej żadnych złych wieści, no nie? Mają coś. Znając ich? Zrobią dokładnie tak, jak mówił Dustin; znajdą tego całego Vecnę, zabiją go i oczyszczą cię ze wszystkiego.

Od kiedy to ja byłam grupową optymistką?

— Mhm — mruknął tylko i odsunął się, podchodząc znów do okna, o które się oparł.

Oczywiście w tamtym czasie nie wiedziałam jeszcze, że Henderson pominął dość ważne fakty, które jego zdaniem najwyraźniej nie były warte wzbudzania naszej (mojej) paniki. Dlatego też pozostawałam optymistką, czego nigdy nie miałam w zwyczaju. Hej, ktoś musiał siać ziarno dobrej nadziei, czy coś tam.






FREAKS ➵ stranger things fanfiction Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz