14. The Lake

120 15 46
                                    

14. The Lake




Chan upewnił się, że Allen jest w dobrych rękach, nim Minho zgodził się zostawić go samego z instruktorką.

W całym osprzęcie (Minho uprzednio kazał im go sprawdzić trzy razy), siedział na biało-brązowej klaczy, która okazała się siostrą tej podziwianej przez nich na padoku i wsłuchiwał się w słowa rudowłosej kobiety z uwagą godną prawdziwego, zainteresowanego ucznia.

Nauczyciel przyglądał się z dumnym wyrazem twarzy, oparty o drewniane ogrodzenie, jego ciepły sweter nałożony tuż po zjedzeniu obiadokolacji, gdyż temperatura nieco spadła, śląc dreszcze wzdłuż kręgosłupa.

Nie dbał o to, czy pasował estetycznie do jego czerwono-czarnej koszuli, której kołnierzyk wystawał zza pomarańczowego kołnierza i tak widział go tylko Chan, Allen i reszta pracowników farmy, oni jednak nie wydawali się przykładać do ubioru zbyt wielkiej wagi.

Para ramion wkradła się nagle na jego brzuch, otoczyła talię ciepłym uściskiem, kiedy drugie ciało przylgnęło do jego pleców, dzieląc się kolejnym trzydzieści sześć i sześć w najbardziej przyjemny ze sposobów znanych człowiekowi.

- Jeździłeś kiedyś konno, piękny? – Chan spytał cicho, jego podbródek wbijał się ostro w ramię Minho, który zamruczał na potwierdzenie.

- Jak byłem mały tata woził mnie ze sobą na koniu, ale nigdy nie jeździłem sam. Czemu pytasz, Chan? Też chcesz mnie wsadzić w siodło z instruktorem? – Minho uniósł kącik ust rozbawiony, Chan momentalnie skorzystał z okazji, aby scałować jego cwaniacki grymas.

- Ja będę twoim instruktorem. Chodź – srebrnowłosy pociągnął go za sobą, ich palce splecione razem, po tym, jak odkleił się od jego pleców.

Biały koń z ledwo widocznymi, nieco ciemniejszymi łatami czekał na nich przed stajnią. Bez ogłowia, bez siodła, czy jakiejkolwiek uprzęży, grzecznie i spokojnie, potupywał nogą w wylaną, betonową posadzkę, a Gdy szarowłosy się do niego zbliżył, zarżał radośnie, poruszając głową zabawnie.

- To Pełnia. Dziesięcioletni wałach. Najmilszy i najspokojniejszy koń, jakiego w życiu zobaczysz – przedstawił czworonoga Chan.

- Mam na niego wsiąść?

- Mhm.

- Gdzie jego siodło?

- Nie potrzebujemy go. Pełnia nie cierpi ograniczeń. Pojedziemy na oklep – jak na potwierdzenie, biznesmen poklepał zad konia dwukrotnie.

- Na oklep?! Zaraz... My?

- Nie myślałeś, chyba że puszczę cię na konia samego. Mówiłeś, że nie umiesz jeździć.

- A ty umiesz?

- Pewnie, że tak. Nie doceniasz mnie, piękny – Chan zaśmiał się, poklepał zad Pełni ponownie i wyciągnął dłoń w stronę Minho, za którą ten niepewnie chwycił, jego oczy wypełnione wahaniem oraz lękiem odnośnie do wsiadania na konia bez jakichkolwiek zabezpieczeń. Nie tego oczekiwał po ich wyjeździe. – Pełnia, na dół.

Chan zacmokał dwukrotnie w podniebienie i biała bestia momentalnie ugięła nogi, aby położyć się na ziemi z głośnym parsknięciem.

- Wsiadaj.

- Jesteś pewny, to...

Chan nie pozwolił mu dokończyć, chwycił go od tyłu w pasie, zjechał dłonią na udo i przysunął się do lewej flanki konia. Pomógł mu przełożyć nogę przez grzbiet i wsiadł razem z nim, z tyłu, stykając ich ciała razem. Chwycił grzywę Pełni w obie dłonie i zacmokał ponownie.

[ON HOLD] A Chance From Life | Han X LeeKnow X ChanWhere stories live. Discover now