Grudzień zbliżał się wielkimi krokami. Na dworze było coraz zimniej, ale zdarzały się jeszcze cieplejsze dni, w które rozpinało się kurtki i zdejmowało z szyi szaliki. Marinette szła właśnie w takiej aurze przez cmentarz, przymykając oczy przed promieniami słońca. Mijała groby, których nie znała, a ścieżka prowadziła ją w inne niż dotychczas miejsce. Nie wybrała się tego dnia na grób męża. Tym razem postanowiła złożyć kwiaty na grobie Emilie Agreste.
Gdy dotarła na miejsce włożyła do wazonu, zamówiony wcześniej, wyjątkowy bukiet i zapaliła znicz. Przyglądała się chwilę drobnemu płomieniowi, a potem przeniosła wzrok na napis na nagrobku. Zamyśliła się, zamykając oczy, wsłuchując się w szum wiatru. Początkowo czuła się jakby nie powinno jej tu być. To nie było jej miejsce. To było miejsce w które Adrien przychodził, żeby nabrać sił. Z drugiej strony wydawało jej się, że będąc z nim tak blisko, dzieląc z nim wiele uczuć i obowiązków, a także sporą część prywatności, odwiedzenie tego grobu będzie stanowiło dla niej bardzo ważny punkt.
Wreszcie westchnęła ciężko i odezwała się cichutko, chcąc pozbyć się tych wszystkich kłębiących się w jej głowie myśli, którymi nie mogła się z nikim podzielić, bo zwyczajnie się tego wstydziła.
— Bardzo chciałam dziś tu przyjść — powiedziała do siebie, zgarniając z grobu pojedyncze uschnięte liście. — Długo zastanawiałam się jakim człowiekiem była ta, która wychowywała Adriena gdy był jeszcze malutki. On ma w sobie tak wiele wspaniałych cech i jestem pewna, że to właśnie ty, Emilie, nauczyłaś go tego wszystkiego. On zawsze tak pięknie o tobie mówi, z uczuciem... na pewno byłaś lepszą matką niż ja — zaśmiała się pod nosem. — On naprawdę bardzo cię kocha. Wciąż za tobą tęskni, ale ma się dobrze, wiesz? Wyrósł na wspaniałego mężczyznę. Ma wielkie serce i jest prawdziwym bohaterem, nawet wtedy gdy nie używa swoich mocy. Jest otwarty na potrzeby innych, dużo słucha i zawsze znajdzie jakiś sposób, żeby pomóc. Za wszelką cenę. Nawet za cenę zdrowia czy życia. Poświęca się dla wszystkich, nawet dla obcych ludzi. A ja mam to szczęście nie być dla niego kimś obcym. Bo jesteśmy przyjaciółmi. Takimi prawdziwymi. I nie wyobrażam sobie, że miałby znów gdzieś zniknąć. Bardzo odczułabym jego brak. Wiesz... straciłam męża, a Adrien... mimo wszystkiego co się między nami wydarzyło... a wydarzyło się dużo zła... on był przy mnie. Szkoda tylko, że byłam zbyt głupia, żeby zrozumieć jak wiele musiało go to kosztować i jak bardzo bolało go moje odrzucanie. Ale on i tak mi to wybaczył. I tak wciąż jest obok i wspiera mnie, tak jak kiedyś. Mogę przyjść do niego z każdym kłopotem... W nim jest tyle ciepła... Nie wiem jak on to robi, ale ten jego uśmiech i spokój jaki bije od niego... Musiał to znać od ciebie. Jasne, ma wady, jak każdy, ale przez to właśnie jest prawdziwy i wiarygodny. I wiem, że można mu ufać. To wielkie szczęście mieć go przy sobie. Więc... jeśli mnie obserwujesz w jakiś sposób... to chyba chcę ci podziękować, że byłaś mu matką. I żałuję, że nie mogłam cię nigdy poznać.
Marinette odetchnęła głębiej i speszyła się. Co też jej do głowy przyszło, żeby tak mówić do siebie? Jeszcze by ją ktoś wziął za wariatkę. Poprawiła w pośpiechu kwiaty i pogładziła dłonią litery na nagrobku. A potem odeszła powoli ze spokojem w duszy i uśmiechem na ustach.
Nie miała tylko pojęcia, że nie była sama. Tak jak i on nie wiedział, że gdy przyjdzie dziś na grób matki zobaczy właśnie Marinette. Teraz patrzył jak odchodzi uśmiechnięta, podczas gdy on ledwo mógł złapać oddech. Wciąż siedział ukryty za murem za którym zwykle się przemieniał, wciąż miał na sobie kostium i śledził ją swoim kocim wzrokiem, nie wierząc, że to wszystko się wydarzyło. Bo słyszał każde jej słowo, chociaż wcale nie chciał. Nie potrafił jednak się ujawnić, wręcz nie mógł się poruszyć gdy usłyszał jej głos. Stał tylko z zamkniętymi oczami, wyłapując swoim kocim słuchem jej ciche wyznanie i czuł jak drży gdy ona wyrażała się o nim w taki sposób w jaki nigdy by o sobie nie pomyślał. Wzruszył się na myśl o tym, że przyszła właśnie tu, nie do Luki, przyszła do jego matki, a to co mówiła prosto z serca myśląc, że nikt jej nie słyszy tak bardzo w niego uderzyło, że trwał w ukryciu o wiele dłużej niż zwykle. Miał wrażenie, że serce chce mu wyskoczyć z piersi, w głowie mu szumiało, a usta same układały się w uśmiech, bo przecież nie robił nic niezwykłego, był sobą, a ona go doceniła takiego jakim jest naprawdę, z całą jego przeszłością, z trudami które tak bardzo go zmieniły. Dotarła do głębi jego serca i wyciągnęła wszystko to co dobre. Nie mógł przestać o tym myśleć, chociaż aż głupio mu było cieszyć się z bycia tak chwalonym.
CZYTASZ
Druga szansa, Agreste! (Zakończone)
FanfictionSzczypta miłości i zauroczenia, garść przyjaźni, trochę łez, sporo cierpienia, kilka złych decyzji, jedno nieporozumienie - oto nieidealna mieszanka przewracająca życia Biedronki i Czarnego Kota do góry nogami. Tym razem będą mierzyć się z czymś o w...