7.

362 24 12
                                    

Skończyłem już dwadzieścia dwa lata, ustatkowałem się i wzbogaciłem. Jako bohater numer siedem byłem bardzo popularny, zwłaszcza wśród dziewczyn mimo że nie miałem czasu przez moją pracę na romanse.

Pewnego dnia do moich drzwi zapukał tajemniczy gość.

- C-co ty tu robisz? - oniemiałam gdy ujrzałem dwumetrowego mężczyznę przed mną w którym rozpoznałem Kirishime.

Nie dość że urósł to jeszcze przypakował, miałem umięśnione ciało ale on to już przesada. Jego sześciopak prawdopodobnie miał sześciopak. Nie widziałem dokładnie jego ciała bo miał na sobie bluzę ale i tak byłem w stanie wyobraźcie sobie jego ciało na podstawie jego wymiarów. Szerokie ramiona, wąskie biodra i opalona skóra, jego najbardzej odznaczające się cechy.

- Cześć Bakugo, miło cię znowu widzieć. - przywitał się uprzejmie szeroko się uśmiechając.

- Hej, skąd tu się wziąłeś? - zapytałem.

- Mogę wejść? Wszystko ci wytłumaczę. - wskazał głową na wnętrze mieszkania. Wpuściłem go gestem dłoni. - Dziękuję.

Usiedliśmy w salonie na kanapie. Dopiero teraz zauważyłem jak bardzo zmieniły się nawet jego dłonie gdy trzymał kubek który w jego dłoniach wydawał się malutki.

- Bardzo przepraszam za najście, powinienem cię uprzednić i nie sprawiać ci kłopotu. - zaczął odkładając szklankę na nowokupiony stolik do kawy.

- Przejść do rzeczy, bachorze. - pospieszyłam go.

- Widzę że twój temperament nie zmienił się nawet odrobinie. Pamiętam jak mnie tak bez przerwy nazywałeś mimo że nie jestem dużo młodszy. - zaśmiał się. No tak ten olbrzym był ode mnie młodszy, i wredny, chamski i dziecinny. Największą zmiana zaszła chyba w jego umyśle nie w ciele. - Przechodzą do rzeczy. Ciocia Kichi zmarła, co złamało mi serce.

Przeraziło mnie to moja jedyna rodzina zmarła.

- W jaki sposób? - zapytałem ukrywając smutek.

- Miała atak serca, czuje się winny ponieważ nie było mnie przy niej gdy to nastąpiło. Powinienem zostać i się nią opiekować a zamiast tego uwierzyłem w jej zapewnienia i poszłem do pracy. Bardzo mi przykro Bakugo.

Zrobiło mi się go żal, obwiniał się o jej śmierć. Tak samo jak ja o śmierć jego matki mimo że nie do końca była to moja wina, różnica była jedynie taka że w przeciwieństwie do mnie on nie jest winny nawet trochę.

- Nie obwiniaj się, to nie twoja wina. Ciotka była chorowita. - poklepałem go po ramieniu. - Dlaczego przyjechałeś? - zmieniłem temat.

- Nie miałem gdzie się podziać. - oznajmił.

- A dom ciotki? - zapytałam z niedowierzaniem.

- Został zapisany w testamencie dla ciebie, więc mogę tam mieszać tylko za twoją zgodą.

- Możesz tam mieszkać puki nie wyjdziesz na prostą. Tylko po to przyjechałeś, dla majątku?

- Nie, jak bym mógł. To było by podłe. Chciałem cię zobaczyć i poinformować o cioci.

- Dokończymy tą rozmowę jutro jest już późno, mam jutro pracę. - powiedziałem ziewając. - Rozgość się, możesz spać na kanapie. Ja tylko wezmę prysznic i kładę się spać.

- Też mogę skorzystać z prysznica? - zapytał.

- Pewnie idź pierwszy. Zrobię a tym czasie kolację. - chłopak skinął głową i ruszył do łazienki a ja do kuchni.

Zacząłem robić kanapki i zagotowywać wodę na herbatę. Dopięto po chwili przyszło mi do głowy czy Kirishima ma czyste ubrania. Podeszłam do drzwi łazienki.

- Ej młody, masz ubrania na zmianę? - zapytałam dla pewności.

- O kurde, zapomniałem o nich, nie mam.

- Luz, pożyczę Ci.

- Dzięki bro.

Ruszyłem do sypialni i wyszukałem z moich ubrań jak największych. Ze względu na wąskie biodra Kirishimy spodnie to nie problem ale z koszulką może być trudno. Wziąłem t-shirt który był na mnie za duży więc go nie nosiłem a nawet chciałem wyrzucić ale przyda się tak jak myślałem.

- Młody, zostawiam ciuchy pod drzwiami, weź je, ja idę do kuchni. - jak powiedziałem tak zrobiłem.

Zaparzając herbatę w kuchni usłyszałem otwierające się drzwi łazienki i po chwili zamykające.

Po skończonej robicie sam poszedłem szukać sobie ubrań po kąpieli. Znalazłem dresy i t-shirt.

Idąc z ubraniami zobaczyłem że łazienka się zwolniła. Odłożyłem do niej ubrania i poszłem do kuchni.

- Kirishima zrobiłem kolację, zjedz jak chcesz.- powiedziałem wchodząc do kuchni.

Z herbatą stał oparty o blat plecami dzieciak. Był w danych mu spodenkach i bez koszulki.

- G-gdzie koszulka? - zapatrzyłem się na jego jędrne piersi, umięśnione ramiona i wyrzeźbiony brzuch.

- Aaa... Ummm, koszulka była za mała. - odpowiedział napinając się.

- R-rozumiem. - oderwałem wzrok od jego pięknie opalonego torsu glawiatora. - Smakują jak kanapki? Znaczy jak kanapki jak smakują?

- Zaraz spróbuj ale na pewno pyszne. - pochwalił mnie. - Z resztą herbata też jest dobra.

- To fajnie.

- Tak, fajnie.

- To ja może... Eee. Pójdę cię... Znaczy się umyć.

- Dobrze.

Błagam, zostań /Kiribaku/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz