Rozdział 4

732 34 2
                                    

Mieszko

Kiedy zdaje sobie sprawę, jak głupio wpatrywałem się w tę biedną dziewczynę, po moim ciele przepływa dreszcz zażenowania. Zrobiłem z siebie totalnego idiotę, nie ma co temu zaprzeczać. Jednak nie mogłem nic poradzić na to, jak bardzo uderzyło we mnie ich podobieństwo. Ponownie przymykam oczy, a palec wskazujący i kciuk zaciskam na nosie. Wspomnienia znów przejmują kontrolę nad moim umysłem, a ja wyjątkowo się im poddaje.

Uśmiecham się mimowolnie. W moich myślach zaczynają przewijać się obrazy, przedstawiając małe rączki, które ciasno okalają moją szyję podczas wspólnego szaleństwa. Nasze droczenie się ze sobą, gdy nie chciałem zabrać jej znów do wesołego miasteczka. Jej smutne oczy, gdy odmawiałem wspólnej zabawy, bo czekali na mnie kumple. Pamiętam doskonale, jak przypominała mi o tym, bym nie zapomniał o jej ulubionych lodach, gdy będę wracał do domu...

Uwielbiałem te momenty, choć wtedy mogło wydawać się inaczej. Oddałbym wszystko, aby móc, chociaż na chwilę do nich wrócić. Niestety, życie nie zawsze pisze scenariusze, o jakich marzymy, a nam pozostaje jedynie zmierzyć się z tymi, które zostały nam przypisane.

Ocieram ukradkiem łzę spływająca po moim policzku – tak, mężczyźni też mogą płakać – a palce zanurzam na chwilę we włosach. Chwytam je mocno u nasady i ciągnę. Liczę na to, że ten mały impuls bólu pozwoli mi się wyrwać ze szponów pozostałych wspomnień. Staram się dłużej ich nie analizować i skupiam swoją uwagę na czymś innym, A dokładniej ujmując, na kimś. Trudno jest mi całkowicie zapanować nad tym, co aktualnie się ze mną dzieje, ale podejmuję kolejną próbę uspokojenia się i biorę dwa głębokie wdechy. Muszę się ogarnąć, po prostu muszę.

Przekręcam głowę w stronę przyjaciela i głośno chrząkam. Czekam chwilę, aż ten na mnie spojrzy i w ciszy kieruję się do kuchni.

Jestem przekonany, że czeka nad długa i być może nie najłatwiejsza rozmowa. Przekraczam więc próg pomieszczenia i zmierzam od razu do stołu znajdującego się pod oknem. Mimowolnie przez nie wyglądam i przez chwilę bezmyślnie wpatruję się w świecące latarnie. Następnie odwracam się spokojnie na pięcie i zajmuję jedno z miejsc przy drewnianym blacie. Gestem dłoni nakłaniam do tego również Igora, który chwilę później idzie niepewnie w moje ślady i siada naprzeciw mnie. Cisza wypełniająca pomieszczenie drażni mnie aktualnie bardziej niż wcześniejsza muzyka. Chcąc jak najszybciej uzyskać pewne informacje, postanawiam ją przerwać.

– Powiesz mi w końcu, co się stało? – Pytam spokojnie, choć w głębi siebie cały drżę.

Chłopak wbija wzrok w blat, a palcem wskazującym kreśli na nim znak nieskończoności. Wiem, że się denerwuję. Wystarczy dobrze go obserwować. Daję mu chwilę na zastanowienie się, a w międzyczasie sięgam po wodę. Odkręcam korek, upijam łyk i ponownie unoszę wzrok na swojego przyjaciela. Czekam, aż będzie gotowy na rozmowę, bo prawdę mówiąc nic więcej mi nie zostało. Przecież nie wyciągnę z niego tych informacji siłą. Chociaż... może? Nie. Strzelam sobie mentalnego liścia, nie dowierzając w swoje pomysły. Po prostu, do cholery nie. Ogarnij się Mieszko, przywołuję się do porządku, poprawiam na krześle i czekam dalej.

– Sam nie wiem co mam ci powiedzieć... – wzdycha zrezygnowany. – Byłeś świadkiem telefonu, który odebrała Ilona, więc pewnie sam zdążyłeś sobie co nieco pomyśleć. Okazało się, że to Łucja. Opowiadałem ci już kiedyś o niej. Musieliśmy po nią pojechać. To była pilna sytuacja.

Ostatnie dwa zdania wypowiada ściszonym głosem, a ja wracam myślami do naszych rozmów i staram się sobie przypomnieć coś na temat tej Łucji. Wystarcza chwila intensywnego myślenia, aby wszystko mi się przypomniało. Faktycznie kilkukrotnie poruszaliśmy temat, jakiejś dziewczyny, którą dotknęła straszna tragedia. Wypuszczam z ust powietrze, a potem powoli, słowo po słowie, pytam:

Zostań ze mną słońce [W trakcie korekty]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz