Razem z Loidem wróciliśmy do domu w fatalnym nastroju. Cisza, jaka panowała w samochodzie, była bardzo przytłaczająca, a winna była temu śmierć, jednego z klientów restauracji. Domyślałam się, że za jego otruciem stoi nie kto inny jak Zmierzch i to dobijało mnie bardziej, bo nie zauważyłam niczego podejrzanego. Oczywiście mogło się to wszystko wydarzyć w kuchni, czy gdy byłam w toalecie, ale zdziwiło mnie to, że mimo tego jak blisko mnie siedziała ofiara, nie wyczułam żadnego zapachu trucizny. Jako zabójczyni przeszłam szereg testów i przygotowań między innymi z truciznami i jeśli się mono skupiłam, mogłam większość nich wyczuć po zapachu. Nie wszystkie i nie, kiedy byłam zdezorientowana, ale byłam w stanie.
Zmierzch naprawdę nie próżnuje w swojej pracy.
Wróciłam, więc do swojego pokoju bardziej markotna niż przedtem. Znowu dałam ciała, a Zmierzch bez problemu wykonał sobie kolejną misję pod moim nosem bez żadnych przeszkód.
- Przecież dopadnięcie go jest niemożliwe- zawołałam do siebie po cichu, by nikogo nie obudzić.- Nawet z prywatnym informatorem nie mogę go złapać- szepnęłam, siadając załamana na łóżku, zastanawiając się, co mogę zrobić, by udaremnić kolejną akcję. Odpuściłam sobie próbę poznania tożsamości Zmierzchu już na początku, bo to dopiero była niewykonalna misja.
Wetchnęłam cicho i przypominałam sobie, że przez to wszystko to nic nie zjadłam, a mój żołądek zdecydowanie domagał się jedzenia. Wyszłam więc ze swojego pokoju i wpadłam do kuchni, jak na złość zastając tam Loida. Denerwowałam się już, bo gdzie nie poszłam, tam był też mężczyzna i, pomimo że lubiłam jego spokojne towarzystwo, to zaczynałam mieć już powoli dosyć ciągłego przebywania z kimś.
Stanęłam niepewnie przed lodówką i zastanawiałam się, co tak właściwie miałam zamiar ugotować, skoro nic nigdy mi nie wychodziło. Nie miałam ręki do gotowania i nawet, jak się ostatnio okazało, mam problem z zalaniem płatków mlekiem.
- Wszystko w porządku?- zapytał nagle Loid, przyglądając mi się uważnie. Wzdrygnęłam się, bo zdążyłam już zapomnieć o obecności blondyna w kuchni.
- J-ja.. Tak chciałam tylko coś ugotować- wydukałam, opierając się plecami o lodówkę- Ale nie umiem- przyznałam cicho i niepewnie. Loid oczywiście już wiedział o moim marnym talencie do gotowania, ale mimo to nadal mnie to trochę peszyło.
Jako nastolatka musiałam pracować i nie miałam czasu na naukę gotowania, a kiedy miałam już swoje mieszkanie, nie miałam ochoty już się uczyć, więc pozostałam na poziomie zalewania płatków mlekiem.
- W takim razie może pani pomogę- zaproponował i nie czekając na moją odpowiedź, wstał ze swojego miejsca. Otworzył lodówkę i zaczął przeglądać jej zawartość- Hm nie widzę tutaj nic konkretnego, ale może curry?- zapytał, spoglądając na mnie kątem oka. Nie bardzo wiedziałam skąd to jego nagłe zainteresowanie moją osobą, ale nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo mocno. Czułam się po prostu zauważona.
- Może być curry- odpowiedziałam, uśmiechając się delikatnie. Zaczęliśmy przygotowywać odpowiednie składniki i układać je na blacie. Loid pomógł mi z przyprawami i podpowiadał, co powinnam, do czego dodać.
Cierpliwie dawał mi wskazówki, jak długo powinnam smażyć kurczaka, czy gotować ryż. Kiedy rozsypałam jakąś przyprawę, zaśmiał się tylko i powiedział, że nic się nie stało.
- Może powinniśmy przestać na siebie mówić per pan, pani- zaproponował w pewnym momencie, pomagając mi z wyciągnięciem ryżu z garnka- Brzmi strasznie oficjalnie, a nie jesteśmy już sobie tak całkiem obcy- dodał po chwili, patrząc na mnie z uśmiechem.
- Cóż myślę, że to dobry pomysł- odpowiedziałam, rozstawiając talerze na blacie.- Ale ostrzegam, że mogę się tak szybko nie przestawić na mówienie po imieniu- ostrzegłam ze śmiechem.
Nie przyznam się do tego, ale czułam się dziwnie, wyobrażając sobie, że będę mówiła do Loida po imieniu już nie tylko w myślach. Jakoś ciężko było mi to z siebie wykrzesać, bo od samego początku mówiliśmy na siebie, jakbyśmy mieli relację podobną do tej, jaką mają ludzie razem pracujący i się szanujący. A przecież razem nie pracowaliśmy.
Chociaż można powiedzieć, że nasze małżeństwo to jak umowa o pracę i do tego obie strony czerpią z tego korzyści. On mógł posłać córkę do wymarzonej szkoły, a ja mogłam nadal bez przeszkód pracować jako zabójczyni.
Przecież byłam tylko niewinną mężatką z dzieckiem w dobrej szkole.
Kto by mnie podejrzewało tak brudną pracę?
W małżeństwo uwierzył nam nawet mój braciszek Yuri, a on był już człowiekiem mocno podejrzliwym w tej kwestii. Wcale mu się nie dziwiłam, bo gdyby on też przyszedł do mnie i powiedział, że od roku zapomina mnie poinformować o swoim ślubie, nabrałabym podejrzeń.
Jeśli chodzi o Loida to był idealnym materiałem na męża i nic tego nie zmieni. Gdyby nie ta sytuacja nie miałabym u niego żadnych szans.
Zawołałam Anyę na kolacje i już po chwili wszyscy zajadaliśmy się całkiem smacznym curry.
Sama nigdy bym tego nie ugotowała.
- Mama!- krzyknęła nagle Anya, odrywając mnie tym samym od zmywania naczyń- Źle siem cuje- dodała, ciągnąc mnie za mój czerwony sweter.
- Ojejku, co cię boli? Curry ci zaszkodziło? Wiedziałam, żeby nie gotować- powiedziałam podłamana, klękając przy dziewczynce. Ułożyłam swoją dłoń na jej czole i poczułam, że ma gorączkę.
- Nie to na pewno nie jest wina curry- zaprotestował szybko Loid- Było wyśmienite... Anyu, czy w szkole znowu chodziłaś bez czapki po dworze?- zapytał, również kucając. Dziewczynka nieśmiało pokiwała głową, zgadzając się ze słowami Loida.
Och, zdecydowanie mi ulżyło.
To znaczy nie, że cieszyłam się z choroby Anyi, tylko że to nie przez moje gotowanie!
- Zostanę jutro w domu- zaproponowałam, wstając z podłogi. Loid zgodził się ze mną skinięciem głowy i wziął Anyę na ręce, ruszając z nią do pokoju.
Pies Bond poczłapał leniwie za nimi, a ja w końcu zostałam sama.
CZYTASZ
Zlecenie na Miłość
Fiksi PenggemarYor to młoda zabójczyni znana powszechnie jako Cierniowa Księżniczka. Jest także udawaną żoną Loida Forgera przy czym tym samym należy do operacji Strix. Co, jeśli Yor otrzyma zlecenie, aby zabić legendarnego szpiega o kryptonimie Zmierzch? Podczas...