Rozdział 16

214 24 7
                                    

Ciężka atmosfera pełna niepewności zawisła w powietrzu, gdy w końcu zdecydowaliśmy się na tę rozmowę. Zamiast jednak rozmawiać, zadawać pytania, siedzieliśmy w ciszy. Wpatrywałam się w swoje dłonie i bawiłam się palcami, zastanawiając, czy to ja powinnam zacząć coś mówić, czy Loid może zdecyduje się przejąć inicjatywę i mam czekać.

Mężczyzna, jednakże podobnie, jak ja milczał wpatrując się w ciemne drewno, z którego został wykonany stół. Zachowywaliśmy się zupełnie tak jakbyśmy zapomnieli słów.

Nie znałam jednak słów, które byłby w stanie opisać to, co czułam w pobliżu Loida. Nie ważne, jak bardzo próbowałam, nie potrafiłam tego okazać w żaden sensowny sposób. Siedziałam, więc jedynie, starając się zapanować nad policzkami, które od jakiegoś czasu piekły mnie w bardzo przyjemny sposób. 

- Myślę, że powinniśmy przestać udawać- Loid wreszcie zabrał głos, na co wzdrygnęłam się mimowolnie. Uniosłam wzrok ze swoich rąk na jego twarz i dłużej zawiesiłam spojrzenie na nieskazitelnie białym opatrunku, okalającym jego policzek.

Skupiliśmy na sobie wzajemnie całą uwagę. Poświęciliśmy całe skupienie, a nadal nie potrafiliśmy ze sobą porozmawiać. Miałam wrażenie jakby pomiędzy nami powstała jakaś bariera, zupełnie nieprzepuszczalna dla naszych uczuć i myśli, które baliśmy się wypowiedzieć na głos.

Nagle uderzyła we mnie świadomość tej beznadziejności w jakiej tkwiliśmy od kilku dni. Żadne z nas nie pokazało temu drugiemu, że nie pasuje mu obecna sytuacja, a mimo wszystko obawialiśmy się odrzucenia, bo wtedy jasnym było, iż to, co tak długo i ostrożnie zbudowaliśmy do tej pory, zburzy się, jak najmarniejszy domek z kart.

- Kocham cię Loid- szepnęłam niewyraźnie i tak cicho, że przez moment nie byłam pewna, czy słowa, które tak długo wirowały w mojej głowie na pewno dotarły do uszu odpowiedniej osoby.

Może zbyt się pośpieszyłam, może powiedziałam to zbyt pochopnie, ale ulżyło mi. Te słowa chciałam wypowiedzieć już dawno temu, ale wtedy nie znałam ich znaczenia. Jednakże teraz wiedziałam i byłam pewna tego, co czuję.

Nie żałowałam.

Niezależnie od tego, jak Loid zareaguje, cieszyłam się, że to powiedziałam. Czułam się tak dobrze, jak nigdy dotąd, wiedząc, że Loid jest pierwszą i możliwe, że ostatnią osobą, która mogła usłyszeć ode mnie tak silne wyznanie jakim była miłość. Postawiłam pierwszy krok w kierunku swojej nowej przyszłości, którą bardzo chciałam dzielić w tym domu, z tymi ludźmi.

Ta miłość nie wzięła się znikąd. To Loid zawsze podbudowywał mnie na duchu, gdy zaczynałam w siebie wątpić, zawsze był dla mnie dobry i pamiętał o każdej nawet najmniejszej głupocie, o której mu powiedziałam, a była dla mnie ważna. Dbał o to bym czuła się dobrze. Był kimś ważniejszym, kogo bez wahania mogłam postawić ponad wszystko.

Teraz siedziałam i czekałam na jego odpowiedź. Obserwowałam, jak jasne brwi marszczą się w zdziwieniu, a usta delikatnie rozchylają tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale zapomniał, o czym myślał. Był w zupełnym szoku i nie dziwiłam mu się.

Dopiero po dłuższej, pełnej napięcia chwili jego wargi wygięły się w łagodnym uśmiechu, a w niebieskich oczach zabłysły prawdziwe iskierki radości.

- Oh Yor...- zaczął cicho, wstając ze swojego miejsca, co powtórzyłam i po chwili stałam naprzeciw niego. Ciepłe dłonie przyjemnie otuliły moje policzki, a kciukami pogładził rozgrzaną skórę, wciąż się uśmiechając- Czuję to samo- powiedział ostrożnie, a mi dech zaparło w piersi.

- Czyli ty też...- zaczęłam niepewnie, lecz nagły ścisk w gardle zatamował kolejne słowa.

- Też cię kocham Yor- odpowiedział na moje niezadane pytania i niemal poczułam łzy szczęścia, które zawitały po moimi powiekami. Byłam taka szczęśliwa!

Loid odwzajemnił moje uczucia. Nic lepszego w życiu już nie mogło mnie spotkać. Przyznał, że też mnie kocha, po tym, jak ja powiedziałam, że kocham jego.

Nie wiedziałam, co powinnam teraz zrobić, więc w przypływie zbyt wielu pozytywnych emocji wspięłam się na palce i delikatnie musnęłam wargi Loida swoimi. Blondyn uśmiechnął się w moje usta, a następnie bez zawahania pogłębił pocałunek, sprawiając, że już do końca utonęłam. Nowa definicja bliskości wyryła się w mojej głowie i zrobiła sobie miejsce w sercu rozpalając całe moje ciało. Nie wiedziałam, co dokładnie się ze mną dzieje, ale zdecydowanie był to stan, który przerwać mogłam jedynie z bólem serca.

Loid mnie kocha.

- Nie liczy się już nic innego- szepnęłam, gdy w końcu się od siebie oderwaliśmy. Loid spojrzał na mnie z zapytaniem w oczach, ale nie miałam zamiaru odpowiadać na jego nieme pytanie.

Sprawa ze Zmierzchem musi zostać, jak najszybciej zamknięta. Nie wiedziałam, czy żyjąc teraz w prawdziwym związku będę w stanie utrzymać wszystkie swoje tajemnice z dala od rodziny, więc musiałam się teraz postarać dwa razy bardziej.

- Czy teraz możemy zacząć być ze sobą naprawdę?- spytałam, a słowo "naprawdę" wydźwięczyło w mojej tak mocno, że poczułam pulsowanie pod czaszką. Przyjrzałam się Loidowi z wielką nadzieją niemal ze mnie emanującą.

- Bardzo bym chciał- przyznał, a potem odsunął się ode mnie na krok- A czy ty zechcesz?- spytał cicho.

- Bardzo tego chcę- odpowiedziałam pewnie z wielkim, szczerym uśmiechem.- Chcę być częścią tej rodziny naprawdę, chcę być twoją prawdziwą żoną i dobrą mamą dla Anyi- dodałam, wciąż nie wierząc w to, co się właśnie dzieje.

Moje najskrytsze marzenie właśnie uległo spełnieniu. Mogłam wreszcie zaangażować się w coś ważnego. Coś, jak najbardziej prawdziwego.

***

To będzie chyba mój ulubiony rozdział :3




Zlecenie na MiłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz