Rozdział II

40 7 26
                                    

Jerome Faith przysłuchiwał się słowom Williama z wielką zmarszczką na czole. Nie bardzo pojmował działania wampirów, ale nawet nie chciał ich pojmować, dopóki przynosiły rezultaty.

— Z tego powodu dogadaliśmy się właśnie z Yyvon, żaden zwykły człowiek nie będzie brał w tym udziału. — brunet zakończył swój wywód, a wtedy na stole przed jego nosem została postawiona taca z hukiem.

— Dziękujemy, Adeline — Powiedział Jerome. — Ale co ty tutaj, do cholery, robisz? — założył ręce na krzyż, wzdychając ciężko.

— Cóż... — dziewczyna podrapała się w tył głowy.

— Przyszła pooglądać sobie Crispina. — odpowiedział za nią William. Córka Faitha zarumieniła się błyskawicznie i wyszła z gabinetu. Crispin tylko ukrył twarz w dłoniach, zawiedziony zachowaniem Levingstone'a, a Tony jak to Tony, zajmował się kurzem na półce.

— W takim razie wszystko gra? — zapytał Jerome. — Mogę być spokojny na ten moment?

— Myślę, że tak. — potwierdził Crispin.

— Bo nie powiem, ale niektórzy robią w gacie po każdym raporcie panny Holdter. — uśmiechnął się nerwowo.

— Nie ma powodu, żeby się przejmować Eliotem. — Will machinalnie machnął dłonią i pokręcił nosem. Coś go drażniło.

— Żywię nadzieję, że ten koszmar z tymi poczwarami nie potrwa długo — wyznał szeryf. — Ludzie cierpią.

Lepiej cierpieć niż nie czuć, że się żyje*  — odezwał się Anthony, a William skinął z uznaniem i przetarł nos chusteczką, ponieważ nadal męczyło go irytujące uczucie.

— Niestety obawiam się, że muszę ugasić twoje nadzieje — oświadczył William, wstając z krzesła. — Idzie burza. Jeszcze nie wiem jaka, ale czuję to — spojrzał na swoich przyjaciół. — A tak w ogóle, wy też czujcie mieszankę krwi i wody różanej? — potrząsnął głową. Nim jednak zdążył odpowiedzieć, do gabinetu wpadła zdyszana Theresa w sukni ubrudzonej krwią. Włosy miała przyklejone do twarzy deszczem i błotem, a w ręce trzymała osikowy kołek.

— Tesso. — podszedł do niej Crispin, ale zatrzymała go dłonią.

— To nie moja krew — uspokoiła wszystkich. — To, że ataków jest coraz więcej to pikuś — wymieniła spojrzenie z Williamem. — One potrafią walczyć — rzuciła osik na stół, a ten poturlał się pod nos Faitha. — I mam tu na myśli umyślną walkę. Przemyślane ruchy.

— Słodki Jezu... — skomentował Jerome. — Ależ się uspokoiłem. — żachnął się.

— Że co? — zdziwił się Levingstone. — Równie ważna kwestia; Skażeni napadli cię w drodze do sklepu po bułki? — rozłożył ręce. Tessa łypnęła na niego wzrokiem i wywróciła oczami.

— Miałam tutaj być godzinę temu, ale coś mnie zatrzymało. — zaprezentowała się dłoniami.

— Jak to miałaś tutaj być? — uniósł brew. — Ty...

— Tak, William. Wracam — sprostowała. Nie potrafiła jednak odczytać błysku w oczach wampira, którym ją uraczył. — One nie zaatakowały mnie bez powodu — oddychała ciężko. — Nie byłam tam jedyną osobą. Dobrze wiedziały, kim jestem.

— Ciekawe — zastanowił się Crispin. — Ilu ich było?

— Czy to...

— Ilu ich było? — powtórzył zdenerwowany.

— Trzech, ale Cri...

— Odprowadzę cię do domu i nie waż się z niego wychodzić po zmroku sama. — pogroził jej palcem.

Skażona KrewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz