Rozdział XLIII

13 4 14
                                    

Wszyscy wpatrywali się w Tessę, jakby zobaczyli anioła. Albo ducha. W rzeczywistości praktycznie właśnie tak było, przecież ona nie mogła być tam naprawdę.

Każdemu przeszło to przez myśl. Przemawiała, ale nie mogła być prawdziwa. Mikel blefował.

W ich głowach pojawiały się różne pomysły.

— Ten sztylet jest odpowiednim, żeby wbić ci w serce — wycedziła przez zęby. — Powinnam to zrobić w ramach odwdzięczenia się, jednak nie jestem taka, jak ty.

— Dobry Boże — Victor otrzepał z marynarki jakieś paprochy. — Zmartwychwstałaś po to, żeby podarować mi ułaskawienie?

— Nie — pokręciła głową. — Wróciłam do żywych w znacznie ważniejszych celach, ty nim nie jesteś — celowo patrzyła tylko na niego, choć wiedziała, że jej przyjaciele są w dużym szoku.

— Jesteś ciekawa, nie powiem. Aż żałuję, że cię zabiłem. Nie, czekaj. Patrzenie na cierpienie wszystkich, na których ci zależy... było bardzo satysfakcjonujące — rozciągnął usta w cynicznym uśmiechu. — Jesteś otwarta jak księga, łatwo z ciebie czytać.

— Jak się zna język, owszem — przyznała. — Gdybyś mógł ze mnie czytać tak łatwo, jak sądzisz, wiedziałbyś coś — przyjrzała się sztyletowi, który wymoczony był w łzach Mikela. — Potrafię być nieczuła i wyrachowana, jeśli chcę. Nie skrzywdzę cię bezpośrednio, ale zrobiłam najlepsze, na co było mnie stać. — stanęła przed nim, twarzą w twarz.

— Ciekawe co — szepnął.

— Zastanawiałam się przez cały pobyt z tobą i ostatnie dni, co jest tą straszną ceną za wskrzeszenie. Zrozumiałam to dopiero, kiedy podałam krew Deborah — jego oczy zrobiły się tak ogromne, że mogła się w nich przeglądać. — Zrozumiałam, że zapłacisz tylko ty — syknęła i wyciągnęła rękę w bok wraz ze sztyletem.

Trzymała go, dopóki Deborah nie odebrała go z jej dłoni. Tessa przytuliła siebie samą, odwróciła na pięcie i powoli podeszła do Williama.

— Tess... — chciał mieć potwierdzenie, że to prawda. Ujęła jego dłoń i mocno ścisnęła, a on nie mógł uwierzyć, choć dokładnie to obserwował. Chciał coś powiedzieć, ale wtedy odezwała się Deborah.

— Victor — patrzyła na niego ze łzami w oczach. Podszedł do niej i ujął jej twarz w dłonie, samemu zalewając się łzami.

— Najdroższa... — składał pocałunki na jej policzkach, czole, brodzie, nosie. Wszystkim. Była jego całym światem.

— Coś ty uczynił? — zapytała w końcu. — Cóżeś miał w głowie, popychając się do tego wszystkiego? — odsunął się od niej jak oparzony.

— Deborah?

— Sprowadziłeś śmierć na tyle ludzkich istnień... — kręciła głową z wyraźną reprymendą.

— Zrobiłem to dla ciebie, ukochana. Żebyśmy znów byli razem, kocham cię! — padł przed nią na kolana.

Reszta obserwując tę scenę albo roniła łzy, albo nie mogła wyjść z podziwu. Przecież aż dwie osoby wróciły z martwych.

— Dla mnie? — również ułożyła nogi na podłodze, żeby móc patrzeć mu w oczy. — W imię czego? Miłowania? To nie jest miłowanie, Victorze! To egoizm. Jakżeś mógł to wszystko poczynić? Wiedząc, jakąż miłością człowieka każdego darzę... — przytuliła go ostrożnie, a on położył głowę w zagłębieniu jej szyi, szlochając żałośnie.

— Wybacz mi, miła — błagał.

— Gdybyś szczerze mnie miłował, nigdy nie zwróciłbyś mi żywota. Uczyniłeś to tylko by zaspokoić swoje łaknienia, ale pora już to zakończyć — przebiła jego serce sztyletem, przyciskając go mocno do swojej piersi. Tym samym przebiła również swoje i oboje zastygli niczym ludzie pokryci w Pompejach popiołem.

Skażona KrewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz