Rozdział 14 Tajemnicza dama serce

2 0 0
                                    

Gdy otworzył oczy nie stał już na pustym, szarym polu z jedną jabłonką.
Znalazł się w rzadkim lesie.
Nie był to las iglasty, lecz całkiem liściastym też nie mógł go nazwać. Drzewa w nim rosnące miały jasnofioletowe liście z malutkimi kolcami. Ich kory były szorstkie, a niektóre korzenie wystawały z ziemi.
Było coś w tym miejscu niezwykłego.
Coś za czym John się stęsknił.
Ta niezwykła energia, ten nieograniczony spokój. Ten delikatny śpiew ptaków.
Wiedział, że gdzieś niedaleko stąd płynie rzeka. I, że wkrótce się z nią spotka po tylu latach.
Nie mógł uwierzyć, że nadal pamięta każdą możliwą drogę. Kiedyś przemierzył ten las wzdłuż i wszerz co zajęło mu niemalże cały dzień, a mimo to nie czuł zmęczenia... Teraz pewnie byłoby inaczej.
Przeciągnął się.
Słońce muskało jego twarz.
Jesień wyglądała tutaj zupełnie inaczej.
Liście nie zawsze zmieniały swój kolor, a jak do tego dochodziło to była to zmiana z fioletowego na niebieski. Każdy kolor był jasny, blady, a czasem nawet przezroczysty z fioletowym połyskiem.
Za to trawa była najzwyczajniej zielona, będąca równowagą lasu.
Szedł piaskową ścieżką dotykając kor drzew.
Niektóre gałęzie były tak nisko, że musiał się schylać by nie uderzyć o nie głową.
- Dawno mnie tu nie było. - powiedział do siebie - Ale zdaję się, że jeszcze pamiętam drogę.

                                          ***

- Cóż żabko. - wyjął słoiczek z plecaka - Zdaje się, że wybierasz się ze mną w niezapomnianą podróż. - uśmiechnął się.
Żaba podskoczyła kilkukrotnie w górę.
- Już ci mówiłem, że to nic nie da.
Westchnął.
- Jak na żabę to straszna z ciebie uparciucha. - stwierdził. - Dobrze, że nie umiesz mówić, bo chyba bym zwariował. - zaznaczył.
- Mówi to gościu, wokół którego roznosi się brązowa aura. - podsumowała - Myślisz, że nie wiem, że rozumiesz mowę zwierząt.
- Eh... Chyba trochę pogalopowałem z oceną sytuacji. - stwierdził - Ach, mądralo nie wiem co kryję się w twojej małej żabiej główce, ale radzę ci nie próbować na mnie żadnych żabich sztuczek. - zaśmiał się.
- Ja ci dam żabich! - podskoczyła pełna złości - Obiecuję ci, że cię zabiję!
- Nie jesteś trująca.
- Uduszę cię moim językiem!
- To z kolei może być trudne do wykonania. - argumentował.
- Wymyślę taką truciznę, że będziesz umierał z bólu prosząc mnie, abym skróciła twoją męczarnie!
- Nie jesteś za młoda na bycie chemikiem? - spojrzał na nią z ukosa.
- Nie jesteś przypadkiem za stary by jeszcze żyć?!
- Daje słowo, że już gdzieś słyszałem ten tekst.
- Zabiję cię, zabije! - obiecywała - Choćbym miała to zrobić w żabiej skórze!
- Jeżeli mnie zabijesz w żabiej skórze, to nigdy nie wrócisz do poprzedniej formy. - powiedział rysując palcem w powietrzu człowieka - Będziesz małą bezbronną żabką do końca swojego żabiego życia.
- Jak tylko wrócę do ludzkiej formy....
- Tak, tak dotarło: zabijesz mnie. - dokończył - Nie musisz powtarzać.
- Ma zemsta będzie słodka!
- Skoro tak twierdzisz. - wrzucił żabę do plecaka.
Westchnął.
- Ciekawe kto ją tu przysłał... - zastanawiał się.

                                               ***

Ściemniało się.
Po wielu nieudanych próbach telefonicznych dali za wygraną.
Nie udało im się słowa zamienić z panem wszystko załatwię i wrócę przed zmrokiem. A oczywiście żaden z jego współpracowników nie chciał wyjawić, gdzie u licha podziewa się policjant John Wejker.
Westchnął głośno i odłożył telefon na mały stolik.
- Kiedy wróci to go zabiję... - mruknął rozdrażniony.
- Znając go to zapewne wróci dopiero jutro. - powiedział Jim rozkładając się na kanapie.
- A dobra w takim razie zastawie na niego pułapkę. - zaczął bawić się palcami.
- Pułapkę?
- Jak wróci późno to do głowy mu nie wpadnie, że ktoś mógłby ukarać go w bardzo kolorowy sposób. - wyjął z komody dwa pudełka z farbą - I tym kimś będę ja! - oświadczył dumnie.
- Na prawdę?
- Nie udawaj zdziwienia. - burknął - Ile można na niego czekać? Może za jakiś czas wyniesiemy się z tego domu, a on nawet tego nie zauważy.
- I dlatego postanowiłeś zasadzić na niego pułapkę?
- Tak. Co w tym dziwnego? - spojrzał na brata - Jak dla mnie prima aprilis trwa cały rok. - osiwadczyl - A zresztą... Wyobraź sobie, jaki będzie kolorowy. - uśmiechnął się szeroko.
- Rób jak chcesz.
- Jesteś pewny, że nie chcesz do mnie dołączyć, braciszku? Damy mu taką nauczkę, że nauczy się, że nie warto lekceważyć bliźniaków Wejker! - zacisnął prawą dłoń.
- Nie. - odparł - Wykorzystam ten wolny czas najlepiej, jak potrafię. - oświadczył - Na spaniu. - obrócił się na lewy bok.
Jack wybuchnął śmiechem.
- Jakiś ty energooszczędny. - podsumował - Dobrze idź spać. - mruknął - Ja mam Wejkera na celowniku! Ha, ha!
- Yhm....
Jack zgasił światło i wyszedł z salonu z dwoma pudełkami farby.
- Tak często ciebie nie ma, że nie zdążyliśmy przemalować pokoju. - zawędrował myślami do pracoholicznego ojca.
Westchnął.
- Ciekawe czy to się wogóle uda? - ustawił pudła w wieżę i udał się korytarzem w kierunku drzwi wyjściowych.
Tuż obok owych drzwi, po jego lewej stronie znajdowało się małe pomieszczenie gospodarcze. Otworzył ostrożnie drzwiczki.
Pełno regałów z domowymi konfiturami, dżemami oraz innymi przetworami.
- Wystawiam swoją pamięć na ciężką próbę - spojrzał na rządek regałów - Daje słowo, że gdzieś tu była linka.
Rozejrzał się i poprzestawiał kilka rzeczy.
- Nic? Niemożliwe. - zamyślił się - W takim wypadku idę na strych, ale muszę się pośpieszyć. Wkońcu jestem tak jakby zaproszony... A raczej - będę wproszony.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 08, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Strażnicy Brama CzasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz