III

108 15 3
                                    

Karl właśnie kończył jeść, gdy do pomieszczenia wpadł Sam. Dosłownie wpadł: przeleciał przez okno, rozbijając je i lądując zgrabnie na ziemi.

Popatrzeli po sobie, nie wiedząc, czy się odezwać lub coś zrobić. W końcu Sam odchrząkał.

- Oj, hm. Przepraszam, teraz będzie przeciąg.

- Luzik. Czy u was każdy tak wchodzi do domów czy...

Sam pokręcił tak szybko głową, że jego maska omal nie zsunęła się mu z twarzy.

- Nie! Teraz się po prostu zapomniałem - zaśmiał się niezręcznie, a Karl uniósł brwi.

"Skoro nikt tak nie robi, to czemu się zapomniałeś, że nie wchodzi się przez ono, tym bardziej zamknięte?", pomyślał, ale wołał nie mówić tego na głos, tym bardziej, że to on był tutaj gościem.

- Nieważne - Sam zmienił temat, podszedł do stołu i usiadł naprzeciwko Karla i spojrzał mu w oczy. - Miałem tylko przekazać, że za jakąś godzinę masz przyjść porozmawiać z Sapnapem. Zaprowadzę cię tam, ale najpierw będziesz musiał się chyba trochę ogarnąć.

- Taakk... Właśnie, mam pytanie - zaczął trochę niepewnie, ale tamten zachęcił go skinięciem głowy - SapNap nie wygląda zbyt dorosło, daję mu z 16 lub 17 lat. Nie jest chyba też jakiś super wybitny w walce, po prostu nie wygląda mi na kogoś, kto przychodziłby i przesłuchiwał innych, dowodził całą grupą, a nawet społecznością, więc... No, dlaczego jest tak szanowany i w ogóle?

Zobaczył, że Sam się lekko się spiął i zaczął bębnić palcami po blacie, jakby nie powinien o to pytać. Wziął oddech.

- Wiesz, nie wiem, czy mogę ci udzielać takich informacji. Nie jesteś stąd, no i... Myślę, że SapNap sam powinien ci o tym powiedzieć, jeśli będzie chciał lub uzna to za konieczne - powiedział szybko, co wykluczyło teorię Karla o typowym "synie przywódcy".

Kiwnął głową i zabrał się do kończenia dania, ale zupełnie stracił apetyt. Odsunął od siebie miskę z jedzeniem i wstał.

- Dobra, mam godzinę. Jakieś plany czy coś? - spytał, odchodząc od stołu.
Sam zamyślił się, po czym również wstał i zaśmiał się pod nosem.

- Mam pewien pomysł. Teoretycznie to twój czas wolny, ale myślę, że ci się spodoba - pociągnął chłopaka w stronę okna, ale zaraz (na szczęście) zawrócił się do drzwi.

Wyszli na ulicę miasteczka, które wieczorem wyglądało jak bajki. Latarnie uliczne oświetlały ciepłym światłem każdą drogę, każdy dom, więc było wszystko widoczne. Domki i ogródki były pielęgnowane przez mieszkańców: żadnych chwastów, dziur w ścianach czy innych niepożądanych rzeczy, które mogłyby zepsuć urok tego miejsca. Wieczorem było więcej Liberosów niż za dnia, ale hałas nie był duży. Wszystko żyło swoim życiem, ale bardzo spokojnym i uporządkowanym.

Sam pociągnął nagle Karla w ciemniejszy zaułek, więc się wystraszył, ale zaraz zobaczył oświetlony mały budynek, do którego zaraz weszli.

Był to sklep z ubraniami. Karl przez chwilę zastanawiał się, po co tutaj przyszli, ale zaraz uświadomił sobie, że jego ubrania po spotkaniu ze skorpionorożcem raczej nie wyglądały zbyt dobrze.

W sklepie nikogo nie było oprócz nich, nawet sprzedawcy, ale za to wybór ubrań był duży: w jednej części głównie sukienki dla kobiet, ale nie brakowało też zwykłych kombinezonów czy spodni i bluzek; w drugiej, męskiej, znajdowały się spodnie, bluzy i koszulki, a w ostatniej, trzeciej części, rzeczy dla starszych dzieci i młodzieży.

Karl rozglądał się po sklepie oczarowany, Sam natomiast podszedł do lady i zadzwonił dzwonkiem przy ladzie. Gdy nikt się nie pojawił, nie wytrzymał, podszedł do drzwi zaplecza i krzyknął:

- QUACKITY, DO CHOLERY JASNEJ, WYŁAŹ STAMTĄD!

Przez chwilę jeszcze było cicho, ale zaraz rozległ się huk, ktoś przeklnął, przesunął coś, po czym zza drzwi wyszedł niski chłopak o czarnych włosach z czapką na głowie.

- Czego drzesz ryja? Nie wiesz, że o dwudziestej zamykam? - powiedział, poprawiając czapkę. Mimo niskiego wzrostu miał charyzmę i nikt raczej nie chciałby mieć w nim wroga.

- Koleś, jest dopiero osiemnasta. W jakim świecie ty żyjesz? - Sam pokręcił głową, ewidentnie już zły na siebie, że tu przyszedł.

Liberos, którego nazwał Quackity'm, wbił spojrzenie w zegar, przez chwilę analizując godzinę, po czym prychnął.

- Każdy ma prawo mieć przerwę - mruknął. Wtedy dostrzegł Karla, jego twarz zmieniła się jak za dotknięciem różdżki. Uśmiechnął się i podszedł do niego. - Witaj, przyjacielu, czego szukasz w moich skromnych progach? W czym mogę ci pomóc?

Sam popukał się dyskretnie palcem w głowie, przekazując w ten sposób, że uważa Quackity'ego za nienormalnego. Karl stłumił śmiech.

- Szukam czegokolwiek, w czym nie będę wyglądać jak bezdomny - odparł, zdobywszy się na powagę.

- Oj, to będzie ciężko... Znaczy... - Quackity zająknął się, ale nim Karl zdążył zareagować, został wepchnięty do przymierzalni, zaraz potem oberwał ubraniami w głowę, zasłonkę zasunięto i tyle.

Karl zdjął z twarzy ubrania, po czym zawiesił je na wieszaku. Odwrócił się i spojrzał w lustro.

Musiał przyznać, że był to dla niego niezły szok. Nie myślał wcześniej o tym, jak wygląda, bo nie było to zbyt istotne, tym bardziej, że stracił pamięć, ale zrozumiał, dlaczego Quackity stwierdził, że ciężko będzie zrobić z niego w miarę czystego Liberosa.

Brązowe włosy były w nieładzie, na twarzy miał kilka zadrapań, a jego kolorowa bluza była dziurawa w paru miejscach, podobnie jak spodnie. Dostrzegł na nodze przesiąknięty od krwi bandaż, pewnie założono mu go, gdy był nieprzytomny. Zapewne uratowało go to przed wykrwawieniem się.

Oderwał wzrok od swojego odbicia i zaczął się przebierać. Włożył bluzkę, na to bluzę, przebrał spodnie.

Mimo że były to tylko ubrania, poczuł się jak zupełnie inny Liberos. Fioletowa bluza z niebieskim zygzakiem i kolorowymi rękawami pasowała idealnie, podobnie jak czarne spodnie. Przygładził włosy, przetarł twarz i był zupełnie kimś innym. Wziął swoje stare ubrania i wyszedł z przymierzalni.

Sam i Quackity dyskutowali o czymś zawzięcie. Na początku nie zauważyli go, ale gdy podszedł bliżej, zrobili wielkie oczy.

- Słodka Nicości na biszkopcie, ale zmiana. W sensie pozytywna - powiedział Sam, a Karl lekko się zarumienił ze szczęścia.

- Dokładnie. Jak widać znowu wybrałem odpowiednie ciuchy. Pięćdziesiąt onzów poproszę - uśmiechnął się Quackity, wyciągając rękę po pieniądze. W tym samym momencie Karl uświadomił sobie, że nie ma ich przy sobie. Już chciał się do tego przyznać, gdy Sam wyciągnął zwitek banknotów i położył je Quackity'emu na ręce.

- Reszty nie trzeba - powiedział i złapał Karla za rękę, ciągnąć go za sobą w kierunku wyjścia. - Żegnam.

- Pa, Quackity! - krzyknął Karl, ale odpowiedzi już nie usłyszał, bo zatrzasnęły się za nim drzwi. - Ej, czemu już idziemy?

- Po pierwsze, trochę mi już zaczynał działać na nerwy, diler jebany. Po drugie, za piętnaście minut masz porozmawiać z Sapnapem, a nim dojdziemy, minie dziesięć minut.

Karl stracił poczucie czasu, więc się zdziwił, że tyle już minęło. Przyspieszył krok i ruszył razem z Samem w kierunku jednego z większych budynków.

Teraz zaczynała się powaga, a kończyła zabawa. Karl nie wiedział, co go tam czeka, i najchętniej pozostałby w niewiedzy, ale nie miał nic do gadania.

Liczył, że pozna odpowiedzi na parę pytań, ale bał się też, że to jemu zostaną zadane, a on nie będzie w stanie odpowiedzieć? Co, jeśli to jednak pułapka? Co, jeśli go niesłusznie oskarżą? Co jeśli oni wiedzą, kim jest, ale mu nie mówią?

Takie pytania krążyły w jego głowie niczym kurczak z rożna w sklepie, nie mógł ich zatrzymać, dopóki nie stanął przed dużym ceglanym domem.
Sam oddalił się, więc został sam.

- Czas wejść do jamy smoka - mruknął do siebie i zapukał

Eye of the Dark [Karlnap]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz