V

96 14 5
                                    

Karl siedział na brzegu swojego łóżka i zastanawiał się nad tym, co usłyszał dzisiaj od SapNapa. Jeśli to była prawda i wraz z jego pojawieniem się na tamtej polanie, moce SapNapa stały się silniejsze, może naprawdę był z tym jakoś powiązany.

Tyle że nadal za żadne skarby nie wiedział, kim jest i skąd przybywa, co w tej sytuacji nie wydawało się zbiegiem okoliczności.

Sięgnął po torbę, którą oddano mu wcześniej po wcześniejszym odebraniu, i zaczął po raz kolejny dzisiaj przeglądać jej zawartość z nadzieją, że w końcu jakiś element układanki wskoczy na swoje miejsce, znajdzie coś, co wcześniej przeoczył, ale nie: tylko jedna tarcza zegarka nie szalała i wskazywała godzinę, eliksir, którego zapach był tak słodki i silny, że musiał powstrzymywać przed ponownym otwarciu fiolki, wisiorek z jasnym kamieniem nie wydawał się być potrzebny, jakiś zdolności raczej też nie posiadał, sztylet podobnie, oprócz tego, że był ostry jak brzytwa i cienki (i tego, że Karl po raz setny się nim zaciął - jego dłonie były już pokryte mnóstwem małych, świeżych ran), sakiewka była wypełniona jakimiś zielskami i kamieniami ("najwyraźniej zbieranie kamlotów było moim hobby", pomyślał), a książka, nie licząc dwóch pierwszych stron, była pusta, a stamtąd niewiele się dowiedział: miał tak nieczytelny charakter pisma, w dodatku niektóre zdania i dopisy były napisane w innym języku. Kartki były pogniecione, pokreślone, parę z nich było wyrwanych i częściowo spalone, a uroku temu dodawały zaschnięte ślady krwi - na razie Karl wołał nie wiedzieć czyjej.

Znowu wszystko spakował z powrotem i odłożył torbę. Przecież gdzieś musi być jakiś znak, jakaś podpowiedź, która odpowiedziałaby na jedno z wielu pytań.

Mimo że przespał całą wczorajszą noc, był zmęczony. Na nieszczęście SapNap poprosił go, by przyszedł na wieczorną uroczystość. Szczegółów nie podał. Niby nie kazał mu się tam zjawiać, ale chciał zobaczyć, o co chodziło. Może znalazł jakąś wskazówkę, a może chciał go upiec żywcem za zdradę, której mógł dokonać, tyle że teraz tego nie pamiętał.

Do uroczystości zostały dwie godziny, więc chciał je wykorzystać jak najlepiej - czyli na sen. Zasnął, nim jego głowa dotknęła poduszki.

Obudziły go krzyki. Gdy otworzył oczy, oślepiło go światło ognia, który szalał w całym jego pokoju. Podbiegł do okna, a tam  ujrzał jeszcze straszniejszy widok: wszystko płonęło. Domy, ulice, uprawy. Wszystko.

- Karl! - usłyszał głos Sama. Rozejrzał się, ale nigdzie go nie dostrzegł.

- SAM! - krzyknął. Oczy zaczęły mu łzawić od dymu.

- Karl! Dumny z siebie jesteś? - dźwięk dobiegał zza drzwi. Zaczął się dobijać.

- Widzisz, do czego doprowadziłeś?!

- Co? Co ja zrobiłem? - brunet poczuł, że robi mu się niedobrze.

- Jeszcze się pytasz? Ufaliśmy ci, a ty sprowadziłeś na nas Śmierć. Uciekaj, bo gdy cię dopadniemy, nie wyjdziesz z tego żywy.

Po tych słowach Karl rzucił się do ucieczki. Nie brał nic, nawet torby, która pewnie i tak już spłonęła. Sam był za drzwiami, więc pozostało tylko jedno wyjście: przez okno.

Nie myśląc za długo, otworzył je i z rozpędu wyskoczył, lecz nim dotknął ziemi, wszystko zniknęło w czerni. Zaczął spadać. Nie wiedział, gdzie jest, czuł tylko, że leci w dół. Niczego nie było widać ani słychać oprócz ryku wiatru w uszach.

Wtedy się zatrzymał. Jego żołądek podleciał do góry, ale nie zwymiotował. Zdołał ustać na nogach, ale niewiele to dawało, skoro nic nie widział.

Eye of the Dark [Karlnap]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz