Festiwal

65 6 2
                                    

  Kolejny rok, kolejny festiwal teatralny w naszej szkole. A skoro festiwal, to i sekcja fotograficzna ma robotę. I choć każdy festiwal zdaje się być zupełnie inny niż poprzednie, to ten bez wątpienia był... szczególnie wyjątkowy.
  Dni festiwalowe przypadły jak zwykle na piątek i sobotę. Od godziny osiemnastej w ostatni dzień roboczy, do naszego liceum schodzili się nie tylko jego uczniowie, ale również rozmaici goście - absolwenci, rodzeństwa naszych uczniów, znajomi etc. Wszyscy zebrali się w dużej sali gimnastycznej, w której znajdowała się scena.
  Niesamowity klimat czuło się już na wstępie. Motywem przewodnim był "Wehikuł czasu", więc w szatni szafki zostały oddzielone od przejścia czarnym materiałem pomalowanym w tęczowe błyszczące pasy poprzeplatane srebrnymi wstążkami układające się tak, że gdy się szło, miało się wrażenie, że idzie się przez zwężający się tunel czasoprzestrzenny, w którym porozwieszane były rozmaite zegary i zegarki. Po lewej stronie od wyjścia z szatni znajdowało się stoisko z festiwalowym merchem, przypominające starą, angielską policyjną budkę telefoniczną. Z prawej z kolei znajdował się wózek z popcornem i lemoniadą, a za nimi rozwieszony był czarny materiał odgradzający schody. Na dolnym korytarzu zaś pod sufitem wisiały różnej wielkości zegary z kartonu, a wszystkie ściany przybrane były srebrnymi, błękitnymi i różowymi wstążkami. Salę gimnastyczną zaś udekorowano balonami latającymi niemalże pod sufitem, oraz poniewierającymi się gdzieniegdzie po ziemi, było ciemno, a scenę oświetlały jedynie specjalne reflektory.
  Warto dodać, że przed wejściem w "tunel" w szatni na małym stoisku dostawało się opaskę festiwalową, a wszystkich wejść w miejsca dozwolone dla gości (lub też nie) strzegli ludzie z tzw. "bezpieki" ubrani w czarne garnitury, krawaty i okulary przeciwsłoneczne.
  Jednym słowem - festiwal ruszył pełną parą.
  Ja za to szwędałam się trochę po korytarzach, trochę po sali gimnastycznej i robiłam zdjęcia przygotowaniom do festiwalu. Co jakis czas wpadałam na Natalkę, która była ze mną w sekcji, oraz na Sternika, będącego w technicznej, ganiającego w tę i na zad z jakimś sprzętem.
  Z całej mojej klasy, nie licząc mnie i Natalki, przyszło siedem osób, w tym Maja z Jankiem. Wynikało to z tego, że większość ludzi od nas z mat-fizu mieszkało za Warszawą lub na jej obrzeżach i zwyczajnie nie opłacało im się tak późno przyjeżdżać.
  Nie znaczyło to jednak, że nie było tam osób znajomych - spotkałam moje trzy koleżanki z klasy wyżej, dwóch kolegów z równoległych klas i moją starą znajomą z innej szkoły wraz z jej bratem.
  Gdy zaczęły się przedstawienia, siedziałam cały czas w sali gimnastycznej. Skryta w rogu, pstrykałam zdjęcia aktorom i widowni.
  Jako pierwsza odgrywana była sztuka "Sokół, Rybka i klepsydra", napisana przez jakąś parę z czwartych klas. Opowiadała ona w humorystyczny sposób historię młodzieńca Irmaha oraz pięknej dziewczyny Lumiry, którzy pewnej bezksiężycowej nocy spotkali się nad potokiem i od razu zapałali do siebie uczuciem. Jednakże na ich drodze pojawiły się rozmaite problemy, takie jak niechęć ojca chłopaka, zbyt wiele schodów do domu Lumiry (tysiąc dwa stopnie, których młodzieniec nie potrafił przejść), stara wiedźma, siostra Lumiry i skowronek Irmaha. Młodzi stawali dzielnie przeciw wyzwaniom, ale pewnego razu oboje wpadli do wielkiej klepsydry i cofnęli się w czasie do dnia, w którym się poznali. Nie wiedząc, że to ten sam dzień, nie zjawili się na plaży i ich przyszłość zaczęła się zmieniać. Jednak oni pragnęli się znów spotkać i starali się za wszelką cenę odnaleźć aż do końca sztuki. Ostatecznie oboje zwrócili się do wiedźmy, która zamieniła Irmaha w sokoła, aby ten mógł z lotu ptaka szukać ukochanej, a Lumirę w rybkę, by pomogło jej to odnaleźć Irmaha czekającego rzekomo gdzieś na brzegu rzeki.
  Po sztuce nastąpiła piętnastominutowa przerwa, a po niej wystawiono sztukę dziewczyn ode mnie z rocznika - "Łzy na marginesie".
  Ona z kolei opowiadała o miłosnych zagwostkach znajomych mieszkających w małym dworku na wsi. Opisałabym dokładniej fabułę, ale muszę przyznać, że w połowie starciłam wątek. Grunt, że ostatecznie czarny charakter - Eustachy, faworyt publiczności, zginął z rąk zdesperowanej bohaterki - Gai, jej siostra Konstancja poślubiła swego ukochanego Aureliusza, ukochany Gai, Florian przysiągł ślub Ewie - pisarce mieszkającej w sąsiedztwie, a Dominik - lekarz, przyjaciel rodziny, wyznał miłość Karolinie - podróżniczce, która zawitała do dworu i zaprzyjaźniła się z Eustachym (w którym się z początku podkochiwała, gdyż robił wrażenie dobrego człowieka) i która to uczucie odwzajemniła.
  Po tym występie była dziesięciominutowa przerwa, po niej krótki monolg pt. "Przyszłość, która minęła" autorstwa dziewczyny z innej szkoły i na zakończenie tego dnia, nasz flagowy szkolny zespół wykonał piosenkę "Wehikuł czasu".
  Gdy wszyscy zaczęli się rozchodzić, w korytarzu ktoś zaczął się dość głośno skarżyć na złe samopoczucie, a zaraz potem do uszu wszystkich dobiegł łomot, gdy mdlejący opadł na ziemię. Ja akurat byłam jeszcze w sali, gdy usłyszałam, jak ktoś wpada w tłum, krzycząc "Odsunąć się! Ona potrzebuje powietrza!". Zaraz potem padło haslo "pogotowie". Bezpieka zaczęła wyprowadzać wszystkich gości, w budynku zostali tylko ludzie z sekcji, paru nauczycieli oraz dziewczyna z pierwszej klasy, jak się okazało, wnuczka nieprzytomnej kobiety.
  Wraz z Natalką stałyśmy przy radiowęźle, patrząc, jak jakiś chłopak pochylał się nad leżącą. Zaraz rzucił ze zdenerwowaniem "Cholera, nie oddycha". Spojrzałyśmy się na siebie z przerażonymi minami. Po chwili z korytarza wyszedł profesor Zieliński (nauczyciel francuskiego) i obwieścił, że karetka jest już w drodze. Klęczący na ziemi chłopak zaczął reanimować kobietę.
  Wraz z Natalką podeszłyśmy do przerażonej pierwszoklasistki i zaczęłyśmy ją uspokajać. Przyniosłam jej wody, Natalka trzymała ją za rękę, którą spanikowana dziewczyna ściskała z całej siły.
  W końcu pod szkołą zawyły syreny pogotowia, a w drzwiach ukazali się ratownicy. Podbiegli do nieoddychającej, odsunęli chłopaka i podjęli próbę przywrócenia kobiety do życia defibrylatorem. Pierwsze podejście - nic. Drugie - nic. Trzecie... Zapadła cisza, którą przerwało pełne ulgi westchnięcie ratowników.
  -Oddycha...
  Kobieta została zabrana do szpitala na obserwację, jej wnuczka pojechała razem z nimi. Do wycieńczonego reanimacją chłopaka podszedł dyrektor, który jeszcze przed chwilą był u siebie w gabinecie.
  Wraz z Natalią udałyśmy się do sali, w której trzymałyśmy sprzęt, przegrałyśmy zdjęcia na komputer szefowej sekcji i wyszłyśmy ze szkoły, zostawiając w niej sekcję porządkową.
  -Tego się nie spodziewałam - oznajmiła Natalia, gdy odprowadzałam ją do metra. - Dobrze, że tamten gość ją uratował.
  -Bez kitu - odparłam, nie wiedząc w sumie, co powiedzieć. - Oby jutro to się nie skończyło podobnie.
  Potem zaczęłyśmy żartować i rozstałyśmy się w dobrych humorach.

  Następnego dnia festiwal zakończył się bez podobnych przygód. Bez wątpienia był to najbardziej wyjątkowy festiwal w historii naszej szkoły.

Trochę szybciej - historia pewnego roku szkolnegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz