Wielu ludzi kojarzy majówkę z czasem przyjemnym. Dla licealistów, niebędących w klasie maturalnej jest to najdłuższa przerwa pozaferyjna w ciągu roku roboczego. Dotąd lubiłam ten czas. Pozwalał mi wypocząć, nabrać sił do dalszego działania, był jak fala orzeźwienia na ostatnim odcinku maratonu, jakim była nauka. Ale w tym roku wyglądała ona nieco inaczej. Zdecydowanie inaczej.
-Nie jestem w stanie zasnąć, tak się tym przejmuję - żaliłam się Róży. - Gdy tylko się kładę to w głowie mam jedynie weryfikację kwatermistrzowską i to, że jeszcze jej nie zrobiłam, a czas ucieka...
-A do kiedy masz czas? - Spytała przyjaciółka, nie podnosząc oczu znad ekranu telefonu, na którym widniał otwarty dymek rozmowy z Witkiem.
-Do dwudziestego - mruknęłam.
-A mamy piąty. Nie panikuj, poradzisz sobie. Robiłaś już tę symulację przecież na kursie, co nie?
Fakt. Ta forma była mi wstępnie znana, ale co z tego, skoro tym razem rozliczenie obozu widmo miało odbyć się z dala od ludzi się na tym znających, z dala od kogokolwiek, kogo bym mogłam zapytać, co mam zrobić. Poza tym cała weryfikacja składała się z trzech etapów - symulacji, quizu i rozmowy weryfikacyjnej z kimś z zarządu okręgu.
Stres zżerał mnie bezustannie. Doprowadziło to do tego, że non stop chodziłam zmęczona, a jedyne, o czym byłam w stanie myśleć, to rozliczenie obozu. W głowie dźwięczały mi w kółko te same pytania: Po co mi to było? Niby uratowałam tym nasz wyjazd, ale za jaką cenę? Czy było warto? Czy będzie warto?
W końcu nadszedł dzień, który mogłam poświęcić na symulację obozową. Usiadłam w dużym pokoju z komputerem, a obok rozłożyłam papiery z zaliczenia z kursu, licząc, że jakoś mi pomogą.
Godzina jedenasta pięć. Siedziałam odświeżając co sekundę pocztę. Materiały miałam dostać o jedenastej. Niby opóźnienie jest czymś w zupełności normalnym - nie jestem jedynym kwatermistrzem w okręgu, ale z drugiej strony, czas mijał, a ja nie dostałam nadal żadnej odpowiedzi. Wreszcie kwadrans po czasie pojawił się pierwszy mail z treścią zadania: miałam finansowo przeprowadzić zimowisko dla gromady zuchów. Zaraz po pierwszej wiadomości zaczęły się pojawiać kolejne i kolejne, aż w końcu poczta wskazywała na 23 maile od okręgu. Zaczęłam po kolei analizować każdy z nich. Wyglądały podobnie: w każdym znajdował się krótki opis (np. Na wyjeździe zachorował harcerz i musieliście zakupić leki, ale apteka nie chce wam wystawić paragonu z NIP-em. Wystaw odpowiedni dokument i zaksięguj go), do którego załączone były pliki z ćwiczeniowymi fakturami etc.
Według opisu całość powinna trwać około trzech godzin. Mi ze względu na brak drukarki, która pozwoliłaby mi opisywać wszystko ręcznie, zamiast babrania się w Gimpie, zajęła ponad pięć. Gdy skończywszy symulację zamykałam komputer, głowa parowała mi od natłoku informacji, jakie musiałam przyswoić. Nie zliczę nawet ile dokładnie czasu zajęło mi edytowanie otrzymanych skanów kwitariuszy przychodowych i oświadczeń o błędnych tytułach przelewów - istna tragedia. Cieszyłam się, że to koniec. Ale czy na pewno? Teraz czekało mnie oczekiwanie na informację zwrotną od okręgu, by mi powiedzieli, co jest nie tak i czy w ogóle mi to wszystko zaliczą.
Żeby jakkolwiek od tego wszystkiego odpocząć, rodzice stwierdzili, że pojedziemy do Kazimierza Dolnego, żeby pozwiedzać. Dlaczego akurat to miasto? Dokładnie to nie wiem, ale byłam jedyną osobą w domu, która jeszcze go nie odwiedziła, więc nie miałam z tym problemu. Samo zwiedzanie było całkiem fajne, ale problematyczny był fakt, że będąc na Aviomarinie cały czas ziewałam i czułam się lekko zamulona, przez co dodatkowo chodziłam podirytowana. Ale koniec końców wycieczka się udała w pełni, za wyjątkiem obiadu - trafiliśmy do jakiejś restauracji, w której jedzenie było na podobnym poziomie, jak gdyby przygotował je mój brat Filip, czyli na niezbyt wysokim.
Gdy wróciliśmy wieczorem do domu, czekała mnie jeszcze rozmowa telefoniczna z naszym komendantem. Okazało się bowiem, że nieprzychylna podjęciu przeze mnie funkcji kwatermistrzyni była... komendantka naszej chorągwi! Wynikało to stąd, że jednocześnie miałam realizować próby na stopnie wędrowniczki i przewodniczki i o ile ten pierwszy nie stanowiłby problemu, to ten drugi już tak. Powód był bardzo prosty. W celu zrealizowania próby pwd, należy przeprowadzić proces wychowawczy na określonym polu działania w drużynie. Bycie kwatremistrzynią mogłoby przyczynić się do tego, że nie będę spędzać czasu na obozie ze swoimi harcerkami, tylko z kadrą zgrupowania i fakturami. Do tego dochodziła kwestia taka, że już kiedyś u nas w chorągwi był przypadek dziewczyny, realizującej próbę pwd i będącej jednocześnie kwatemistrzynią dużego zgrupowania, która przez wymogi swojej funkcji, czyli ciągłe zajmowanie się sprawami obozowymi, nie zrealizowała procesu wychowawczego i komisja instruktorska nie zamknęła jej stopnia. Ja miałam nadzieję, że w moim przypadku będzie lepiej. Nie mieliśmy być dużym obozem, komendant na każdym kroku miał służyć mi pomocą, a do tego reszta kadry zgrupa miała znać się na kwatermistrzowaniu. Co ciekawe, naszą oboźną została Agata, która jak by nie patrzeć w finansach trochę czasu już robiła, może i nie w obozowych, ale wiedziałam, że będzie trzymała porządek w fakturach oraz, że będzie ogarniała opisywanie faktur, co wbrew pozorom wcale nie jest takie proste.
Gdy wróciliśmy do domu, odbyłam rozmowę z komendantem. Szczerze mówiąc, to nie dowiedziałam się z niej nic nowego. Po prostu opowiedział, co się działo na spotkaniu przedobozowym z drużynowymi, na którym w sumie powinnam być, ale po pierwsze - nie było mnie jeszcze na messengerowej grupie zgrupowania, a po drugie - spotkanie było w czasie, kiedy z rodzicami zwiedzałam zamek w Kazimierzu.
Po skończonej rozmowie, ledwie żywa po podróży, umyłam się i położyłam na łóżku. Wzięłam do ręki telefon, by sprawdzić maila. Nic. Moja symulacja pozostawała nadal niesprawdzona.
-Może to i lepiej? - Mruknęłam sama do siebie, gapiąc się w sufit. - przynajmniej nie musze się denerwować tym, że mam coś nie tak. A nawet jeśli, to większość błędów pewnie będzie wynikała ze zmęczenia, jak robiłam to cholerstwo. Gdyby to było prawdziwe rozliczenie obozu na bank bym wszystko wyłapała...
Możnaby rzec, że tamtej nocy miałam pełne prawo spać spokojnie. Wtedy bowiem jeszcze nie wiedziałam ile stresu i problemów może się wiązać nie tyle z finansową organizacją obozu, co z jego rozliczaniem. Nie wiedziałam też, że nasz HAL stanie się w pewnym sensie... sławny.
CZYTASZ
Trochę szybciej - historia pewnego roku szkolnego
Dla nastolatków(II część "Trochę wolniej - historia pewnego obozu") Obóz, obóz i po obozie. Strzałka przeżywa koniec obozu, ale otuchą jest dla niej myśl że ma nowego przyjaciela, z którym będzie mogła wspominać na korytarzu tamten leśny czas. Ale ten rok to też o...