Warszawa Wschodnia

53 5 4
                                    

   Pierwszy tydzień ferii był nudny i ciężki psychicznie. Wszystkie dni wyglądały w sumie tak samo. Wstawałam przeważnie około godziny dziesiątej, jadłam śniadanie, ubierałam się, załatwiałam, co miałam do załatwienia konkretnego dnia (o dziwo codziennie było coś, co wymagało mojego pójścia dokądś z mamą lub bez niej), następnie wracałam, jadłam obiad i z reguły około godziny piętnastej lub szesnastej siadałam do audiobooka Zbrodni i kary, której nie miałam w formie papierowej. Z racji, że Filip wyjechał w sobotę na zimowisko i zostawił mi do dyspozycji swój dobry komputer i duże biurko (znacznie wygodniejsze od mojego, na którym nie mieściło się zbyt wiele rzeczy po postawieniu laptopa), korzystałam z jego miejsca przez praktycznie cały czas. Siedziałam jednocześnie rysując i słuchając lektury do godziny dwudziestej. Potem miałam czas dla siebie. Decydowałam się wtedy z reguły pograć w Fallen Order, który miał Filip na swoim komputerze. Spać chodziłam w okolicach dwudziestej trzeciej.
   Jak już wspomniałam, był to strasznie nudny czas, męczący mnie psychicznie. Lektura dzieła Dostojewskiego była bowiem dla mnie niezwykle trudna, ze względu na to, że nie przepadam za XIX-stym wiekiem, carską Rosją i jej społecznymi realiami. Poza tym strasznie denerwowałam się zbliżającym się metodykiem. Jedynymi lżejszymi momentami były te, kiedy znudzony czymś Hiszpan pisał do mnie z wyjazdu, przysyłał zdjęcia i opowiadał, co tam się u nich działo.
   Pierwszego dnia niedługo po przyjeździe poszli na mszę, a po niej odbył się turniej piłki nożnej w hali sportowej, znajdującej się niedaleko ich ośrodka. Rywalizowali z dwiema drużynami - z Żoliborza i z Ursusa. Z tymi pierwszymi niestety przegrali trzy do jednego, ale za to roznieśli na łopatki drugich przeciwników, wygrywając siedem do dwóch. Po meczu i kolacji odbył się kominek zgrupowania, otwierający zimowisko. Janek przysłał mi zrobione przez kogoś innego zdjęcie, jak siedział z gitarą, patrząc ze zmarszczonym z dezaprobatą nosem, na jakąś druhnę, która grała obok niego. Fotografię podpisał Na następny kominek weź ty przyjedź, bo z tą laską nie dało się grać, jak widać po zdjęciu.
   Drugi dzień chłopcy spędzili chodząc okolicznymi szlakami. Hiszpan przysłał mi potem całą serię zdjęć, które zrobił po dotarciu do schroniska. Całe zbocza gór pokryte grubą warstwą śniegu lśniły w południowym słońcu, a spośród drzew dookoła wylewały się zwały białego puchu. Naprawdę piękna sceneria. Zaraz po tych widokach, Janek podesłał selfie z Krzyśkiem, który wyglądał jak człowiek odklejony zupełnie od rzeczywistości, bowiem zamiast normalnej kurtki i czapki, ten stał w samym granatowym golfie, z cienkim szalikiem wokół szyi oraz kaszkietem na swych blond lokach.
   Koledze tam to nie za zimno? - Napisałam.
   Trudno powiedzieć. Jednakże mam pewne podejrzenia, że zmroziło mu już mózg - odpisał Janek.
   Po wycieczce krajoznawczej wrócili na obiadokolację. Gdy zjedli, były zajęcia z podchodów, a następnie Hiszpan poprowadził im zajęcia z samarytanki i węzłów. Po nich zakończyli dzień, ale Janek nie mógł spać, więc pisał do mnie o jakichś przypadkowych rzeczach. W ciągu dziesięciu minut (zanim zobaczyłam którąkolwiek wiadomość od niego) zdążył napisać mi, co robili, co będą robić jutro, co on sam by chciał robić, jak to źle się tam nie śpi, zapytać o mój dzień, o to, co sądzę o Raskolnikowowie, o to jak mi idzie przygotowanie do metodyka, jakim autobusem tego dnia jechałam, co jadłam na obiad, i czy widziałam jakiegoś narciarza w Warszawie. Samo odpowiadanie na wszystko zajęło mi chyba trzy razy tyle czasu, ile jemu zajęło wysłanie tych wiadomości.
   Po co tego tyle wysyłasz, kretynie? - Zapytałam.
   Żebyś miała na co odpowiadać - Odpowiedział chłopak.
   I co z tego masz?
   To, że będziesz teraz myślała o mnie, bo chcesz wymyślić, dlaczego wysyłam ci tyle wiadomości.
   Ty naprawdę jesteś ułomny, wiesz?
   Specjalnie dla ciebie.
   Idź spać lepiej, co?
   Nie mogę.
   Spróbuj.
   Niech ci będzie, stara wiedźmo. Dobranoc.
   Była to chyba najdziwniejsza konwersacja, jaką z nim miałam przez cały jego wyjazd. Ale trzeba przyznać, że potem myślałam o nim. Skubany, osiągnął zamierzony cel.
   Dzień trzeci zimowiska chłopcy spędzili najpierw na stoku, a potem na termach. Wieczór zaś upłynął im na śpiewankach z dziewczynami z Ursynowa, które z resztą miałam okazję poznać na jednym z obozów. Nie przepadałam za nimi. Zwłaszcza za ich obecną przyboczną, która grała u nich na gitarze. Zawsze musiała postawić na swoim, nie chciała nigdy dostosować się w graniu do innych, nawet jeżeli inni znali jakąś piosenkę lepiej od niej, ale co więcej, pierwszej niedzieli feralnego obozu, na którym ją poznałam, gdy osoby grające i śpiewające na mszy się przygotowywały, a ja, spóźniona chwilę na próbę, wpadłam ze swoją gitarą, owa aktualnie przyboczna „dyrygując" gronem gitarzystów w liczbie dwóch, oznajmiła, że trzecia gitara nie jest potrzebna, bo wtedy będzie za dużo grających i że mogę wracać do podobozu. Pamiętam do dziś, jak strasznie mnie to ubodło. Może to nie brzmi zbyt dojrzale, ale najbardziej bolał mnie fakt, że w taki sposób potraktowała mnie osoba, która była samoukiem, w momencie, gdy ja miałam za sobą pięć lat nauki w szkole muzycznej i parę lat doświadczenia „obozowego". Potem do końca dnia miałam popsuty humor, a wszelkie śpiewanki, msze i ogniska zgrupowania były istną męką. Tamten rok był pierwszym od mojego pierwszego obozu, w którym na watrze zdecydowałam się nie grać na gitarze.
   Ale chłopcy podobno całkiem nieźle się z nimi bawili.
   Czwartego dnia wyjazdu Janek nie dawał znaku życia, a o tym, że byli z dziewczynami z Ursynowa gdzieś na paintballu laserowym i na warsztatach z rzeźbienia w drewnie dowiedziałam się z relacji, którą Thalion wstawił na swojej stronie na Facebooku. Poczułam się tym dotknięta, sama w sumie nie wiem dlaczego.
   We czwartek Janek wrócił do żywych. Pisał, że byli znowu na nartach i że znowu będą mieli śpiewanki. Nie miałam jednak nastroju, żeby odpowiadać na jego wiadomości. Rano poszłam z mamą po zakupy, a potem siedziałam, słuchając drugiej części łącznie dwudziestojednogodzinnego audiobooka Zbrodni i kary, gapiąc się na ekran leżącego obok telefonu, na którym co i rusz wyskakiwały powiadomienia z Messengera. Po skończonej sesji Dostojewskiego nawet chciałam przeczytać wiadomości od Hiszpana i mu odpisać, ale zaczęłam oglądać Zakochaną złośnicę i wypadło mi to postanowienie z głowy.
   W piątek rano przypomniałam sobie, że miałam odpisać, więc tak zrobiłam. Niedługo później Janek zaczął dalej przysyłać wiadomości, ale gdy znów nie odpowiadałam (nie dlatego, że nie chciałam, ale po prostu najpierw, gdy wychodziłam dokądś z domu usunęłam powiadomienia z Messengera, a potem miałam telefon wyciszony i schowany w torbie) jakoś po południu zadzwonił do mnie. Niestety akurat wtedy siedziałam na lekcji francuskiego, a potem głupio mi było nagle się zapytać, o co mu chodziło.
   Siódmego, a zarazem ostatniego dnia wyjazdu, Janek nie pisał mi już o tym, co robili. Jedynymi wiadomościami od niego były najpierw Wsiadamy właśnie do pociągu. Przyjdziesz do nas na peron, jak przyjedziemy? oraz 22.00 na Wschodniej. Z początku się zawahałam, ale zaraz stwierdziłam, że w sumie to by wypadało się z nim zobaczyć i pogadać jak ludzie.
   Tak więc w wyjątkowo zimny sobotni wieczór, magicznym autobusem linii 138 dotarłam wpierw do ulicy Zabranieckiej, do magazynów, a następnie, nie mogąc się doczekać drugiego autobusu, poszłam na piechotę na dworzec. Strasznie wiało i nim dotarłam na miejsce, nota bene kwadrans po dziesiątej, byłam zupełnie przemarznięta. Gdy wchodząc do hallu dworca, ujrzałam swoje odbicie w jednej z szyb, stwierdziłam, że może jednak trzeba było zostać tego wieczora w domu, gdyż wyglądałam jak strach na wróble. Wystające spod czapki włosy były całe potargane przez wiatr, policzki i nos zaczerwieniły się, jakbym je zbyt mocno umalowała różem, a reszta twarzy nabrała blado-sino-żółtawej barwy.
   Przy jednym z paneli billboardowych wewnątrz hallu, stała spora grupa harcerek i harcerzy. Wśród nich był Janek. Śmiał się, rozmawiając z jakimiś druhnami i znanymi mi chłopakami z Żoliborza. Ciemne, lekko kręcone włosy opadały mu chaotycznie na okulary, które co i rusz musiał poprawiać, odsłaniając zarumienione od ciepła policzki.
   -O mój Boże, Zofiaaa! - Zawołał, skrzecząc nadbiegający znikąd w moją stronę Alek Teberski.
   -Aleksander! Ty tutaj? -Odpowiedziałam z uśmiechem.
   Po chwili wpadłam w silne objęcia żoliborskiego drużynowego. Odwzajemniłam uścisk równie mocno. Miło było go zobaczyć.
   -Zofio, powiedz mi, ale tak serio, co ty tutaj robisz?- rzekł Alek, puszczając mnie częściowo z objęć i zarzucając mi rękę na szyję.
   -A po kolegę przyszłam, Aleksandrze, a co? - Odparłam, naśladując jego sposób mówienia.
   -A którego?
   -O, tam - wskazałam palcem na Janka. - Po tego Thaliończyka.
   -A no tak, zapomniałem, że jesteście razem w szczepie.
   -Chciałbyś mieć szczep, co?
   -Oj, dobra, Zofia, nie pozwalaj sobie - rzucił Alek z udawanym obrażeniem.
   W odpowiedzi popatrzyłam na niego z ironicznym uśmiechem.
   -Chodź, wypadałoby się przywitać - oznajmiłam, ciągnąc Alka za rękę, którą właśnie trzymał moją.
   Nim podeszliśmy do rozweselonej grupki, Hiszpan odsunął się od niej na chwilę i podbiegł w naszą stronę. Z rozbiegu pochwycił mnie w ramiona, zmuszając Alka do wypuszczenia mojej dłoni z uścisku, a następnie uniósł mnie nieco do góry.
   -Bałem się, że się obraziłaś i nie przyjdziesz - rzekł z ulgą w głosie.
   -No widzisz, mówiłam, żeś głupi - zaśmiałam się. - Po kiego grzyba się bałeś?
   Janek nic nie odpowiedział. Wypuścił mnie z ramion i poszedł do Krzyśka, by dać mu znać, że niedługo będzie leciał. Ja w tym czasie przywitałam się z chłopakami z Żoliborza, paroma dziewczynami z Mokotowa i na końcu z Krzyśkiem i resztą znanych mi Thaliończyków. Z daleka ujrzałam też moją gitarową nemezis. Odwzajemniła spojrzenie, ale ja udałam, że jej nie rozpoznałam.
   Zaczekaliśmy chwilę, aż resztka harcerzy Krzyśka i Janka została odebrana i poszliśmy z Hiszpanem na autobus, do przystanku 138.
   -Dlaczego nagle przestałeś się odzywać we czwartek? - Spytałam, niosąc gitarę Janka, gdy szliśmy w stronę zamglonej Zabranieckiej.
   -A dlaczego ty przestałaś się odzywać w piątek i dziś? - Odparł chłopak, patrząc enigmatycznie przed siebie.
   -No bo - zaczęłam - jak mi przyszło jedno z powiadomień w piątek, to je usunęłam, bo akurat się spieszyłam do wyjścia i potem o nim zapomniałam.
   -Ale przecież dzwoniłem.
   -Miałam wtedy francuski - ucięłam. - A teraz ty się wytłumacz.
   -Zostawiłem niechcący telefon w ośrodku i zorientowałem się dopiero, jak jechaliśmy do miasta - bąknął pod nosem.
   -Czyli wszystko wyjaśnione? - Zapytałam z nadzieją w głosie.
   Janek odwrócił się do mnie ze zbolałą miną. Coś jeszcze chodziło mu po głowie, coś go trapiło.
   -Wszystko w porządku? - Zwróciłam się, nieco zaniepokojona.
   Hiszpan w odpowiedzi uśmiechnął się ciepło i wyciągnął rękę w moją stronę.
   -Tak - westchnął. - Tylko wiesz... Tęskniłem.
   -Za czym? - Rzuciłam bez namysłu, łapiąc go za rękę.
   Janek wydał z siebie odgłos, świadczący o rozczarowaniu moją osobą i brakiem domyślności.
   -Za tobą - mruknął cicho.
   Poczułam, jak twarz robi mi się coraz cieplejsza, a serce nieco przyspiesza. Uśmiechnęłam się szeroko.
   -A ja za tobą nie - zaśmiałam się, marszcząc nos.
   -Aha? - Rzucił Janek z udawanym oburzeniem. - Fajnie Zofia, fajnie.
   Po czym wyrwał swoją rękę z uścisku, skrzyżował ramiona na piersi i dumnym krokiem pomaszerował dalej.
   -Oj, no dobra! - Zawołałam za nim. - Niech ci będzie. Też się za tobą stęskniłam, istoto ułomna.
   Podbiegłam do niego i złapałam go za ramię. Janek wykorzystał ten moment. Jedną rękę zarzucił mi dookoła karku tak, by nie uszkodzić gitary i ścisnął mnie mocno, a następnie drugą ręką zaczął targać mnie po głowie, ściągając mi czapkę i kołtuniąc włosy.
   -Ej! - Wykrzyknęłam przez śmiech. - Bo wrócę na dworzec i pojadę sobie z Alkiem!
   -Nie no, zostań - odparł, również zaśmiany chłopak, puszczając mnie.
   Poprawiłam włosy i założyłam z powrotem czapkę. Hiszpan przez ten czas patrzył na mnie uśmiechnięty. Gdy tylko skończyłam doprowadzać się do ładu, przytulił mnie tak mocno, jak nigdy dotąd.
   -Dzięki, że przyszłaś - rzekł cicho. - Cieszę się, że jesteś
   -I vice versa - odparłam, z twarzą wtuloną w jego pierś.
   Po chwili oswobodziłam się z jego uścisku i ruszyliśmy dalej w stronę przystanku linii 138.

Trochę szybciej - historia pewnego roku szkolnegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz