Chaos nocy

56 4 2
                                    

   Była druga w nocy. Poza mną w domu już wszyscy spali, włącznie z psem. Siedziałam w łóżku, czytając Heir to the Empire, czyli pierwszy tom trylogii o Wielkim Admirale Thrawnie, postaci ze świata Gwiezdnych Wojen. Pomimo tego, że była to książka w angielskiej wersji, to czytając ją odpoczywałam. Ale nie tym razem. Teraz każda najmniejsza część mojego ciała wręcz wołała o sen. Oczy miałam tak ciężkie, że zdawało mi się, że są z ołowiu, jednakże ilekroć zamykałam je i próbowałam zasnąć, nie udawało mi się i tylko przekręcałam się z boku na bok. 
   Kolejny rozdział. Stopniowo każde słowo czytałam coraz wolniej, zaczynałam tracić wątek i musiałam czytać jedną stronę po trzy razy, by zapamiętać, o co chodzi. W pewnym momencie poczułam, jakby wszystko wokół mnie zaczęło się oddalać, a obraz przed moimi oczami zaczął zamykać się w długim, ciemnym tunelu. 
   Nagle siedziałam w kokpicie Sokoła milenium, a za fotelem obok stał ponad dwumetrowy futrzak, przypominający Chewbaccę. Po chwili nie wiadomo skąd rozległ się głos, mówiący, że zaraz lądujemy. Jakimś cudem wiedziałam, że należał do Hana Solo. Następnie w dziwnym zamieszaniu znaleźliśmy się na jakiejś planecie. Z jednej strony przypominała lesisty Endor, a z drugiej amerykańską metropolię. Szliśmy drogą, która ni stąd ni z owąd okazała się prowadzić na Times Square, otoczony wysokim lasem. Idąc, zorientowałam się, że przy pasku od spodni mam miecz świetlny, a co za tym idzie, byłam Jedi. Weszliśmy do wysokiego budynku i w ułamku sekundy zostaliśmy zaatakowani przez straż, jaka zwykle towarzyszyła Palpatinowi. Starałam się walczyć, ale pomimo licznych ciosów, które wyprowadzałam, ubrani na czerwono strażnicy parowali je wszystkie. W pewnym momencie spróbowałam odepchnąć jednego z nich przy użyciu Mocy. Jedyne co poczułam, to skrajną bezsilność, a tuż nade mną mignęło zielone ostrze miecza Luka Skywalkera.
   Skołowana obudziłam się, z głową pochyloną nad książką. Spojrzałam na zegarek. Minęło niewiele ponad dziesięć minut. Poprawiłam poduszki za sobą, odłożyłam książkę na parapet i sięgnęłam po telefon.
   -Go to sleep everything is all right - westchnęłam, nucąc piosenkę Roya Orbisona.
   Na ekranie wyskoczyło powiadomienie. Instagram. Tadeusz Rozwad przesłał rolkę. Weszłam w aplikację i obejrzałam reels'a. Był to typowy tadkowy spam, czyli głupi i śmieszny. 
   Mój ulubiony rodzaj shitpostu pomyślałam, klikając dwa razy w wiadomość, żeby ją polubić.
   -Co to za nie spanie? - Napisał Tadek po chwili.
   -Odezwał się - odpowiedziałam.
   -Ja się polskiego uczyłem, mam usprawiedliwienie. A ty?
   -A ja po prostu spać nie mogę.
   -Czemu?
   -Tak wyszło. Co poradzić?
   -Mleko sobie zagrzej i będzie git. Sprawdzałem, działa.
   -Tak zrobię. A ty idź już spać, jeżeli skończyłeś z polskim.
   -Ok, pójdę. 
   -Dobranoc.
   -Dobranoc.
   Uśmiechnęłam się do siebie. Tadka poznałam przez przypadek przez jego brata, Jędrzeja. Szybko złapaliśmy wspólny język, ale jakkolwiek lepiej poznawać zaczęliśmy się odpisując na wysyłane sobie nawzajem memy i reelsy. 
   Wyszłam z Instagrama i weszłam na Disney+, chcąc obejrzeć coś, co pomoże mi zasnąć. Weszłam w kategorię Filmy i zaczęłam przewijać kolejne tytuły. Zakochana złośnica, Lilo i Stitch, Dusiciel z Bostonu, 500 dni miłości, Gwiezdne wojny, Anastazja etc. Nie wiedziałam, co wybrać. Spędziłam dobre pięć minut, starając się podjąć decyzję. W końcu uznałam, że mam ochotę na jakąś bajkę i ostatecznie wybrałam Atlantydę.
   Zanim jednak włączyłam film, poszłam do kuchni i zgodnie z radą Tadka zagrzałam sobie mleko. Wracając do łóżka, wzięłam ze sobą szkicownik i rzeczy do rysowania.  
   Podczas oglądania nie byłam w stanie się skupić, więc na zmianę rysowałam i przeglądałam Instagrama w telefonie. Nic nowego się nie działo. Około w pół do czwartej jedynie gdzieś w oddali rozległ się dźwięk syreny karetki. Wyjrzałam przez okno. Podwórko nadal spowite było w ciemności, a jedynymi oświetlonymi miejscami były wejścia do klatek schodowych, dookoła których leżały cienkie plamy śniegu. 
   -Niedługo o tej porze będę spać już gdzieś w górach na kursie - westchnęłam.
   Obawiałam się mojego nadchodzącego kursu. Hania Ranik i Agata były na zimowej wersji kursu metodyki i ostrzegały mnie i Różę, że nie jest to dobra opcja. Podobno ich edycja była wyjątkowo słaba zarówno pod względem organizacyjnym jak i pod względem składu kadry i uczestniczek. U nas była o tyle dobra sytuacja, że do patolu trafiłam z Helą, którą poznałam na jednym z wolontariatów. Mimo to, panicznie się denerwowałam. Wiedziałam jednak, że teraz i tak nie było aż tak źle, że w przeddzień wyjazdu będzie najgorzej. Znając mnie, apogeum wypadałoby na noc przedwyjazdową. 
   Najbardziej w tej całej sytuacji irytował mnie fakt, ze zostało mi jeszcze tyle czasu do wyjazdu, a ja siedziałam i się nim zamartwiałam, jakby miał on być już jutro. Cóż, taka moja natura.
   -Eh, Zofia, Zofia -mruknęłam do siebie. - No i po co ci to? Trzeba było to wszystko rzucić w cholerę i nie jechać na żaden kurs, miałabyś święty spokój. A tak to proszę... 
   Po dłuższej chwili smętnego zapatrzenia w szybę, wróciłam do oglądania zmagań Milo, chcącego wszystkich uratować. Gdy mu się to udało, podjęłam kolejną próbę zaśnięcia, ale znowu udało mi się jedynie zdrzemnąć przez dosłownie parę minut. Było po czwartej, a ja nadal siedziałam, przeglądając tym razem Pinteresta. Nie chciałam zaczynać kolejnego filmu. Po parunastu minutach jednak złamałam się i obejrzałam pierwsze cztery odcinki siódmego sezonu Wojen Klonów. Gdy kończyłam ostatni z nich, przyszła mi wiadomość. Od Janka.
   -Strzałka, wiem, że pewnie jeszcze śpisz, ale słuchaj, jakbyś mogła pożyczyć mi śpiewnik szczepu i wziąć go dzisiaj do szkoły, bo ja swój zgubiłem, a mamy dziś wieczorem zbiórkę i pilnie potrzebuję.
   -Jasne - odpisałam niemal natychmiast.
   Przez dłuższą chwilę nie nastąpiła żadna odpowiedź, więc odłożyłam telefon i podjęłam ostateczną próbę pójścia spać. Gdy tylko jednak zamknęłam oczy, rozległa się wibracja telefonu, spoczywającego na ładowarce indukcyjnej obok mojego łózka.
   -Jeju, dzięki Zofia, uwielbiam cię. Ratujesz mi życie
   -Ja wiem.
   Następnie wysłał mi zdjęcie szopa pracza z łapkami złożonymi tak, że wyglądał, jakby komuś dziękował i na tym nasza konwersacja się zakończyła.
   Odłożyłam z powrotem telefon, uklepałam poduszki, nakryłam się kołdrą po sam nos i przytuliłam mocno swoją pluszową alpakę, którą dostałam na mikołajki jeszcze w podstawówce. Przez głowę zaczęły  mi przebiegać różne myśli - o kursie, o szkole, o Janku... Zdawało mi się, że wręcz zaczęły mnie osaczać, chcąc "zniewolić" mój umysł, by nie dopuścić do mnie snu. Ostatecznie jednak udało mi się wyciszyć i około szóstej rano nadszedł upragniony sen.

Trochę szybciej - historia pewnego roku szkolnegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz