Wyprawa

61 7 4
                                    

  Siedziałam z głową opartą na ręce i wpatrywałam się w tablicę na przeciw mnie. Profesor Bukaj tłumaczył właśnie kolejne zadanie z prądów stałych, ale ja nie mogłam się skupić. Pochłonięta byłam myślą o tym, co miałam robić po szkole. Tego dnia bowiem zapowiedziana była przerwa w dostawie wody na całej ulicy od około godziny jedenastej. Z tego względu szkoła skróciła nam lekcje tak, że kończyliśmy zajęcia po trzeciej lekcji. Oznaczało to prawie cały dzień dla siebie. Do tego od poniedziałku utrzymywała się pogoda bardziej przypominająca koniec lata niż początek jesieni. Dodatkowym powodem do zadowolenia było to, że Hiszpan zaproponował mi wycieczkę rowerową nad Zegrze. Czasu mieliśmy akurat na taki wypad, więc się zgodziłam.
  Wracając ze szkoły miałam kupić sobie picie. Jedzenie nie było potrzebne - w Nieporęcie znajdował się McDonald, do którego planowaliśmy podjechać po drodze. Cała trasa wynosiła łącznie około osiemdziesięciu kilometrów, więc, żeby wrócić na jakąś sensowną godzinę musieliśmy wyjechać chwilę po jedenastej.
  -Numer jedenaście, Zofia, do tablicy - Oznajmił nagle profesor, a jego donośny głos wyrwał mnie z zamyślenia.
  Z przerażeniem spojrzałam na pustą tablicę. Najwyraźniej przegapiłam moment, w którym dyktował kolejne zadanie. Zanim wstałam z ławki, odwróciłam się szybko i wzięłam zeszyt siedzącej za mną Kasi, która podsunęła mi go, widząc, jak wygląda sytuacja.
  Podeszłam do tablicy. Profesor powiedział mi, co mam narysować. Nakreśliłam niezgrabny rysunek, mający stanowić odwzorowanie łączenia oporników i zaczęłam liczyć ich opór zastępczy. Nie byłam pewna niczego, co pisałam, ale jak się potem okazało, wynik wyszedł taki, jak trzeba. Gdy skończyłam, profesor obrzucił mnie mile zaskoczonym spojrzeniem.
  -Widzicie? - Rzucił do reszty klasy. - I to jest dobra uczennica - nie uważa na lekcji, ale jak przychodzi co do czego, to umie rozwiązać zadanie.
  Było to bardzo miłe docenienie w Bukajowskim stylu.
  Dosłownie w chwili, gdy usiadłam, rozległ się dzwonek. Szybko przepisałam swoje bazgroły z tablicy, zamknęłam zeszyt i spakowałam się. Kasia, Maja i Janek zaczekali na mnie i wspólnie opuściliśmy salę i korytarz zwany "Syberią", czyli postrachem wszystkich humanów, ponieważ znajdowały się tam sale od biologii, chemii i fizyki (były tam także od angielskiego i religii, ale te akurat zbytnio przedstawicieli profilów humanistycznych nie odstraszają). Zeszliśmy do szatni. Zabrałam książki i zeszyty potrzebne do prac domowych na następny dzień, założyłam swoją płócienną wojskową kurtkę, zamknęłam szafkę i wyszłam przed szkołę, gdzie czekali już znajomi, w tym ci z drugiego mat-fizu.
  -Zocha, idziesz z nami na Pola? - Spytał Sternik, podchodząc do mnie.
  -A które?
  -Te nie przy Politechnice.
  -Nie mogę - odparłam.
  -Aj - mruknął Adam. - A czemu?
  -Ma randkę - wtrąciła nagle Kasia, zarzucając mi rękę na ramię.
  -Mhm, ta - westchnęłam, przewracając oczami.
  Jednakże Adam wydał się żywo zainteresowany słowami mojej przyjaciółki. Zaczął wypytywać z kim i gdzie i na nic nie zdały się moje próby uników i tłumaczenie, że to nie jest żadna randka.
  -To z kim? - Dopytywał chłopak.
  -Z kolegą ze szczepu, ok? - Odpowiedziałam zirytowana. - Tym od nas ze szkoły.
  -Z tym Jankiem z maturalnej? - Zdziwił się. - Jeszcze przed wakacjami się nie znosiliście, a tu proszę. Ten obóz faktycznie dużo zmienił.
  -Adam! - Wybuchłam w końcu. - To tak jakbyś zakładał, że każde moje spotkanie z tobą, albo jakimkolwiek innym chłopakiem jest randką.
  -Oj no dobra, dobra - rzekł, unosząc ręce w obronnym geście. - Ale wiesz, jak coś tego, to masz mi potem opowiedzieć.
  W odpowiedzi zrobiłam złośliwą minę i temat się skończył.
  Do domu wróciłam za dziesięć jedenasta. Przebrałam się i zeszłam do piwnicy po rower. Gdy go wynosiłam, zadzwonił telefon. Nie mogłam odebrać, więc pozwoliłam mu dzwonić tak długo, aż znalazłam się wraz z rowerem na parterze. Wtedy wyjęłam komórkę z kieszeni. Nieodebrane połączenie od Janka. Odblokowałam ekran, weszłam w kontakty i oddzwoniłam. Okazało się, że chciał tylko dać znać, że za pięć minut będzie na naszym umówionym miejscu przy alei Niepodległości.
  Zamknęłam drzwi od piwnicy, upewniłam się, że zapasowe picie dobrze się trzyma na bagażniku, wrzuciłam telefon i klucze do mini sakwy zamontowanej na ramie pomiędzy siodełkiem i kierownicą, założyłam kask i wyprowadziłam rower na dwór. Przerzuciłam nogę przez tył roweru i ruszyłam naprzód.


  -Gdybym jechała teraz z moim tatą, zacząłby opowiadać o modelach ciuchci, jakie tu stoją - rzuciłam, gdy przejeżdżaliśmy przez FSO.
  Janek zaśmiał się pod nosem.
  -A ty mi nie opowiesz o nich, przyszła pani inżynier? - Spytał z przekąsem.
  W odpowiedzi prychnęłam rozbawiona.
  Zapadło milczenie. Podczas jazdy na rowerze brak rozmów jest wskazany, by nie marnować sił oraz by przypadkiem nie wleciał do ust jakiś owad, więc nie było niezręcznie, gdy się do siebie nie odzywaliśmy.
  Mijaliśmy kolejne ciuchcie, stare wagony, jakieś budynki. W końcu dotarliśmy do przejazdu przez tory, który zdawał się być potwornie długi. W tym miejscu dużo wygodniej było przeprowadzić rower niż na nim jechać. Znajdowało się w tym miejscu dwanaście torów, których przekroczenie zdawało się trwać wieczność. Po drugiej stronie wsiedliśmy z powrotem na rowery i ruszyliśmy dalej. Słońce stopniowo zaczęło nas przypiekać. Do tego zbliżał się najgorszy odcinek, a mianowicie w dużej mierze pozbawiona cienia wyboista, pylista droga nad Kanałem Żerańskim. Zanim na nią wjechaliśmy, zrobiliśmy sobie mały postój na zacienionej ławeczce.
  -Wiesz, co nas teraz czeka, prawda? - Spytał Hiszpan i wziął duży łyk niebieskiego 4move'a.
  -Owszem - westchnęłam. - Ale to nic. Jakoś damy radę. Chodź, jedziemy.
  Wstałam, założyłam swój kask, wzięłam łyk białego oshee i w oczekiwaniu na kompana oparłam się o ramę roweru.
  Janek zmarszczył w brwi w geście znaczącym tyle samo, co słowa "Boże, po co ja ją zabrałem, teraz żyć mi nie da", również włożył kask, wsiadł na rower i pojechaliśmy dalej. Przed nami zostało jeszcze nieco ponad dwadzieścia kilometrów do celu.

 

Trochę szybciej - historia pewnego roku szkolnegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz