Taki dzień

49 5 1
                                    

   Podniosłam zmęczone oczy znad zeszytu i przygryzając skuwkę od długopisu zaczęłam analizować rozwiązanie zadania, które znacząco różniło się od mojego w zeszycie. Dziwnym trafem zamiast y=12x Staśkowi na tablicy wyszło, że równanie prostej stycznej do wykresu funkcji wynosi y=28x. Zmarszczyłam brwi, uważnie spoglądając na każdy etap rozwiązania. Po jakiejś minucie w końcu mnie olśniło. Podczas obliczeń współczynnik kierunkowy wyszedł w porządku, ale w jednym miejscu Stasiek zamiast podnieść 1/2 do sześcianu, podniósł do kwadratu, przez co zamiast 3*4 ostateczny wynik wyszedł mu 7*4. Podniosłam więc rękę i zwróciłam uwagę na błąd. Pani spojrzała uważnie na zadanie, podobnie jak Stasiek.
   -Aaa, dobra - powiedział po chwili patrzenia na obliczenia. - Widzę, o co chodzi. Tak i teraz to będzie nie 8-1 tylko 4-1 i wtedy jak to podzielimy przez ułamek to wychodzi 21. Ale x0 wyszedł dobrze, więc jest git.
   Pani pokiwała głową i wpisała do swojego magicznego zeszytu punkt dla Staśka za walkę stoczoną z zadaniem z analizy matematycznej, a mnie za spostrzegawczość. 
   Punkty takie jak ten zbierało się co rozliczenie od nowa. Z reguły trwało ono około miesiąca, a składały się na nie trzy kartkówki punktowane po 3 punkty (4, jeżeli ktoś miał wszystko dobrze i zgłosił, że skończył pisać jako pierwszy z grupy), poprawnie rozwiązane zadania przy tablicy po 1 lub 0,5 punkta oraz zauważenie błędu na tablicy, świadczące o tym, że się myśli przepisując zadania po 1 punkt. Ja, gdybym miała jedynie bazować na podejściach do tablicy i kartkówkach, nie byłabym w stanie uzbierać z takiego rozliczenia więcej punktów niż tyle, by mieć dwójkę lub trójkę. Wynikało to stąd, że nigdy nie zgłaszałam się do zadania, którego nie byłam pewna, a do tego nawet, gdy pani brała do tablicy wszystkich po kolei, to zawsze zanim kolejka doszła do mnie, kończyła się lekcja (lub blok), ponieważ pani zaczynała od pierwszej ławki rzędu pod oknem, a ja siedziałam w ostatniej ławce bardzo długiego i ludnego rzędu pod ścianą. Los chciał jednak, że miałam talent do wyłapywania różnych błędów przy tablicy, a pani mnie lubiła, więc za każdą moją uwagę wnoszącą coś do obliczeń, dostawałam punkt. O dziwo, np. Kasia lub Maja, gdy zauważały jakiś błąd, z reguły nie dostawały za to punktów. Ale one za to na praktycznie każdej lekcji szły do tablicy. 
   Koniec końców jednak szczęście sprzyjało mi do tego stopnia w tym rozliczeniu, że udało mi się dotąd uzbierać sześć punktów z kartkówek, dwa za podejścia do tablicy oraz cztery za zauważenie błędów.
   Zadzwonił dzwonek. Zgarnęłam z ławki zeszyt, zbiór zadań i piórnik do torby i machnęłam ręką w stronę Kasi, by dać jej znać, że idę do szafki po książki do angielskiego. Kasia skinęła głową i gestem dała do zrozumienia, że dołączy do mnie w szatni.
   Wyszłam na zewnątrz. Okolica sali od matematyki była wybitnie ludnym korytarzem, zwłaszcza podczas długich przerw. Było tak, ponieważ tuż za drzwiami naszej sali kończyła się właściwa część korytarza, a zaczynał pewien obszar przypominający moim zdaniem lobby. Była to powierzchnia wielkości sporego kwadratu. Kłębili się na niej uczniowie czekający na lekcje w jednej z dwóch znajdujących się tam sal, osoby wchodzące i wychodzące ze stołówki, zmierzające do schodów lub z nich schodzące oraz tłum dziewczyn stojących w kolejce do łazienki. W dużym skrócie - chaos. 
   Westchnęłam cicho, odwróciłam się i skierowałam w stronę szatni. Mijałam na korytarzu tłum ludzi niewiedzących, dokąd chcą iść, grupy wiernie wychodzących na palarnię zwaną kwadratem oraz pojedynczych nauczycieli, zmuszonych do dyżuru w czasie tej przerwy. W szatni za to, przebijając się przez wchodzących i wychodzących, natknęłam się na Sternika.
   -Strzałka! - Zawołał przebijając się przez panujący hałas. - Miałem ci powiedzieć wcześniej, ale na biwaku hufca spotkałem twojego brata i poznałem tego Janka.
   -O - uśmiechnęłam się. - I jak wrażenia?
   -Trochę z nim pogadałem - rzekł Adam, przebijając się za mną w stronę mojej szafki. - Generalnie spoko gość. W ogóle nie ogarniał, że jesteśmy razem w szkole i był zdziwiony, że cię znam.
   -No nieźle - zaśmiałam się. - Ale, że ciebie nie kojarzył? Przecież jesteście razem w hufcu już parę ładnych lat.
   -Tak wyszło. Ale generalnie, typ pytał o ciebie, skąd się znamy i był ciekawy, czy coś mi o nim opowiadałaś.
   -I co mu powiedziałeś? - Spytałam dość zaintrygowana.
   -Nie no - bąknął Adam - powiedziałem mu, że opowiadałaś mi o swoim... Niekoniecznie ulubionym koledze ze szczepu i że w tym roku jakoś magicznie się to zmieniło.
   Uniosłam wysoko brwi, wydęłam usta i pokiwałam głową. Prawdę mówiąc, zrobiło mi się miło, że Janek o mnie pytał. 
   -A co tak ogólnie działo się na wyjeździe? - Zagadnęłam.
   Podczas gdy wyciągałam książki z szafki, Adam opowiedział mi w skrócie przebieg całego biwaku. Mieli grę, której tematem przewodnim były zakony rycerskie. Ich drużyna jednak postanowiła nieco obejść system i na czas wyjazdu zostali Zakonem Jedi. Jakimś cudem udało im się wygrać z hufcowym i udowodnić, że zalicza się to do panującego motywu. Główna gra wyjazdu polegała na wykonywaniu różnych zadań i toczeniu pojedynków z innymi drużynami, a dla zwycięzców przewidziana została nagroda w postaci pucharu hufcowego. Choć chłopakom od Adama nie udało się go zdobyć, to za zajęcie trzeciego miejsca otrzymali każdy po magnesie w kształcie tarczy, na której widniała nazwa biwaku wraz z rokiem i nazwą miejscowości, w której się odbywał.
   Pogratulowałam zajęcia miejsca na podium, zamieniliśmy jeszcze dwa słowa i Adam dołączył do idącej w stronę korytarza grupki ludzi ze swojej klasy. Ja za to stwierdziłam, że jednak przyda mi się kawa i poszłam do automatu. Stanęłam w kolejce. Jak zwykle w przedsionku było jak w lodówce, więc naciągnęłam na dłonie rękawy bluzy i skrzyżowałam ręce na piersi.
   -A, tu jesteś! - Zawołała Kasia. - Coś tak czułam, ze twój nałóg się odezwał.
   Uśmiechnęłam się zmęczona.
   -Owszem, okazał się silniejszy ode mnie - odparłam.
   -Dobra, weź się pospiesz, bo tu jest zimno jak w lodówce - rzekła niezadowolona koleżanka.
   W odpowiedzi jedynie ze zrezygnowaną miną wskazałam ręką na dwie osoby stojące przede mną w kolejce. Kasia podeszła bliżej i się do mnie przytuliła, żeby było cieplej.
   -A w ogóle - zagadnęła - ładnie to tak swojego chłopaka zdradzać? Hmm?
   Zmarszczyłam pytająco brwi.
   -O czym tam z Adamem tak rozmawialiście? - Westchnęła Kasia, ewidentnie załamana moim brakiem domyślności.
   -A - rzekłam olśniona. - O biwaku. Opowiadał mi, co tam robili.
  -Janek też tam był? - Kasia uśmiechnęła się znacząco.
   -Był - westchnęłam ciężko. - Nawet ze sobą rozmawiali.
   -I co? Wie, że go zdradzasz z Adamem? - Zapytała z teatralnym dramatyzmem w głosie.
   -Wie.
   Zapadła chwila ciszy, a kolejka posunęła się dalej.
   -A o kim to tak gawędzicie, miłe panie? - Wtrącił Antek Szubar, zjawiając się znikąd.
   -O chłopaku Zosi - odpowiedziała z dumą Kasia.
   -A któż to nim jest? - Drążył Antek.
   Oboje spojrzeli na mnie, czekając aż odpowiem, ale akurat wtedy ostatnia osoba przede mną odeszła od automatu, więc zajęłam się wybieraniem napoju.
   -Jest nim Janek z maturalnej - rzekła w końcu Kasia.
   -I to jest oficjalne? - W głosie Antka słychać było pewną ekscytację.
   -Nie - wcięłam się w końcu. - Nic nie jest oficjalne, bo niczego nie ma.
   Kasia pokiwała głową ze znaczącą miną, po czym rzuciła w stronę kolegi:
   -To tylko kwestia czasu.
   Antek uśmiechnął się i również pokiwał głową.
   Odebrałam kawę i ruszyliśmy pod salę od angielskiego, znajdującą się tuż obok tej od matematyki.
   Gdy szliśmy, nagle ktoś dźgnął mnie palcem w bok. Z zaskoczenia drgnęłam gwałtownie, rozlewając trochę kawy sobie na rękę. Może i nie było to dużo, ale było gorące.
   -No czy ty normalny jesteś? - Rzuciłam zła w stronę przechodzącego obok Adama.
   On uśmiechnął się jedynie od ucha do ucha, poklepał mnie na przeproszenie po głowie i zniknął w głębi korytarza.
   -Wiecie co - mruknęłam do Kasi i Antka - idę do łazienki umyć rękę.
   -Iść z tobą? - Spytała koleżanka.
   -Nie trzeba - westchnęłam i oddaliłam się w stronę dużej damskiej łazienki, zostawiając znajomych pod salą od angielskiego.
   Postawiłam kawę na parapecie, umyłam rękę, wzięłam swój kubek z powrotem i wyszłam. Ale jak mieć pecha, to mieć go już na całego. Dosłownie tuż po wyjściu z łazienki, ktoś mnie potrącił i znowu miałam w kawie nie tylko całą rękę, ale również sporą część bluzki i spodni. Wróciłam się, umyłam rękę, osuszyłam papierem ubrania i znowu wyszłam. Tym razem jednak, zasłoniłam górę kubka ręką tak, by nie wylała się po drodze.
   -To chyba nie jest twój dzień na kawę, co? - Zaśmiała się Kasia na mój widok.
   -A weź - skwitowałam.
   Zadzwonił dzwonek i weszliśmy do sali. Na lekcji nie działo się nic ciekawego. Robiliśmy jakieś dziwne ćwiczenia maturalne, wydrukowane z jakiejś dziwnej strony, znalezionej przez babkę od angielskiego. Najpierw robiliśmy je samodzielnie, potem je wspólnie sprawdzaliśmy, a na koniec chwilę rozmawialiśmy na jakieś tematy z podręcznika. Potem czekała mnie godzina niemieckiego i religia, ale najpierw półgodzinna przerwa. 
    Miałam wrażenie, że cały dzień mijał gdzieś obok mnie. Ponad to, na czas długiej przerwy obiadowej Kasia i Maja poszły do babci Mai, która mieszkała w budynku tuż obok szkoły, Natalia poszła do sklepu z chłopakami, a Agata wróciła wcześniej do domu. Siedziałam więc pod salą na piętrze na prawie pustej ławce. Na drugim jej końcu siedział tylko Michał ode mnie z klasy, jeden z najmądrzejszych i za razem najdziwniejszych ludzi, jakich dane mi było poznać. Typowy przykład przyszłego informatyka programisty, który napisze rozszerzoną maturę z każdego możliwego przedmiotu, ale był miły i tłumaczył mi i Kasi rzeczy na informatyce.
   Nagle tuż obok mnie zjawił się Janek, złapał mnie za rękę, podciągnął do góry i zaczął prowadzić za sobą w stronę schodów.
   -Chodź, muszę ci coś pokazać! - Zawołał rozentuzjazmowany.
   Doszliśmy do miejsca, w którym od klatki schodowej odchodziły dwa korytarze - jeden po lewej stronie schodów, prowadzący do sal od angielskiego i informatyki, a drugi, po przeciwnej stronie rozdzielonych na dwa schodów, prowadzący do biblioteki, pokoju nauczycielskiego, sekretariatu, gabinetów dyrektora, wicedyrektorki, oraz gabinetu pielęgniarki. Skręciliśmy w ten po prawej. Wisiały w nim na ścianach stare zdjęcia absolwentów naszej szkoły, w tym fotografie z czasów okupacji. Jednakże pośród nich zawieszone były i nowsze zdjęcia, a na jednym z tych sprzed czterech lat, wisiało zdjęcia klasowe, pośrodku którego siedział nasz stary znajomy - były szczepowy Insitium - Jasiek Karnala. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że przebrany był na tym zdjęciu za Elvisa Presleya, a dookoła niego ustawione były same dziewczyny.
   -Się ustawił na tym humanie - zaśmiałam się.
   Janek przytaknął.
   -Też trzeba było tam iść, to byś sobie przynajmniej kogoś znalazł w końcu - rzuciłam, patrząc na niego z ukosa.
   -E tam - Janek machnął ręką. - Na biol-chemie też jest sporo dziewczyn.
   -I?
   -I nic - odparł, uśmiechając się sarkastycznie. - A ty? Jesteś na mat-fizie, czyli masz same chłopy w klasie. Dlaczego nie masz chłopaka?
   Wydęłam wargę, myśląc nad dobrą odpowiedzią.
   -No? - Janek rzucił, ponaglająco.
   -No wszyscy są ułomni po prostu - odparłam w końcu. - Widziałeś ich kiedyś? Poza tym ponad połowa z nich nawet nie jest mojego wzrostu.
   -Aha, czyli jak chłopak jest niższy, to jest gorszy? - Spytał Hiszpan z teatralnym wyrzutem w głosie.
   -Nie no - bąknęłam niezręcznie. - Po prostu chodzi o to, że, no wiesz, ja jestem dość wysoka i...
   -I?...
   -I jeszcze do tego mam, jak to mówi mi madre, włoską figurę, więc po prostu strasznie źle bym się czuła, gdyby mój chłopak był niższy i drobniejszy ode mnie. I no...
   Po tej wypowiedzi poczułam się trochę niezręcznie, więc wbiłam wzrok w ziemię. Po chwili jednak spojrzałam niepewnie na Janka. Ten uśmiechał się z miną, która znaczyła tyle samo, co "czym ty się, głupia, przejmujesz?"
   -E tam - rzekł w końcu. - Wymyślasz sobie problemy, naprawdę.
   Odwrócił się w stronę schodów.
   -Dobra, muszę lecieć - rzucił niewyraźnie, po czym przytulił mnie mocno, dał całusa w głowę na pożegnanie i zbiegł na dół do szatni.
   Stałam przez dosłownie ułamek chwili zdębiała.
   -Frau Strzelecka - rozległ się za mną głos pani profesor Janowicz od niemieckiego. - Czy jest jakaś sprawa, że tu stoisz?
   -A nie, nie - odparłam szybko. - Tak sobie przyszłam, wie pani, zdjęcia tutaj pooglądać.
   -Rozumiem - odpowiedziała nauczycielka.
   Potem jeszcze zamieniła ze mną dwa słowa, powiedziała, że jakoś niedługo będziemy mieli kartkówkę, po czym na koniec życzyła mi miłego oglądania zdjęć i zniknęła w swoim gabinecie wicedyrektorskim.

Trochę szybciej - historia pewnego roku szkolnegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz