Trochę czegoś o niczym

41 5 1
                                    

   Końcówkę roku spędziłam w dość typowy dla siebie sposób, a mianowicie chorując. Tuż przed przerwą świąteczną wróciłam do szkoły tylko na wigilię klasową, aby przekazać prezent. Ponadto dwa dni po Bożym Narodzeniu na grupie klasowej kolega wysłał screenshota wiadomości od trójki klasowej rodziców. Wynikało z niej, że nasz nauczyciel fizyki profesor Bukaj zmarł. Z perspektywy ucznia, widzącego swojego nauczyciela praktycznie codziennie, to było coś absurdalnego, niemożliwego wręcz do uwierzenia. Po powrocie do szkoły odbyła się minuta ciszy, poprzedzona przemówieniem dyrektora w radiowęźle.
   Poza tą smutną nowiną, nowy rok nie zaczął się aż tak źle. Szybko udało się znaleźć zastępstwo w postaci nauczycielki z innego liceum. Ta zmiana nie była jednak zmianą na lepsze, ale nie mieliśmy innego wyboru, jak zaakceptowanie nowego porządku. Lekcje fizyki stały się jednak nudne, rozwlekłe, pozbawione jakiejkolwiek dyscypliny. Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby nie fakt, że ja potrzebuję bodźca, wręcz wymuszającego na mnie naukę danego przedmiotu, a wraz z profesorem Bukajem odeszła i ona, ponieważ nowa nauczycielka - profesor Stalek - miała awersję do wszelkich kartkówek, odpytywania i pilnowania uczniów podczas sprawdzianów. Była ona jednak bardzo miła i zachowywała się w porządku wobec nas, więc wszyscy ją polubiliśmy.
   Była środa. Jak zawsze pomiędzy fizykami ja i Kasia poszłyśmy do automatu po kawę. Jak zawsze wpadłyśmy po drodze na Adama i jak zawsze w przedsionku było zimno jak w lodówce.
   -Mam dosyć - jęknęła Kasia, rozcierając sobie ręce. - Jest za wcześnie i za zimno. I czemu ta kawa się tyle nalewa?...
   -Zawsze mogło być gorzej - westchnęłam.
   Gdy tak stałyśmy, podszedł do nas Jasiu, były już chłopak Mai (o ich zerwaniu dowiedziałam się na początku grudnia od Kasi) i dołączył się do narzekania. Poza wczesną godziną wszystkim doskwierał fakt, że na tę środę obie grupy z angielskiego miały albo sprawdzian albo kartkówkę. Na szczęście nasza pani od angielskiego lubiła nas i ponadto nienawidziła szkoły jeszcze bardziej niż my, więc nigdy nie spieszyła się ze sprawdzaniem prac, oceny z nich wpisywała jako oceny kształtujące (czyli w formie literki w librusie), a na koniec semestru lub roku zawsze wpisywała wszystkim szóstki, żebyśmy mieli ładne średnie. Uogólniając - wychodziła z założenia, że oceny nie oddają poziomu naszych umiejętności, więc jej one nie obchodziły.
   Druga grupa zaś toczyła zacięty bój z panią, która uwielbiała robić sprawdziany. Mieli je średnio co dwa tygodnie z tysiąca słówek, które mogłyby się przydać jedynie w przypadku pisania książki naukowej. Poza tym nikt z grupy nie był w stanie wyciągnąć się na wyżej niż czwórkę, nawet naczelny intelektualista Pawełek.
   -I wy jesteście niby zaawansowani? - Rzucił z zazdrością Jasiu. - Czemu wy nie możecie mieć tysiąca sprawdzianów?
   -Takie życie, co poradzisz? - Odparła Kasia.
   -Nawet Pawełek nie umie wszystkich zagadnień na to.
   -Trochę przypał - zaśmiałam się. - Ale wiesz, Maja albo Agatka na pewno mają jakieś ściągi, to ci dadzą i jakoś to będzie.
   Janek w odpowiedzi pokręcił tylko głową. Oczywistym było, że dziewczyny mu pomogą. Janek i Maja rozstali się za obopólną zgodą i odtąd znów się po prostu przyjaźnili, więc nie byłoby problemów z tak błahą sprawą jak wspólne pisanie sprawdzianu.
   -Janek, my idziemy jak coś - zawołała Kasia, idąc już w stronę drzwi.
   Odebrałam z automatu kawę i poszłam za nią.
   Gdy wchodziłyśmy po schodach, między nas wbiegł Antoni Szubar.
   -No witam, drogie panie - rzucił, poprawiając swoją blond grzywkę, rozdzieloną przedziałkiem po środku. - A dokąd to?
   -Tam, gdzie i ty powinieneś być, Antoś - odparła uśmiechnięta Kasia.
   -Właśnie, co to za jakieś opuszczanie lekcji? - Dorzuciłam.
   -Oj tam, to tylko fizyka - machnął ręką Antek. - Ja moja droga jestem artystą, nie inżynierem.
   -To co ty na matfizie robisz? - Spytałam.
   -Zostałem dla was.
   Po tych słowach roześmiał się, a my razem z nim. Lubiłam go. Co prawda Antek rzadko bywał w szkole, ale jak już się pojawiał, to zawsze dobrze się z nim bawiliśmy. Poza tym, on też często nie ćwiczył, więc lekcje WF-u, z racji na moje zwolnienie do końca roku szkolnego, spędzałam z nim na kanapie, rozmawiając o muzyce, szkole, plotkach i wierszach, które Antek niedawno zaczął pisać. W wielu sprawach miał bardzo podobne podejście, a poza tym on, ja i Natalia mieliśmy identyczny gust muzyczny, więc często właśnie muzyka była tematem na całe godziny do rozmów w czasie lekcji.
   Zadzwonił dzwonek. Wślizgnęliśmy się do sali. Profesor Stalek jeszcze nie było. Przerwy z reguły spędzała na stołówce, plotkując z uczniami albo na debatach z panem od hiszpańskiego, który podobnie jak ona niedawno pojawił się w naszej szkole.
   Gdy zajęliśmy miejsca Natalia, siedząca obok zagadnęła nas, czy mamy jakieś plany na ferie.
   -No ja mam mieć kurs harcerski, ale jeszcze nie wiem, w którym tygodniu, więc się nie deklaruję - odparłam.
   -Ja może coś mam, ale to dopiero w drugim tygodniu - dodała Kasia.
   -A ja mam wolne całe ferie - westchnęła Maja.
   -A ja całe zajęte - rzuciła Agata. - Jadę na obóz snowboardowy i będą znowu zawody. Ze slalomu. Tym razem zamierzam nie tylko być na podium, ale być pierwsza!
   -Dobra, no to słuchajcie - rzekła Natalia, odczekawszy, aż skończymy mówić. - Jest pomysł, żeby pojechać na jakieś pięć dni do Wrocławia. Zapytam jeszcze chłopaków, czy by chcieli. Co wy na to?
   -Jasne! - Zawołały wszystkie na raz. 
   Po tej odpowiedzi Natalia podeszła do chłopaków, siedzących w ostatnim rzędzie ławek. Jak zwykle dwóch z nich grało w szachy, a reszta stała dookoła z zaciętymi minami analizując każdy najmniejszy ruch obu graczy. Dzisiaj mierzyli się Kamil i Błażej w otoczeniu Bartusia, trzech Franków, Mikołaja Z i Jasia. Natalia, wcinając się w rozgrywkę zagadnęła Franka Cieślika, czy nie byłaby ich grupa zainteresowana wyjazdem. Cieślik odparł, że w sumie tak, więc na grupie, która zazwyczaj służyła nam do tworzenia pokoi do różnych gier typu scribble.io czy make it meme, poszła wiadomość o ogólnej propozycji wyjazdu, by zainteresowani dali znać. 
   Prawdę mówiąc irytowało mnie to, że przez harcerstwo często nie wiedziałam, czy będę mogła gdzieś w danym czasie wyjechać ze względu na strasznie długie ustalanie terminów. Tak było i tym razem. Ferie zbliżały się wielkimi krokami, bo był już styczeń, a nasz kurs metodyczny nadal nie miał wyznaczonego, czy jedziemy w pierwszym, czy w drugim tygodniu ferii (o ustalonym miejscu już nie wspominając). No ale cóż. Takie życie harcerza w tym zagmatwanym świecie.

Trochę szybciej - historia pewnego roku szkolnegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz