②②

1K 88 50
                                    

UWAGA!
W związku z pewnymi komplikacjami musiałam edytować poprzedni rozdział i zmienić jego końcówkę. Dlatego, żeby zrozumieć, o co chodzi najlepiej cofnąć się i jeszcze raz przeczytać ostatni fragment (czyli od drugiego "***"). Nie gniewajcie się za bardzo! (Ta notka dotyczy osób czytających na bieżąco, oczywiście, 10.09.2022)
_________________________________________

Nie trzeba było długo czekać, aż w kuchni zapanował totalny chaos.

— A-alarm?

— Pali się!

Kobiety oglądały się to na siebie, to po pomieszczeniu, to na swojego przełożonego, jakby wyczekiwały jakichś rozkazów, choć nic takiego nie miało nastąpić. W głowie Tomury przeraźliwy pisk został szybko zamieniony na krzyki i bynajmniej nie te, które mógłby usłyszeć teraz w kuchni (oczywiście gdyby myślami nie odpłynął daleko stąd).

Był małym chłopcem, jeszcze w tym wieku, kiedy to mózg nie zapisuje trwale wszystkich wspomnień, ale mimo to szczątki tego odcisnęły się tak trwale w jego pamięci, że nigdy nie był w stanie ich od siebie odrzucić, nawet w snach.

W całym domu zapanował chaos, pracownicy zaczęli biegać między piętrami i pokojami, próbując ustalić przyczynę alarmu. W tym wszystkim robił się niesamowity bałagan i dezorientacja. Podniesione głosy, mieszały się z krzykami i rozkazami, a ostatecznie nikt nie był w stanie wyciągnąć z tego nic konkretnego, bo dźwięki zlewały się w jedno, razem z piskiem alarmu robiąc większy hałas niż kilka ogromnych orkiestr dętych zebranych w jednym miejscu.

Nie miał pojęcia, jak do tego doszło. Wspomnienia, które normalnie powinny tworzyć pełny ciąg przyczynowo-skutkowy, odtwarzać się w głowie, jak film, kiedy ich właściciel naciśnie przycisk "play", były dosłownie porozrywane. Z całej taśmy zostały tylko fragmenty, których nawet największy optymista nie mógłby nazwać filmem, zostały jedynie zdjęcia tego, czego nie zdołała wymazać trauma. Zdjęcia i kawałki ścieżki dźwiękowej.

Niezbyt wyraźnie przypominał sobie niedogaszoną zapałkę i świeczkę, w której igrał wesoły płomień, za to przeokropny podmuch gorącego powietrza, który rzucił się na jego plecy, gdy wychodził z kuchni znał bardzo dobrze. Wtedy nie było żadnego alarmu, jego rodzina nie była tak bogata, aby mogła sobie pozwolić na nowoczesny system przeciwpożarowy.

— Szefie! — Tomura usłyszał blisko swojego ucha przejęty głos, w momencie, kiedy to zaczęło kręcić mu się w głowie. Odruchowo złapał się dłońmi za szyję, choć tutaj wcale nie było gęstego dymu, który sprawiałby, że nie mógł zaczerpnąć powietrza.

Pamiętał trzaskanie, wzmagające się w miarę, jak ogień piął się na piętro, odcinając śpiącym tam domownikom jedyną drogę ucieczki. Pamiętał krzyk matki i płacz siostry, skowyt palonego żywcem psa. Zwierzątko było wtedy w kuchni, którą ogień strawił od razu, rozpierając ją niczym wybuchająca bomba, a wystarczyło tylko kilka iskier, maleńki płomień i nieszczelna instalacja gazowa. Futerko psa zaczęło się palić i przerażony pupil ugotował się żywcem.

Blondynka, z niechlujnymi kokami po bokach głowy, złapała Tomurę pod ramię, gdy ugięły się pod nim kolana. Niestety nie mogła utrzymać go w pionie, ale przynajmniej nie upadł z tak wielkim impetem na ziemię.

— Dabi! DABI! — Dziewczyna machnęła ręką na przyjaciela, którego z trudem wypatrzyła w tłumie pozostałych pracowników. — Pomóż mi!

Tlen wewnątrz domu szybko zastąpił dwutlenek węgla i inne niebezpieczne związki chemiczne. Pożar tańczył wokół duszącego się dziecka, które rozpaczliwe walczyło o każdy oddech. Przerażony chłopiec chciał wyjść drzwiami frontowymi, ale jak się okazało, cały korytarza, który był obok kuchni, opanował żywioł. Próbował wołać swoją mamę, próbował pozbyć się duszności, odciągając od szyi kołnierzyk koszulki, drapiąc skórę, jakby chciał zerwać z niej jakiś sznur, ale bezskutecznie. A potem usłyszał nad sobą głośny trzask, gdy potężna drewniana szafa przegrała walkę z ogniem.

Sprzedany || ShigadabiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz