4. Gra się zaczyna.

74 7 8
                                    

Z perspektywy Sherlocka

Obudziłem się rano o 5:15. Przespałem może półtorej godziny, ale w zupełności mi to wystarczało. Byłem pewien, że John jeszcze śpi. Kto normalny wstawałby o tej godzinie w sobotę? No cóż. Nikt normalny na pewno nie. Narzuciłem na siebie granatowy szlafrok i zszedłem na dół. Skierowałem się do kuchni, nastawiłem czajnik i patrząc przez okno czekałem na zrobienie się herbaty. Wypiłem ją czytając ksiażkę o gatunkach ślimaków. Gdy skończyłem była 5:39. Okej. Koniec bezczynności. Ile można? W ten sposób straci się cały dzień! Wziąłem skrzypce i zacząłem na nich grać. Stęskniłem się za komponowaniem. Przez ostatnie pół roku nie miałem tego niesamowitego instrumentu w dłoniach. Podszedłem do okna i zacząłem odgrywać spokojną, melancholijną melodię. Dzień zaczął się mgliście i chłodno. Idealnie. Kochałem taką pogodę. Mogłem wtedy bez problemu wychodzić w moim płaszczu.
Nienawidziłem słońca, upałów, spoconych ludzi i letnich ubrań. Nie i jeszcze raz nie. Grałem zaledwie dwie minuty, a już usłyszałem głośne kroki w moją stronę.

- Czy Ty zwariowałeś!? Nie ma nawet szóstej! Obudzisz Panią Hudson! - Zobaczyłem naburmuszonego doktora, który w roztrzepanych włosach i wygniecionym ubraniu wstąpił do salonu.

- Nie martw się John. Pani Hudson dostała ode mnie specjalne słuchawki wygłuszające. Wiedziałeś o tym, że słuchając metalu jest jej łatwiej spać aniżeli przy dźwięku spokojnych skrzypiec? Dziwna kobieta.

- Co Ty do cholery... Dobra Sherlock. A mi zafundujesz takie słuchawki? Przydałyby się.

- Nie lubisz jak gram?

- Oh, uwielbiam. Ale nie o szóstej nad ranem! Zresztą. Już chyba i tak nie zasnę. Graj dalej.

- O akurat mi się odechciało. - Odparłem lekko pogniewany.

- Nie! Teraz graj. Proszę bardzo. Popisz się. - Powiedział i rozłożył się na swoim fotelu krzyżując ręce i spoglądając na mnie wyzywająco. Popatrzyłem na niego chwilę, a potem wzruszyłem ramionami, chwyciłem ponownie skrzypce i zacząłem grać szybką i zamaszystą piosenkę. - Sherlock! Przestań w tej chwili! - Usłyszałem Johna, jednak nadal grałem. O co mu znowu chodziło? Przecież kazał mi grać. Szybko do mnie podszedł i wyrwał instrument z rąk. - Ty bałwanie!

- No teraz to już naprawdę nie wiem o co może chodzić.

- Oh, doprawdy? Twoja sztuka dedukcji nie działa o tak wczesnej porze!? - Pomrugałem wolno i zmarszczyłem brwi. Nie no, to już była przesada. Przyjmę każdy negatywny komentarz, ale nie na temat mojej wspaniałej dedukcji!

- Oświeć mnie. - Sapnąłem zły.

- Przez takie nagłe ruchy Twoje rany się jeszcze bardziej otworzą, Holmes! Daj im się zagoić. Inaczej trzeba będzie opatrywać je co godzinę.

- Serio, John?

- Ale, że co? - Rzekł wybity z tropu.

- I tylko dlatego, z troski o moje głupie rany, obudziłeś swoimi wrzaskami całą kamienicę? To miało chyba ze 130 decybeli.

John stał przez moment w bezruchu. Po chwili ze spokojem oddał mi skrzypce i z niedowierzającym wzrokiem wrócił do swojego fotela patrząc na mnie cały czas. Miał tak zabawną minę, że po chwili wybuchłem cichym rechotem. Opierając się o parapet usłyszałem głośne westchnięcie, ale następnie śmiech mojego współlokatora. Śmialiśmy się jak dwojga idiotów.

- Boże. Czy coś się stało? Słyszałam okropne wrzaski. - Zaniepokojona Pani Hudson wtargnęła do pokoju ze zmartwioną miną. Najpierw, wraz z Johnem spojrzeliśmy na naszą nie-gosposię, a potem na nas samych. Po krótkiej chwili ponownie zaczęliśmy się szaleńczo śmiać. - O matko. Dopiero co znów mieszkacie razem, a już robicie jakieś eksperymenty o zaburzeniach psychicznych albo co gorsza coś sobie wstrzykneliście z samego rana. Ah... Skoro już wstaliście to zrobię wam śniadanie.

Śledztwo miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz