- Cześć Nancy... - rzucam niepewnie w stronę szatynki, kiedy ta wchodzi do redakcyjnej "kuchni". Jej mina nie wróży dobrego nastroju.
- Jak on mnie denerwuję! - warczy unosząc wzrok do sufitu.
- Niech zgadne... Bruce? - mruczę pod nosem, zalewając wrzątkiem kubek kawy.
Nancy kiwa potwierdzająco głową.
- Zapomniałam, że Jegomość nie lubi musztardy w cheesbirgerze - cedzi przez zęby - Muszę iść mu po nowego.
Potakuję w zrozumieniu głową.
- Ja właśnie parzę temu dupkowi już drugą kawę, bo w pierwszej jak stwierdził, uwaga: nie wyczuł odpowiedniego jej aromatu - mówię nieco ściszając głos. Bardzo dobrze widziałam stąd blondyna, nie chciałam żeby mnie usłyszał.
Nancy westchnęła.
- Co za niedorozwinięte cwele. Oni wszyscy! - podsumowała szeptem a ja przytaknęłam.
- Nie dziwię się, że większość z nich to kawalerzy - mówię wsypując do kubka dokładnie półtora łyżeczki cukru, jak życzył sobie "ajegomość".
- Ja bym nawet kijem ich nie tknęła - dodała Nancy i obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
Odłożyłam cukier na miejsce.
- Hej Ana - zaczęła nieco poważniej - skoro o dupkach mowa... tak sobie pomyślałam... może warto byłoby podać tego dupka Jake'a na policję... -
powiedziała to niemal szeptem.
Od razu zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Zaprzeczyłam szybko głową. Nancy spuściła wzrok.
- Wiem, że należałoby to zrobić Nancy... ale wiem też z doświadczenia, że milicja nie pomoże, a pewnie jeszcze zaszkodzi. Przynajmniej tak to działa w Polsce...
- Tutaj pewnie nie jest lepiej... ale tak się składa że jeden od nich to... przyjaciel - wzruszyła ramionami.
Zastanawiam się nad tym pomysłem przez chwilę. Dupkowi Jake'owi pewnie dobrze by zrobiło spotkanie z policjantem. Kto wie komu jeszcze będzie chciał zrobić krzywdę.
- Przemyślę to - mruknęłam - A teraz leć po tego cheeseburgera, bo cwel Bruce zaraz tam pewnie eksploduje.
Nancy zaśmiała się cicho i po chwili już jej nie było.
- Hej, blondi! - przymknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech - Dalej panienko! Ile mam czekać na tą kawę! - słyszałam jego stłumiony głos za szybą.
Szybko nałożyłam na siebie sztuczny uśmiech i weszłam do salki konferencyjnej.
- Przepraszam - mruknęłam pod nosem podstawiając mu kawę.
- Tom... Ty się zastanów czy jest z nich jakiś pożytek - zaśmiał się Bruce. Tom tylko zbył mnie machnięciem dłoni. Wyszłam z pomieszczenia cały czas sztucznie się uśmiechając, choć czułam, że ze złości wyszły mi rumieńce na twarzy.
Podeszłam do kuchennego aneksu i oparłam czoło o wiszącą szafkę. Wytrzymasz Ana. Tylko pomyśl ile dadzą Ci potem te referencje od Toma. Mówiłam do siebie. Co z tego, że i tak niczego się tu nie uczę. Co z tego.
Westchnęłam i wyprostowałam się. Kątem oka zauważyłam, że coś małego spada z szafki obok.
Podniosłam żółtą karteczkę która spadła na blat.
"Dziura w chodniku, Irisstreet 23/5" .
Przykleiłam ją na miejsce. Obok było jeszcze kilka innych. "Spalony kosz na śmieci", "Przewrócony znak drogowy" itp.
Podminowani mieszkańcy często dzwonili do gazety z własnymi "informacjami", pragnąc dać upust swojej irytacji. Jednak większość z tych zgłoszeń lądowała na "szafce zapomnienia". Czyli w miejscu gdzie będą sobie po prostu wisiały i nikt nawet ich nie przeczyta.
W sumie nie ma co się dziwić... Te tematy nie nadają się do opublikowania. Choć i tak byłyby pewnie lepsze niż ten chłam, który tworzy Bruce...
Jedna karteczka przykuła moją uwagę.
"Wściekłe szczury, Mrs Driscoll". Zdjęłam ją. Po drugiej stronie ktoś zapisał adres.
Wściekłe szczury nie brzmią banalnie... no może trochę, ale jest to "jakiś" temat. Zerknęłam na to co działo się w salce konferencyjnej. Bruce wymachwiał ze śmiechem rękoma, a reszta uważnie go obserwowała.
- Tam też już się ze mnie śmieją! - usłyszałam żałosny głos Nancy. Próbowałam ukryć to, że mnie wystraszyła.
- Gdzie?
- No w tym barze. Śmieją się z moich obowiązków - powiedziała żałośnie.
- Nancy... A co jeśli...
- Poczekaj, muszę mu to zanieść - rzuciła. Obserwowałam jak wchodzi do pomieszczenia. Bruce obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem. Potem to samo spojrzenie zobaczyłam u Nancy, kiedy już odwrócona do niego tyłem zamykała za sobą drzwi.
Z zaciśniętą szczęka wróciła do mnie.
- Wiem - powiedziałam ze współczuciem.
Dziewczyna uśmiechnęła się niemrawo.
- Nancy... co powiesz na pracę w terenie? - zapytałam obserwując jej reakcje.
- Tom ma coś dla nas? - otworzyła szeroko oczy z nadzieją.
- Nie koniecznie... Ja mam coś dla nas - uśmiechnęłam się niepewnie.
Nancy zmarszczyła pytająco brwi.
Podałam jej żółtą karteczkę, którą ściskałam w dłoni.
Przeczytała ją uważnie. Potem zerknęła na "magiczną szafkę".
Przez chwilę patrzyła na mnie nic nie rozumiejąc, ale potem zobaczyłam jak zaczyna łapać.
- Chcesz ukraść temat? - zapytała zaskoczona z uśmiechem.
- Jakie "ukraść", karteczka wisiała na "szafce zapomnienia"- wzruszyłam ramionami - Przecież nikt by się tym nie zajął. Zrobimy dobry uczynek - szepnęłam.
Nancy pokiwała powoli głową.
- Tylko nie wiem kto przekona Toma... chcesz iść Ty czy Ja? - zapytałam marszcząc brwi. Naprawdę nie wierzyłam, żeby Tom pozwolił nam tam jechać.
- Zapomnij - rzuciła Nancy - nie możemy go o to prosić. Nie pozwoli nam przecież. Mam lepszy pomysł...
Nie skończyła mówić bo z salki właśnie wyszedł Tom. Zmierzył nas wzrokiem i skierował się do swojego biura.
- Tom! - wystrzeliła Nancy. Wstrzymałam oddech.
Mężczyzna zatrzymał się i odwrócił do nas.
- Jest sprawa... bardzo delikatna...- Nancy próbowała ułożyć sobie w głowie zdanie.
- Czy mogłybyśmy się urwać dziś z Anastazją wcześniej? Właściwie to zaraz?
Tom popatrzył to na nią to na mnie a potem pokiwał przecząco głową.
- Co to za pomysł w ogóle? Absolutnie się nie zgadzam. Potrzebuję was przy papierkowej robocie - powiedział głosem nie znoszacym sprzeciwu.
- My po prostu... Anastazja musi się udać do ginekologa. Strasznie rozbolało ją podbrzusze. A ja muszę ją tam zawieść.Nie wiem kto był bardziej zaskoczony i zażenowany ja, czy Tom, ale długo się nie zastanawiając objełam się dłońmi za wskazane miejsce i zrobiłam minę męczennika.
- Wiesz to chyba sprawy związane z okresem, może też nieodpowiednio użyte produkty... Anastazja dotąd używała tylko tych z Polski...
- Okej! Okej! Stop! - przerwał jej przerażony Tom. Widziałam jak bardzo chciał stąd uciec. Z trudem powstrzymywałam śmiech.
- Dobrze, możecie jechać! Uciekajcie już na miłość boską! - rzucił i sam czym prędzej od nas odszedł. Porozumiewaczo skrzyżowałyśmy spojrzenia i bez słowa skierowałyśmy się do drzwi. Po drodze Nancy oddała mi żółtą karteczkę, którą wsunęłam zwinnie do kieszeni.
- Poczekaj - szepnęła szatynka i zniknęła za drzwiami ciemni. Wyszła stamtąd z aparatem fotograficznym. Uniosłam w górę brwi. Nie sądziłam, że zabierze sprzęt.
Kiedy wyszłyśmy z redakcji przybiłyśmy sobie piątkę, a potem w pośpiechu wskoczyłysmy do brązowego suva. Nancy odjechała z piskiem opon, jakby się bała, że Tom może zmienić zdanie. A ja nie mogłam uwierzyć, że w końcu robimy coś jak prawdziwe "dziennikarki".