Rozdział XI

822 36 0
                                    

- Anastazjo... Mam do Ciebie prośbę, zrobisz coś dla mnie? - zagaduje mnie Pani Henderson przy śniadaniu, następnego dnia.
- Oczywiście - odpowiadam z pełnymi jeszcze ustami, bez zastanowienia. Pani Henderson jeszcze nigdy mnie o nic nie prosiła odkąd tu jestem. Dlatego nieśmiałabym nawet jej odmówić.
- W zasadzie nie dla mnie... Panna Morffin dzwoniła dziś do mnie na rano z pewną prośbą. Jej auto nie chce odpalić, a do dziś ma jakiś termin płatności na poczcie. Pytała mi się czy Dustin by nie podskoczył rowerem do centrum, ale nie mogłam się dziś do niego dodzwonić. A może po prostu Claudia nie odbiera telefonu...- kobieta drapie się w zamyśleniu po policzku. 
- Pomyślałam więc, że może Ty byś się zgodziła zawieźć te pieniądze... Mam taki stary rower, trochę zardzewiały, ale jeszcze sprawny - wyrzucała z siebie słowa w pośpiechu. - Sama bym jechała, ale moje kolana chyba by już tego nie wytrzymały - śmieje się cicho.- Oczywiście nie musisz jeśli nie masz ochoty... To nie tak, że Cię zmuszam...
- Pojadę - mówię z uśmiechem, przerywając jej monolog. Pani Henderson uśmiecha się szeroko.
- Dziękuję Ci dziecko- rozluźnia się. Z tego co mówiła, Pnna Morffin zawsze wozi ją tam gdzie trzeba. Pani Henderson nie ma prawa jazdy, więc poniekąd jest zdana na sąsiadkę. Nie dziwię się, że chce spełnić dla niej przysługę. Zresztą sama chętnie się przejadę do centrum i tak nie mam nic do roboty jak tylko czekać na dzisiejszą imprezę. Szybko kończę moje kanapki i dopijam herbatę.
Po śniadaniu Pani Henderson wysłała mnie po jej rower, sama zaś poszła do sąsiadki po pieniądze i potrzebne kwitki.
Znalazlam go w drewnianej szopce za domem, tam gdzie staruszka trzymała drewno, taczkę, konewki, węże ogrodowe i inne tego typu rzeczy. Faktycznie był trochę zardzewiały. Jasnomiebieska farba zaczęła już odpadać, ale przedni (kiedyś biały) metalowy koszyk nadal się trzymał. Przetarłam go z kurzu szmatką, która wisiała na gwoździu i wyciągnęłam go z jego ukrycia. Ciekawe ile lat już tu sobie stoi nieużywany.
- Proszę Anastazjo - Pani Henderson podaje mi szarą kopertę. - Tam są pieniądze i potrzebne papiery. Wystarczy, że to podasz a oni wszystko będą wiedzieć - mówi z uśmiechem. - Pieniądze też są odliczone w razie czego, także niczym nie musisz się martwić - dodaje. Wkładam kopertę do mojego czarnego plecaka.
- Poczta jest obok Galerii, prawda? - upewniam się wsiadając na rower.
- Tak, tuż obok - kobieta potakuje głową.
- Okej, w takim razie wszystko wiem - stwierdzam i z głośnym skrzypnięciem wyjeżdżam na drogę. - Proszę na mnie nie czekać! Pozwiedzam okolice! - wykrzykuję jeszcze w stronę Pani Henderson, po czym znikam jej z oczu. 
~
Pomimo nierozruszanego łańcucha i głośnych trzasków jakie po drodze wydawał rower Pani Henderson, po jakiś 30. minutach byłam na miejscu. Słońce świeciło na pełnej, na zegarach wybiła 12.00. Pod Galerią Hawkins jak zwykle kręciło się sporo osób. Dziś jest ich chyba więcej niż wczoraj. Czuję jak pot spływa mi po plecach. Krótki rękaw i krótkie spodenki to nie to samo co przewiewna skukienka. Ale przecież nie mogłam dziś wybrać sukienki jadąc rowerem. Prowadzę mojego rumaka do pobliskich stojaków, które znajdują się pod murami Galerii.
- Anastazja!- słyszę za sobą radosny okrzyk. Zaskoczona odwracam się i widzę grupkę dzieciaków. Wśród nich dostrzegam Dustina, który uśmiecha się szeroko.
- O! Hej Dustin!- odpowiadam z uśmiechem. -Hej Mike!- dodaję, gdy zauważam brata Nancy. Ten uśmiecha się miło. Pozostała dwójka chłopców pokazują nieśmiało zęby.
- Zakupy? - zagaduje lokowaty.
- Poczta - wzdycham. - Ktoś tu dziś nie odbierał od babci telefonu i musiałam go zastąpić - śmieję się ustawiając rower.
Dustin speszony drapie się po głowie.
- Wczoraj padł nam telefon- zaczyna się tłumaczyć. - Właśnie mama wysłała mnie po nowy... przepraszam - uśmiecha się zakłopotany. Kręcę przeczaco głową.
-Daj spokój, przynajmniej pozwiedzam dziś miasto - mówię wesoło. - A właśnie.. poczta jest...tam, prawda? - pytam wskazując na mały granatowy budynek stojący nieopodal.
- Tak, obok sklepu mamy Willa- odpowiada z uśmiechem czarnoskóry chłopak. Patrzę na niego pytająco. - Oh jestem Lucas - wyciąga dłoń w moim kierunku.
- Anastazja - ściskam ją.
- A to jest Will. Will Bayers, to jego mama ma tam sklep - przedstawia drugiego chłopaka Mike.
- Część - rzuca nieśmiało chłopak i również ściskamy sobie dłonie. Nazwisko chłopaka otwiera w mojej głowie jakąś szufladkę. Zaraz. To jest ten chłopak. Chłopak który powrócił z martwych. Chociaż język mnie świeżbi, szybko się w niego grupę, żeby tylko nie palnąć jakieś głupoty.
- Twoja mama ma sklep spożywczy? To super, bo muszę kupić parę rzeczy - przypominam sobie o płatkach zbożowych, które od jakiegoś czasu chodzą mi po głowie.
- Właściwie tylko tam pracuje, to nie jest jej sklep - przewraca oczami Will. Poprawiając swój T-shirt w kolorowe paski. 
- Jej czy nie jej, zakupy zrobię, bo w Galerii strasznie drogo - stwierdzam z uśmiechem. Chłopaki kiwają zgodnie głowami. - Zatem bawcie się dobrze, miłego dnia! - rzucam. - I wybierz dobry telefon - dodaję wskazując palcem na Dustina. Lokowaty pokazuje swoje niepełne uzębienie.
- A Ty tylko bezpiecznie wróć do domu, rower babci nie widział słońca już od jakiś 10 lat - przewracam oczami mijając Dustina. Słyszę za sobą jego chichot.

I saved you || Billy Hargrove Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz