Stoję w łazience, przekręcając kluczyk w drzwiach już z jakiś dwudziesty raz. I po raz kolejny sprawdzam czy się zamknęły. Popsute. Zrezygnowana podchodzę do umywalki. Swoją drogą ciekawe ile jutro właściciele odkryją popsutych rzeczy. Wzdychając zdejmuję kurtkę i kładę ją na stojącą obok pralkę. W momencie, w którym odkręcam wodę, widzę w lustrze, że drzwi od łazienki się otwierają. Zakręcam kran z powrotem.
- Zajęteee - mówię głośno by przekrzyczeć muzykę. Intruz jednak się nie cofa i widzę jak do pomieszczenia wchodzi Jake. Na mój widok szeroko się uśmiecha.
- Anaastazjaa - przeciaga moje imię, zamykając za sobą drzwi. No to są chyba jakieś jaja.
- Zajęte! - powtarzam stanowczo, próbując zatuszować swój stres.
- Gdzie Harrington? - brunet unosi w górę brew, podchodząc bliżej.
- Zaraz tu przyjdzie - mówię nadal z udawaną pewnością siebie.
- Hmm... nie wydaje mi się. Właśnie widziałem jak odjeżdża - zadowolony nadal zmniejsza odległość między nami. Próbuję go wyminąć, jednak sylwetką zagradza mi przejście.
- Dlaczego mnie kłamiesz Anastazja, co? - staje przede mną.
- Wyjdź stąd, bo będę krzyczeć! - unoszę głos już nieco zdenerwowana. Jake wybucha nieprzyjemnym śmiechem.
- Naprawdę sądzisz, że ktoś by Cię tu usłyszał? - pyta odgarniając mi włosy z twarzy.
Rany co ja mam teraz zrobić? Oczywiście, że nikt mnie nie usłyszy. Nawet tu musimy głośno mówić by usłyszeć siebie nawzajem. Rozglądam się szybko w poszukiwaniu jakieś broni. Mydło w kostce, szczoteczki do zębów, jakieś perfumy. Niech to szlag. Jake zbliża usta do moich. W jego oddechu czuję ostrą woń alkoholu.
Mój Boże, przecież nie dam mu rady. Jest zbyt duży. Przełykam głośno ślinę i wpadam na najgłupszy pomysł świata.
Wyrównuję swój oddech i biorę głęboki wdech. Kładę mu delikatnie dłoń na karku.
- Poczekaj Jake - mówię najbardziej kokietyjnie jak tylko umiem. - Może pójdziemy gdzieś w bardziej wygodne i przytulne miejsce? - proponuję niewinnie, spoglądając w jego ciemne oczy i modlę się by uwierzył w moje słowa. Zaskoczony unosi w górę brwi. Najpierw widzę na jego twarzy zdziwienie, ale szybko na jego ustach pojawia się niebezpieczny uśmiech.
- Wiedziałem, że jesteś chętna - mówi zadowolony, lekko się odsuwając.
- Dokąd chcesz iść? - pyta z rozszerzonymi źrenicami.
- Może znajdź jakąś przytulną sypialnie tu na piętrze i zostaw uchylone drzwi. Ja przypudruję nosek i zaraz u Ciebie jestem. - mówię najpiękniej jak potrafię. Jake przez chwilę się waha, po czym mruczy jakieś potwierdzenie. Wychodząc z łazienki puszcza mi oczko.
Głośno wypuszczam powietrze, dziękując Bogu za jego naiwność. Czekam jeszcze chwilę nieruchomo, po czym szybko wybiegam z łazienki w kierunku schodów.
Dopadam ich, ale nieruchomieję. Kurtka. Nim w ogóle przemyślam jej wartość sentymentalną czy materialną, jestem z powrotem w łazience. Łapie ją i wybiegam na korytarz. Niestety wpadam na czyiś tors, upuszczając kurtkę na ziemię. Od razu czuję znajomą już woń alkoholu. Jake łapie mnie za łokieć i ciągnie za sobą.
- Chciałaś mi uciec? - pyta oburzony, kiedy wchodzimy do jakieś sypialni. Zatrzaskuje za nami drzwi.
O mój Boże.
- Puszczaj mnie! - krzyczę spanikowana. Zaczynam się szarpać, ale trzyma mnie mocno.
- Niedowiary, że znów mnie okłamałaś - kręci niezadowolony głową, po czym bez ostrzeżenia wpycha mi język w usta. Czuję ostry smak jakiegoś trunku. Obrzydliwe. Odpycham go z całej siły, ale ten zaciska tylko dłonie na moich przedramionach. W uszach mi piszczy. Nie mogę zaczerpnąć tchu. Jeszcze raz zbieram w sobie siłę, jednak tym razem wymierzam cios kolanem w jego krocze. Odrywa się ode mnie, łapiąc się za nie i lekko się pochyla.
- Ty szmato - syczy przez zaciśnięte zęby. Wykorzystuję okazję i dopadam do klamki od drzwi. Mój triumf nie trwa długo. Brunet jest już za mną i przytrzymuje ręką drzwi tak bym ich nie otworzyła. Jasna cholera. To nie dzieję się naprawdę.
- Przepraszam! Przepraszam, że Cię okłamałam! Ale proszę! Wypuść mnie! - błagam bliska płaczu. Jake nic nie mówi. Jest jak w jakimś transie. Odpycha mnie z całej siły na stojące obok łóżko, po czym wchodzi na mnie okrakiem.
NIE. NIE. NIE.
Szarpię się. Krzyczę by mnie puścił, by się odpierdolił, ale mnie ignoruję. Przytrzymuje moje ręce nad moją głową i znów wpycha mi język do gardła. Wierzgam pod jego ciężkim ciałem. Nie sądziłam, że jest taki silny. Kiedy się odrywa, zaczynam wołać o pomoc, chociaż wiem, że i tak nikt mnie nie usłyszy przez głośną muzykę. Jake przez chwilę patrzy mi w oczy. Dostrzegam w nich szaleństwo. Moje ręce przytrzymuje teraz jedną dłonią. Drugą szarpie moją błękitną koszulę. Guziki rozpryskują się po podłodze, a materiał odkrywa mój stanik. Źrenice bruneta robią się jeszcze szersze. Przesuwa swoimi szorstkimi palcami po mojej skórze. Robi mi się niedobrze. Proszę. Proszę. Niech mi ktoś pomoże. Nancy. Jonathan. Stevie. Billy.
Proszę.
Po policzku spływa mi samotna łza. Jake łapie za swój rozporek. Jednym ruchem go rozpina ukazując swoje ciemne bokserki. Potem łapie za mój guzik od spodni i również jednym szarpnięciem je rozpina. Moje wierzganie i krzyki stają się coraz słabsze. Nie mam już siły. Łzy już ciurkiem spływają po moich policzkach. Tępym wzrokiem patrzę się na biały sufit.
Proszę...
Proszę...
Nagle moje modły zostają wysłuchane. Drzwi od sypialni otwierają się szeroko. Widzę w nich Billego i blondynkę z kanapy. Obejmują się. Billy szepcze jej coś do ucha, a ta wybucha dźwięcznym śmiechem. Kiedy nas spostrzegają zamierają na moment. Billy od razu odnajduje mój wzrok. Jego oczy rozszerzają się i dostrzegam w nich furię. W jednej sekundzie znajduje się obok Jake i odrywa go ode mnie, rzucając nim o ścianę. Brunet po drodze rozbija nocną lampkę, rozcinając sobie czoło. To Billego nie satysfakcjonuje. Dopada do niego, łapie za jego ubrania i postawia na nogi, po czym wymierza mu pięścią w twarz. Z trudem wstaję z łóżka. Muszę stąd uciec. Mijam w drzwiach oszołomioną blondynkę, zbiegam po schodach i biegnę w kierunku wyjścia. Już nawet nie szukam wzrokiem Nancy. I tak bym jej nie zauważyła. Łzy zamazały mi wzrok.
![](https://img.wattpad.com/cover/223370932-288-k399152.jpg)