V

2K 188 46
                                    

I kolejny dla was, prooooosimy o komentarze 💚


Casper trzymał dłoń Harry'ego w swojej, kiedy spacerowali blisko strumienia. Mężczyzna starał się podtrzymywać na duchu swoją omegę, po utracie tak bliskiego członka rodziny. Znał ich relację i była ona naprawdę wyjątkowa.

- Czasem mam ochotę uciec z tego miejsca, jedynie co przyniosło mojej rodzinie to ból - Harry zacisnął mocniej palce na dłoni alfy - Ale... Ale nie mogę zostawić tej małej kruszyny przy tak szorstkim ojcu, bez matki. Bez Eddiego.

- Wiesz, że mógłbym zabrać cię stąd w każdym możliwym momencie? - piwne oczy Caspera spojrzały na narzeczonego - Tylko ty trzymasz mnie w tej watasze.

- Wiem - zatrzymał się, aby móc się wcisnąć w bok starszego wilka - Jednak nie jestem tchórzem. Jeszcze pokażę Tomlinsonom. A córka Eddiego będzie pod moim czujnym okiem.

- Nie jesteś tchórzem - pocałował skroń młodszego - Walczysz o swoją bratanicę, to coś ogromnego. Jestem z ciebie dumny.

- Dziękuję - uniósł minimalnie kącik ust - Czy to nie jest szalone... Tak bardzo za nim tęsknię, a tak krótko go nie ma. A całe życie przede mną.

- Czas leczy rany, z czasem będzie tylko łatwiej, ale na razie wszystko jest świeże. Sam jestem w szoku, lubiłem twojego brata - przyznał spokojnie, patrząc w zielone oczy.

Ruszyli w dalszy spacer, a cisza ich obu ogarnęła. Harry tego w tym momencie naprawdę potrzebował, po tym wszystkim co się wydarzyło w ostatnim czasie. Jego organizm potrzebował to przetrawić.

Casper był dla niego i to w tamtym momencie dawało mu komfort oraz pozwalało mu nie martwić się innymi rzeczami wokół, ponieważ alfa miał wszystko pod swoją opieką.

Byli razem od dobrego roku, a zaręczyli się miesiąc temu. Brunet nie mógł wyczekać czasu ich ślubu, połączenia. Czuł motylki w brzuchu na samą myśl o tym.

Obaj byli świadomi, że z uwagi na sytuację ich ślub będzie musiał trochę poczekać, jednak rozumieli to i nikt nie miał ochoty na huczne zabawy po takiej tragedii.

- Nie martw się, trafię do domu. Idź spokojnie na wartę - Styles stanął na palcach i lekko ucałował wargi partnera.

- Jesteś pewny? Mogę cię odprowadzić - piwne oczy nie spuszczały uwagi z partnera - To troska, nie nadwrażliwość.

- Jest dobrze - pokiwał głową, wprawiając tym loczki w ruch - Bądź bezpieczny - przypomniał jak zawsze.

- Będę, ty też na siebie uważaj - poprosił - Odpocznij, wiem że ciężko sypiasz, ale twoje oczy są wyraźnie zmęczone.

Brunet jedynie uniósł kącik ust, kiwając zaraz głową i odchodząc w swoją stronę, co jakiś czas spoglądając za siebie, jednak Casper już po chwili zniknął z zasięgu jego wzroku.

Z jednej strony miał iść do domu, a z drugiej ciągnęło go, aby sprawdzić jak się ma jego bratanica. Dalej nie miał pojęcia jak mała miała na imię, o ile jej ojciec w końcu je nadał.

Nie chciał iść tam sam, pokierował więc się w stronę domu. Louis, alfa stada, mocno go denerwował od jakiegoś czasu i wiedział, że bez bliskiej osoby takie spotkanie mogłoby się źle skończyć.

- Mamo? Tato? - od razu po przekroczeniu progu drzwi zaczął szukać rodziców, chcąc dopytać ich o towarzyszenie.

Zmarszczył brwi, nie słysząc odpowiedzi. Zsunął z nóg buty i wszedł bardziej w głąb domku. Rozejrzał się w salonie, kuchni, ale ich nie było w tych pomieszczeniach.

The Pack//larry/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz