XXXII

1.4K 180 109
                                    

kolejny rozdział trafia do waszych rąk! Ma ponad dwa tysiące słów! zostawcie coś po sobie <3



Udało im się skończyć schrony przed nadejściem wiosny. Dalej mieli pojedyncze próby wtargnięcia na teren watahy, ale na próbach się kończyło. Obce wilki uciekały i ślad po nich ginął.

Wataha mimo wszystko mocno świętowała informacje o kolejnych szczeniakach w głównej rodzinie i to dodawało im motywacji do ciężkiej pracy i większej obrony ich terenu.

Harry dostał masę gratulacji, każdy kto go mijał nawet już po ogłoszeniu nowiny zagadywał go jak się czuje i oferował pomoc. To było naprawdę cudowne ze strony członków watahy.

Brunet miał już ogromny ciążowy brzuszek, przez co nie mógł nosić już dłużej Glenn na swoim biodrze, co bardzo szczeniakowi się nie podobało i często reagował płaczem.

Louis starał się w tych sytuacjach odwracać jej uwagę i nosić ją u siebie, jednak mama to była mama i nie zawsze tata dawał radę ją zastąpić. A Glenn potrafiła pokazać jak walczyć o swoje.

Zawsze przez to się śmiali, że ich mała omega jednak miała mocny charakterek.

- Alfo - dwie zdyszane bety wbiegły do gabinetu Louisa - Szczenięta zostały wysłane do schronu, atakują nas. Kilka, może k-kilkanaście osobników.

- Zbieraj wszystkich wartowników, ja zaraz dołączę tylko zaopiekuję się Luną - podniósł się momentalnie, mając maskę na twarzy, musiał chronić rodzinę.

- Luny nie ma w domu, od razu do niej pobiegły inne wilki - drugi przekazał informację alfie, którą nie była tą wesołą - Za to Marie i Glenn zostały zabrane do schronu.

- Idę szukać męża, chrońcie dzieci i omegi. Nie dajcie im przejąć watahy w jakikolwiek sposób i nawet w najmniejszym stopniu. Liam niech wezwie posiłki z zaprzyjaźnionych watah - wydawał kolejne rozkazy.

W tym momencie liczył się najmocniej jego mąż, choć jako przywódca powinien prowadzić całą akcją, aby jak najmniej wilków zostało skrzywdzonych.

Zaraz każdy ruszył do swoich obowiązków, musieli współdziałać i zrobić wszystko dla dobra watahy. Chodziło przecież o ich rodziny, najbliższych.

Louis ułożył drżące dłonie na swojej twarzy i wziął kilka głębokich wdechów, nim wyszedł z gabinetu i wyciągnął na wierzch swojego wilka, aby wyczuć swojego partnera.

I zrobił to. Poczuł silny zapach dochodzący z nieużywanego strychu. Ze zmarszczonymi brwiami bardzo szybko przeszedł w miejsce, gdzie znajdowały się ukryte schody. Drzwi na ich szczycie były rozchylone i światło dochodziło przez nie.

Wdrapał się tam jak najszybciej, ufając swojemu wilkowi. Przeszedł przez drzwi bardzo cicho, nie chcąc robić zbyt dużego hałasu. Nie wiedział co może zastać w pomieszczeniu.

Wtedy jego oczom ukazała się omega, leżąca w kącie, w ułożonym z ciuchów i kocy gnieździe. Powieki Harry'ego były przymknięte, twarz rozluźniona, a dłonie delikatnie podążały po całej długości brzucha.

Louis lekko uspokojony podszedł do gniazda i kucnął przy nim, bardzo nie chciał przeszkadzać młodszemu, ale ważniejsze było jego bezpieczeństwo.

- Harry kochanie - sięgnął do ramienia męża, gładząc je.

- Louis - brunet uchylił powieki powoli i uśmiechnął się  - Szczeniaki nie dawały mi żyć, dopiero gniazdo je uspokoiło.

- Możemy wziąć dwa koce i muszę cię przetransportować do schronu - powiedział niechętnie, jednak nie mógł ukrywać tego przed Luną.

- Z-zaatakowali nas - brunet przełknął ciężko ślinę, a jego oczy wyrażały przerażenie.

The Pack//larry/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz