XXVI

1.7K 179 110
                                    

Długggi rozdział, miłej nocy/ miłego dnia! 

ps. pozostawcie coś po sobie!

O ile padający śnieg dał spokój watasze, tak temperatury, które się utrzymywały pozostawiały go w miejscu. Trochę łatwiej było im szukać opału oraz składników na leki, jednak choroby w watasze nie ustępowały.

Zayn wyzdrowiał po tygodniu, niestety choroba dopadła też Lunę, która musiała opuścić główną sypialnię dla bezpieczeństwa męża i szczeniaka. Musiał się izolować, mimo swojej ciąży.

To przerażało alfę, martwił się o męża i o szczeniaki. Medyk odwiedzał Harry'ego kontrolując go praktycznie codziennie, to była wyjątkowa sytuacja.

Dzięki ziołom, które wcześniej sumiennie brała omega, choroba aż tak mocno na szczęście nie zaatakowała bruneta, jednak kaszel i lekka temperatura nie chciała łatwo odejść mimo wszystko.

- Uparte choróbsko - westchnął medyk - Mam jeszcze inne zioła, może one w końcu wyleczą ten kaszel, są bezpieczne dla ciąży.

- Jeśli trzeba, nie będę się kłócili - brunet zakasłał w swoje ramię i westchnął ze zmęczenia - O tyle jest lepiej, że w końcu domy są prawidłowo ogrzewane.

- To jest duży plus, choroby powoli ustępują w watasze - powiedział, żeby trochę pocieszyć Lunę - Jeszcze chwilę i u ciebie też to się skończy.

- Jesteś pewien wiary - zasłonił sweterkiem swoje plecy, kiedy siwowłosy przestał mu smarować je ziołami.

- Mamy silną watahę, nie może być inaczej - musiał być optymistyczny, szczególnie przy pracy z chorymi.

- To się chwali - wzdrygnął się mimowolnie, na dźwięk otwieranych drzwi i delikatnie uśmiechnął się, zaraz rozluźniając na widok Louisa.

- Alfo, omega dalej choruje - medyk musiał ostrzec szatyna, obserwując uważnie jego ruchy.

- Nie wchodź Lou - Harry poprosił, okrywając się szczelnie kołdrą, jakby próbując się ukryć.

- Tęsknię już za tobą, to nie jest już ta końcowa faza choroby, gdzie mógłbym spędzić z mężem chociaż trochę czasu? - marudził wyraźnie.

- Myślę, że może być - powiedział pokonany medyk - Jednak zalecałbym, aby Luna nie miała żadnego kontaktu ze szczeniakiem, jeszcze przez co najmniej trzy dni.

- W porządku, Glenn jest pod dobrą opieką - nie mógł mocniej się ucieszyć na możliwość kontaktu z mężem, czekał na to od kilku dni.

- Jesteś uparty niczym osioł - Harry potrzebował skomentować, w momencie, kiedy szatyn się przybliżył i zaraz usiadł na łóżku.

- Jestem alfą stada, muszę mieć ostatnie słowo - był z siebie jak najbardziej zadowolony - Ale nie narzekasz na moją obecność.

- Nigdy, też tęskniłem, dzieci tak samo - potarł brzuszek, który naprawdę rósł z dnia na dzień.

- Moja rodzinka - dłoń Louis od razu wylądowała na zaokrąglonym brzuchu Luny - Tata też tęsknił.

- Przed twoim przyjściem alfo zbadałem szczeniaki i choroba je w żaden sposób nie osłabiła - medyk się odezwał, kończąc pakowanie swoich rzeczy do torby.

- Całe szczęście. Silne szczeniaki - pochwalił, nie zabierając dłoni - Dziękujemy za opiekę i leki.

- To moje zadanie, alfo. Jutro przyjdę jak zwykle - lekko się skłonił, zaraz opuszczając małżeństwo.

The Pack//larry/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz