9 - Nowe środowiska

9 3 0
                                    

Pachnąca proszkiem do prania biała, aksamitna koszula. Pomarańczowe spodnie, wyglądające nieco za kolorowo jak na swój elegancki i patetyczny krój. Świeże majtki. Czyste ciało. Umyta twarz; ciepłą wodą. Mimo, że skóra wciąż była poobdzierana i posiniaczona, to czysta była czymś zupełnie nowym i świeżym.

Obrus. Biały, tak biały, że niby świecący, obrus. Talerze - czyste, niepopękane, nieskazitelne, umyte, nie pozostały na nich resztki z wczorajszego obiadu. W istocie, wyglądają jak gdyby nigdy nie były wcześniej użyte. Sztućce - srebrne, och, jakie przyjemnie ciężkie, to chyba prawdziwe srebro. Ach, są idealne, niebiańskie. Czy można ich dotykać? Czy może są eksponatem dla użytku bogów? Ach, on przecież nigdy nie trzymał w rękach czegoś tak szlachetnego i pięknego. Czegoś sięgającego tej "wysokiej" sfery.

Marceli patrzył na skupionego i bardzo zajętego Rocha z poczuciem wyższości.

- Czym się tak zachwycasz? Dotychczas jadłeś z podłogi i brudnymi łapskami, że nigdy nie widziałeś tak podstawowej rzeczy? - Marceli czekał na reakcję chłopca. - Ekhm, Ropucho, jak chcesz, mogę ci załatwić miejsce na podłodze. Znaj mą łaskę.

Roch wytracił skupienie, kiedy zauważył, że Daniel, siedzący obok młodszego brata, trzyma telefon. Biały, elegancki, czysty, świeży, pachnący, niepopękany, nieskazitelny, niebiański.

Roch wciągnął powietrze. Tak bardzo chciał go obejrzeć z bliska. Zobaczyć, co ogląda. Czym te ekraniki, z modelu na model coraz większe, pociągają tak bardzo ludzi? Wiedział, że nie wolno mu. Jego koledzy nie pozwalali mu oglądać jak grają, jakby była to największa tajemnica; nie wolno też, bo mama zabroniła. Niech siedzi cicho i niech nie rozpiera go pycha. Niech zamknie się w sobie na zawsze i niech nigdy nie zasmakuje życia.

Ale... kto powiedział, że to jest to, co ma robić ze swoim życiem? Kto powiedział, że naprawdę jest na to skazany?

- T-Ten... - zaczął spięty Roch, nieśmiale spoglądając i niezręcznie wskazując na pokrowiec telefonu Daniela.

Marceliego coraz bardziej irytowało to, jak Ropusie dziecko co chwilę znajdowało sobie inne zainteresowanie od niego samego.

- Co? Telefon? - dopytał z lekka zdezorientowany Daniel.

- Tak... M-Mogę, ten... - Roch przełknął ślinę i potrząsnął głową. Ogarnij się, pomyślał. Nie ma tu jej. Rób co chcesz, myślał. - Czy... czy mogę obejrzeć telefon?!

Już od dawna nie wypowiedział tyłu słów z taką płynnością. Nie był pewien, czy ma być dumny, czy nie. To było jak rzucanie się w głębiny. Pod wpływem emocji zapomniał jednak o tym, aby utrzymać przyzwoity ton.

- Dobra, mały, spokojnie - Daniel, w końcu zorientowany w sytuacji, zaśmiał się, patrząc na zdesperowanego chłopca lekceważącym wzrokiem. - Podejdź. Co cię interesuje?

- Gołe baby! - odpowiedział za niego Marceli bez zawahania, obserwując Rocha od dłuższego czasu. Za wszelką cenę chciał wejść mu w drogę. Nie wyczuł jednak nadchodzącego zagrożenia.

- Marceli, dziecko! Co ty mówisz?! - starsza pani, którą Roch wcześniej widział zagrabiającą liście, zacisnęła blondynkowi dłoń na ramieniu. Roch, chociaż w pozycji obserwatora, mimo wszystko wzdrygnął się na ten gest. - Co by pomyślała sobie twoja matka?!

- O jejkuuuu! To nie ja powiedziałem! To był on! - wskazał na Rocha.

I tak oto szansa Rocha na zobaczenie tego, czego chciał, rozpłynęła się w powietrzu. Tak po prostu zmieniono temat! Poświęcenia są zupełnie pozbawione sensu, jeżeli otaczają cię nie ludzie, a karaluchy. Zresztą, czy w ogóle powinniśmy robić jakiekolwiek rozróżnienie? Może to jedno i to samo?

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 07, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Znów są moje urodziny.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz