8 - Świat jest ogromny.

14 4 0
                                    

Wyglądało na to, że policja nie pojechała za nimi, jednak kontakt w tej sprawie jest kluczowy. Z tej perspektywy Gabrysia i Roch byli ofiarami, na które zapolowano.

Po dwóch godzinach jazdy, którą Roch w większości przespał, dotarli na miejsce.

- Psst, pobudka - kobieta bardzo delikatnie i ostrożnie chwyciła jego ramię i potrząsnęła. Natychmiast się obudził. W gruncie rzeczy miał bardzo płytki sen. Mógł przespać 16 godzin, a i wciąż czułby się tak niewypoczęty, jakby nie spał wcale. A jednak sen pozwalał mu oderwać się od rzeczywistości. Tym razem obcej. Obcej i nieznanej. Chociaż czy nie zawsze taka właśnie była, choć po części?

To była godzina 12. Słońce prażyło w swoim szczytowaniu, jesienne liście były pracowicie zagrabiane z trawy dużego podwórka przez starszą panią. A na nim...

- To dom moich rodziców - powiedział blondyn, a nagła uprzejmość zdziwiła chłopca. Wgapywał się w beżowe, olbrzymie mieszkanie, z fikuśnymi frędzlami wykutymi w ozdobnych filarach. Dom przypominał mu małej wielkości pałac, ale unowocześniony, cokolwiek to znaczyło. Wszystko wyglądało tak czysto, porządnie, a jednocześnie słodko i lekko.

- Właśnie - dodała Gabrysia. - Rodziców Daniela nie ma w domu, ale jest jego młodszy brat.

Roch wzdrygnął się na to. Czy ona chce...

- Na pewno się dogadacie.

----

Ciemnowłosa, z teraz już obandażowaną dłonią, wierciła się na krześle, naprzeciwko policjanta.

- Panna Karolina Mierkowska.

Odrzuciła głowę, marszczyła białą skórę w złości.

- To moje nazwisko, no i co? Podnieca cię to, staruchu?!

Policjant westchnął.

- Jest pani winna śmierci człowieka.

Milczała, a kiedy policjant już otwierał usta, by coś powiedzieć, wypaliła żałośnie;

- Gdzie jest mój synek? - zaniosła się cichym szlochem, kryjąc złagodniałą już twarz w dłoniach.

- O tym potem - odrzekł twardo policjant. - Więc zabiła pani człowieka...

- Ale z pana osioł. Głupi osioł! Myślisz, że mnie cokolwiek obchodzi jakiś człowieczek? - Teraz była już zła. Jej poprzednia ekspresja wróciła na jej twarz tak, jakby nigdy nie zniknęła. Przynajmniej wyglądała na złą. - Pewnie jest pan szczęśliwy, ma żonę i dzieci?! Bo widocznie masz Pan czas i chęci, aby rozważać tak nieistotne gówna.

- Pani Mierkowska... - zażenowany umilkł na chwilę, a kobieta znowu zaszlochała. - Hej, Wojtek! Chodź mi tu pomóż!

- Dzięki, postoję. - widząc niezadowoloną minę starszego kolegi, kontynuował. - Poza tym jak niby miałbym ci pomóc? Zmęczona już się nie rzuca.

- Właśnie, w dupę można sobie wsadzić tę twoją pomoc.

Młodzieniec uśmiechnął się, jakby udając, że jego duma wcale nie została urażona. Grzegorz miał chyba za nadto śliny na języku, więc postanowił znowu podnieść głos, tak dla sportu.

- Jesteś użyteczny jak jaja kapłana. Moim zdaniem powinieneś pracować gdzieś w korpo i okradać ludzi, a nie zostawać policjantem - Grześ obrócił się na krześle, plecami do kobiety a twarzą do młodziana.

- Sam nie jesteś lepszy... Tylko gadasz, ale czy wykonujesz swoją robotę?

- W przeciwieństwie do ciebie... - dokończyłby zdanie jak "przyzwoity człowiek", ale jednak rozdarł się w krzyku, kiedy Karolina, mściwie korzystająca z okazji, rzuciła się przez biurko i zaatakowała jego tłusty kark zębiskami.

Znów są moje urodziny.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz