26

182 16 0
                                    

Pov. Peter Parker

Obudził mnie rano ogromny ból głowy, jak i całego ciała. Jęknąłem cicho, zakrywając twarz kołdrą, aby do moich oczu nie doszło, żadne światło. Wiem, że tylko wzmocnił by ból mojej głowy. Po 10 minutach bezczynnego leżenia i czekania na cud, aż objawy potwornego kaca zejdą, powoli wstałem. Miło by było jakby to był tylko kac. To był też potworny zjazd. Mieszanie wszystkich narkotyków świata z alkoholem i fajkami nie było dobrym pomysłem. Przetarłem rękami twarz, po czym podpierając się o ścianę ruszyłem do toalety.

Wziąłem szybki prysznic, prezbrałem się, ułożyłem jako tako włosy i pospiesznie wyszedłem. W dresach z wczoraja zacząłem szukać paczki. Gdy jej nie znalazłem głęboko westchnąłem. Pewnie wspaniałomyślnie wczoraj rozdałem wszystkie. Świetnie.

Powoli zszedłem na dół baru. Dopiero teraz ujrzałem na wielkim zegarze, że jest dopiero 7 i goście z nocy nadal tu są. Westchnąłem cicho i podszedłem do barmana.

— Jak tam młody, kac? — prychnął widząc moją minę, jakbym miał się zaraz zżygać.

— I to jaki — westchnąłem. — Masz fajki może?

— Tak, a co znów wszystkie rozdałeś? — zaśmiał się obmywając jakąś szklankę. Jedyne co to pokiwałem głową. — Masz za dobre serce Peter.

— Jasne — wymamrotałem uśmiechając się pod nosem. Po chwili blondyn wyciągnął z dresów paczkę. Wyciągnął 2 papierosy i mi je dał. — Dzięki.

— Nie ma sprawy, chcesz wodę i  tabletki? — spytał zakrywając swoją lekką troskę o mnie. On był chyba jedyną osobą, której mój los nie był w zupełności obojętny.

— Daj, błagam cię — powiedziałem prześmiewczo odpalając używkę. Barman się zaśmiał, po czym podał mi wcześniej zaproponowane rzeczy. — Przyjdzie on dziś? — spytałem cicho, gdy nasze śmiechy już ucichły.

— Nie wiem, przykro mi Pete — powiedział ze współczuciem w głosie. Wiem, że naprawdę chciał to powstrzymać, ale nie mógł. I tak robił, że dni tutaj nie były takie smętne. Często dzięki niemu nie głodowałem, czy dostałem coś na kaca. Gdy było bardzo źle opatrywał moje rany, a czasem nawet ze mną pił.

W tym momencie ktoś zawołał barmana z drugiego końca. On tylko pokazał mi znak, że zaraz przyjdzie, a ja pokiwałem głową siląc się na lekki uśmiech. Westchnąłem głęboko, po czym połknąłem wcześniej przygotowane tabletki. Po chwili barman znów podszzedł do mnie z telefonem. Lekko zmarszczył brwi i posłał mi współczujący wzrok.

— Będą oboje o 19 — powiedział ledwo słyszalnie.

 Zacisnąłem usta w kreseczkę, aby się nie rozpłakać. Kurwa, znowu? Westchnąłem i wysiliłem się na delikatny uśmiech do barmana.

— Ide wziąć, przyjdę później — rzuciłem, zeskakując z wysokiego stołka przy barze.

— Trzymaj się, młody — usłyszałem tylko szept blondyna. Posłałem mu bezsilny uśmiech i ruszyłem na górę.

W drodze po schodach łzy zaczęły napływać do moich oczu. Wiedziałem co to oznaca. Ból, ból i jeszcze raz ból. A na końcu katowania gwałt. Nienawidzę jak przychodzą oboje.  Znów Weal's mi powie, że było moje krzyki słychać na górze. Nie mogłem jednak nic zrobić. Oni nawet woleli gdy krzyczę. Znów mnie będą bić batem lub dźgać ostrym nożem. Najpewniej pod żebrami, bo tam najbardziej boli.

Pchnąłem drzwi z opusczoną głową. Wszedłem do mojej małej sypialni i  od razu wysypałem działkę na biurko. Pospiesznie wziąłem narkotyk, aby więcej nie zatracać się w paskudnych myślach. Usiadłem n ałóżku co jakiś czas pociągając nosem i po prostu patrzyłem się w ścianę. Było to moje ulubione zajęcię po wzięciu. Czułem jak powoli rozpiera mnie wewnętrzna euforia.

Uśmiechnąłem się sam do siebie, gdy moje powieki powoli zaczęły opadać.

Błagam, żeby to była śmierć.

SKIP TIME:11 GODZIN

Uchylilem lekko powieki i złapałem się za pulsującą głowę.

Kurwa, żyje.

Trzeźwość dopadła mnie w końcu. Zawsze jak się budziłem to byłem jeszcze trochę przyćpany. Ale teraz? Byłem w totalnie trzeźwy, co mi się ocywiście nie podobało.

Pierdole, jakie to jest dziwne uczucie.

Od razu poczułem  jak ledwo mogę się ruszyć. Narkotyki mi zawsze dawały siłę, a teraz gdy byłem trzewy tej siły totalnie nie miałem. Spojrzałem na zbity zegarek przymocowany do ściany. 18:05. Nie jest źle. Mam godzinę, aby się ogarnąć przed ich przyjściem.

Głęboko westchnąłem przypominając sobie co mnie czeka o 19:00. Tak się kurwa boje. Nie mogę o tym myśleć będąc treźwym. Nie mogę.

Po moim policzkach poleciało kilka mimowolnych łeż, które szybko wytarłem o wierzch mojej dłoni. Próbowałem powstrzymać szloch, lecz mi się nie udało. Więc teraz leżałem skulony i płakałem. Tak bardo tego nie chcę znów przeżywać. Wiem, że sobie na to zasłużyłem, ale czemu aż tak? Czemu mnie to musi spotykać? Czemu nie mogę po prostu umrzeć? Czemu do cholery?!

Tak bardzo chciałbym być w domu. Przytulać się do cioci May i wujka Bena. Śmiać się beztrsoko. Czemu te czasy musiały minąć? Chciałbym być w wieży. Aby jednak moje obawy były niesłuszne i naprawdę traktowali mnie jak rodzina. Jeść obiady razem, czy oglądać filmy. To wszystko było takim pięknym kłamstwem. Może wolałbym żyć w tym zakłamanym świecie?

Choć i tak by mnie pewnie wywalili na zbity pysk i wylądował bym na ulicy. To i tak lepsze niż to co teraz mam. Wolałbym się błąkać po śmietnikach niż być gwałcony i bity co dzień.

Po kilku próbach wreszcie wstałem podpierając się ścinay. Opadłem na krzesło obok biurka i wysypałem działkę. Zostało mi jeszcze pół teo co dał mi deadpool. Mam nadzieje, że wystarcy do poniedziałku. Wziałęm kartę, która znajdowała się na biurku i zacząłem robić w miarę równo kreski. Mruknąłem zadawalająco widząc morfinę gotową do wzięcia. Pochyliłem sie i naraz wciągnąłem wszystkie 5 kresek, które utworzyłem. Odchyliłem głowę do tyłu czując jak powoli nosi mną energia i euforia.

Po kilkunastu minutach bezczynnego siedzenia i nacieszania się euforią, która mnie opanowała zerknąłem na zegar. 18:48. Zostało mi mało czasu. Zebrałem w sobie siły i zszedłem powoli na dół. Bar już tętnił życiem, choć była to stosunkowo wczesna godzina na Queens. Usiadłem na "moim" miejscu. Już po kilku sekundach podszedł do mnie barman. Odpaliłem użwykę, która wcześniej poczęstował mnie blondyn.

— Będą wcześniej — wymamrotał w moją stronę na co lekko zadrżałem. — Za jakiejś 5 minut. Wziąłeś już, co nie?

— Ta — mruknąłem beznamiętnie rozkoszując się ostatnimi chwilami bez bólu.

— Słyszałem, że nie wyszła im jakaś ważna transakcja. Są wściekli. Przygotuj się, że będzie gorzej niż zwykle — na te zdanie rozszerzyłem oczy. Nie, błagam. Wtedy jest jeszcze gorzej, niż jak się nie posłucham albo zrobie coś nie po ich myśli. — Wiesz, że cię nie zabiją, prawda? Będzie dobrze. Nie mają zbyt dużo czasu. O 20 mają kolejną transakcję — blondyn starał się mnie pocieszyć, widząc moje przerażenie w oczach.

— Mogliby mnie zabić, byłoby łatwiej — wymamrotałem wpatrując się w jakąś odległą rzecz  w barze.

— Młody, nie załamuj się — powiedział, na co ja prychnąłem. Jak się nie załamać? — Wiem, że jest ciężko. Bo dają ci popalić ostro. Słyszę te krzyki i wiem, naprawdę wiem Peter, że cholernie boli. Ale Avengersi cię znajdą. Pomogą ci.

— Nie szukają mnie — spojrzałem na niego czując łzy w oczach.

— Co ty pierdolisz? — zaśmiał się. — Ty serio nie wiesz?

Jeszcze Będzie Pięknie | Irondad | Spiderson | ZAWIESZONE NA STAŁE Where stories live. Discover now