★★
— Zabezpieczcie tył. — rozkazałem, wysiadając z samochodu. — Gdy się zorientuje będzie chciała uciec. — mężczyźni w milczeniu pokiwali głowami, a jedno z aut ruszyło na drugą stronę budynku.
— Nie możemy ich wystraszyć. Musimy tam wejść jak normalni klienci. — następne słowa skierowałem do brata, który ruszył przed siebie. Przez kilka minut rozmawiał z ochroniarzem, który uniósł na nas wzrok. Musieliśmy wyglądać naturalnie, dlatego oparłem się o samochód, paląc papierosa.
— Dałem mu kilka dolców, żebyśmy mogli wejść bez całego tego szajsu. — mruknął na powrocie i pokazał na tłum oczekujących. To jeden z najgorętszych klubów w tym mieście. Nic dziwnego, że kolejka była długa.
— Tylko? — uniosłem brew, dopalając papierosa.
— Oczywiście, że nie. Napomknąłem, że chcemy zaproponować jego szefowi mały biznes.
— Uwierzył?
— Najwyraźniej tak, bo się stąd zmył. — wyszczerzył się zwycięsko, ruszając przed siebie. Zdeptałem niedopałek, a reszta chłopaków poszła za nami. Ruszyliśmy korytarzem, z którego dochodziła niewyraźna muzyka. Dopiero na głównej sali dźwięk stał się wyraźniejszy.
— Ile tu jest ludzi. — zagwizdał z uznaniem James, a ja przyznałem mu racje. Sala była zapełniona po brzegi. Kobiety i mężczyźni okupowali prywatne loże, a pomiędzy nimi plątały się pół nagie tancerki, roznoszące drinki i szukające klientów.
— Rozdzielmy się. — zaproponowałem, wiedząc że większą grupą możemy wzbudzić niepotrzebną uwagę. - My ze Scottem pójdziemy pogadać z właścicielem.
Liczyłem na współprace. Dobrowolnie odda swojego aniołka w moje ręce, a wszystko się skończy. W przeciwnym razie to miejsce obróci się w najczarniejszy proch. Pozostaną tylko zgliszcza. Brzydkie i ponure.
— Szef zaprasza na górę. — oznajmił jeden z dryblasów prowadząc nas do miejsca przeznaczonego dla personelu. Otworzył drzwi ze złotą etykietą, na której widniał napis: Daniel i przepuścił nas przodem.
— Szefie. — mruknął, a jego przełożony się odwrócił. Mężczyzna siedział na obrotowym krześle ubrany w pasiastą kolorową koszule. Gdy nas zobaczył od razu się ożywił. Wskazał ręką na miejsca, ale Scott pozostał z boku.
— Zostaw nas samych. — polecił mu, podchodząc do barku z alkoholem. Położył na biurku dodatkową szklankę zalewając ją bursztynowym płynem. Zebrało mnie na déjà vu, ale nie dałem po sobie tego poznać.
— Daniel Wilson. — mruknął, unosząc szklankę.
— Dorian Goldberg. — niechętnie zrobiłem to samo, upijając odrobine. Mógłbym przysiąść, że w momencie wymówienia mojego nazwiska mężczyzna się zakrztusił. Wyszczerzył oczy, niedowierzając temu co słyszy.
— Dorian Goldberg? — powtórzył oszołomiony. — Ten Goldberg?
— We własnej osobie. — odparłem nieco znudzony.
— Co cię tutaj sprowadza? — mężczyzna usiadł na swoim miejscu, a na jego czole pojawiła się stróżka potu. Zdenerwował się. To dobrze.
— Chciałbym, żeby jedną z twoich dziewczyn. — rzuciłem.
— To raczej nie będzie problem. Zaraz zadzwonie po którąś, żeby dla ciebie zatańczyła. — Daniel chwycił za telefon, ale powstrzymałem go ruchem ręki. Nie o to mi chodziło.
— CHCE JEDNĄ Z TWOICH DZIEWCZYN. — powtórzyłem wolno, mając nadzieje że teraz zrozumie.
— Na własność?!