Minęło zaledwie parę dni od śmierci ojca, gdy gotowy do drogi, ruszył na poszukiwania. Wielu mu to odradzało. Wielu ze śmiechem, przyjmowało jego decyzję. Część uznała go za wariata, a jeszcze inni za ignoranta. Mimo wielu opinii ruszył. Do Yzalem, by odnaleźć tą, którą mu odebrano.
Droga nie była łatwa, a musiał ją przebyć. Miasto do którego zmierzał, owiane było legendą. Złą i ponurą legendą. A bynajmniej tak mówiono...
Szedł już sześć dni i nocy i to właśnie tej ostatniej, dostrzegł mury miasta. Wielkie drewniane, zaostrzone bele, wbite z wielką siłą w skamieniałą glinę, mieniły się w blasku czerwonego księżyca. Podchodził do nich powoli, badając wzrokiem, mrożący krew w żyłach widok. Dziwne powykrzywiane sylwetki na palach, a na nich tabuny unurzanych we krwi kruczych dziobów. Ptaki widząc jegomościa, poderwały się do lotu i ruszyły gromadą w jego kierunku. Czarne morze rzuciło się ku niemu i powaliło go na kolana. Błoto pod jego nogami bryznęło. Ptasia fala rozrzedziła się i jego oczom, ukazał się przedziwny kształt.
Sylwetka przypominała ludzką, ale otaczały ją płomienie. Zbliżał się powoli i gdy ogień zgasł, dostrzegł mężczyznę. Wysoki i chudy, w dłoni niósł łańcuch, którego koniec zakończony buławą, płonął. Ciągnął nim po ziemi. Chwilę później uniósł broń w górę i żywo nią obracając, rozgonił czarną falę lśniących piór. Ptaki poleciały do lasu, a nieznajomy zbliżył się do podróżnika.
- A czego tu szuka biedny chłop?- Zapytał.
Zatrzymał gwałtownie łańcuch, rzucając buławą w błoto. Jego nogi obute w czarne sandały, powoli kierowały się ku przybyszowi.
- Nie masz czego tu szukać, wynoś się- zażądał.
Mężczyzna był na tyle blisko, że mógł dostrzec jego twarz. Czarne włosy, niczym pióra kruków, lekko opadały mu na ramiona. Oczy koloru czarnego, badały jego postać. Nad wyraz szeroki uśmiech, niczym u upiornego klauna, obnażał bielusieńkie uzębienie.
- No co zabrakło języka w gębie.
Wyciągnął do niego dłoń i pomógł mu wstać. Podróżnik otrzepał ubłocone odzienie, brudząc długi, skórzany płaszcz wybawiciela.
- Przepraszam- wyjęczał podróżnik, próbując zetrzeć plamę z płaszcza.
Ciemnowłosy powstrzymał go jednak.
- Nie szkodzi, ale skoro już przypomniałeś sobie mowę ludzką, powiedz mi proszę. Co cię tu sprowadza?
- Szukam siostry- oznajmił.
- Siostry Mergo?- Spytał nieznajomy.
- Nie, mojej siostry. Aki. Białowłosa z czerwonymi oczami. Albinos. Miała zostać umieszczona w klasztorze w Yzalem!
- W czym? W klasztorze?- Z niezadowoleniem kiwał głową- w Yzalem nie ma i nie było klasztoru, ani nawet kościoła. Jest tylko marna kaplica, która swoją drogą, spłonęła parę lat temu- powiedział czarnowłosy.
- Ale mówili że...
- Może pomylili z Yharnam?-Dopytywał, patrząc na blondyna spode łba.
- Yharnam? Nie znam- odpowiedział.
- Och biedny. Tak chciałbym ci pomóc, ale nie wiem czy potrafię. Yzalem jest puste. Plaga je spustoszyła. Jeśli ktoś przeżył, zapewne chory, udał się do Yharnam. Tam jest Kościół Uzdrowienia. Ale to kawał drogi stąd- czarnowłosy głośno westchnął.
- Gdzie jest to Yharnam?
Wybawca nieśpiesznie, prawie teatralnie, uniósł rękę i wskazał na dolinę, tonącą w szarej mgle. Po czym, powoli zsunął palec na drogę, ginącą gdzieś w głębi mrocznego lasu.
- Tam jest droga, piechotą zejdzie ci jakiś tydzień, ale od czasu do czasu, ten bruk przemierzają dorożki z chorymi. Jak im zapłacisz, to cię podrzucą- stwierdził.
- Niewiele mam pieniędzy- blondyn zważył w dłoni sakiewkę, przytroczoną do pasa.
Nieznajomy wyjął coś z płaszcza i podał podróżnikowi. To była moneta ze szczerego złota. Nigdy nie widział takiej na oczy, a jegomość tak po prostu mu ją dał.
- Nie mogę tego przyjąć!
Wyciągnął do niego dłoń, jednak kruczowłosy, odepchnął ją delikatnie od siebie.
- Mi nie jest potrzebna, a tobie się przyda. W lesie czai się zło, a nie chce mieć cię na sumieniu. Weź tego suwerena i opłać nim podróż. Choć tak ci pomogę- wyszczerzył się w uśmiechu.
Blondyn obejrzał monetę i schował ją do klapy szarozielonej marynarki. Podziękował skinieniem głowy i skierował się na trakt do Yharnam.
Czuł dyskomfort, a moneta dziwnie mu ciążyła. Czarnowłosy nie zatrzymywał go. Będąc przy lesie, blondyn obrócił się w stronę nieznajomego. Dostrzegł jak prostuje jedno z ramion i dostrzegł lądującego na nim kruka, z unurzanym we krwi dziobem. Niebo stało się purpurowe. Stado kruków wzbiło się w powietrze, po czym chmarą otoczyło sylwetkę mężczyzny. Czarny kłąb wirował, po czym gwałtownie się rozprężył. Podróżnik nie wierzył własnym oczom. Nieznajomy zniknął. Po całym jego ciele przebiegł dreszcz. Momentalnie otrzepał się z tego stanu i ruszył dalej. Za cieniem majaczącym w jego głowie. Cieniem zwanym Aka.
***
O czym marzysz, czego chcesz.
Powiedz mi. Dobrze w
Że w tym śnie,
wszystko zdarzyć może się.
A więc śpi i śni.
Niech się stanie, co ma być.
Bo w tym śnie,
dobrze wiesz.
Wszystko zdarzyć może się.
Mhm, mhm, mhm...
Słychać było śpiew, lecz mimo iż kobiecy, wydawał się mechaniczny. Jakby grała pozytywka. Z pięknej kwiatowej polany, ostały się tylko pojedyncze kwiaty i morze krwi. Bladej krwi. A w jego środku, jego jądrze, leżała Ona. Wiła się w bólu i cicho łkała. Obok niej, tuż przy jej barku, klęczała śpiewaczka. Drewnianymi palcami na przegubach, próbowała wyciszyć, wijące się w konwulsjach ciało. Tymczasem księżyc nad polaną, wydawał się rosnąć. Wręcz puchnąć. Nagle przestał, tak jak i przestało wić się ciało. Ciało kobiety, całej we krwi. Nie było już śladu po białych włosach, ani szarości i czerni na ubraniu. Była tylko czerwień. A drewniana lalka śpiewała dalej i głaskała okaleczone stworzenie. Zabił dzwon. W oddali słychać było płacz dziecka. A potem bulgotliwe nawoływanie Posłańców z urn. Coś się zmieniło, tylko co?
CZYTASZ
Brzask
FantasyNoc się skończyła. Słońce wzeszło nad horyzont, malując nieboskłon niewidzianymi dawno już barwami. Aoi obudził się i postanowił odnaleźć Tą, która została mu odebrana. Fanfiction z uniwersum gry Bloodborne. Czy Aoi odnajdzie zaginioną? Czy tajemni...