❝𝘖𝘥 𝘙𝘺𝘸𝘢𝘭𝘪 𝘋𝘰 𝘗𝘢𝘳𝘵𝘯𝘦𝘳ó𝘸❞

114 12 49
                                    

Mężczyzna stał jak wryty przed mieszkaniem malarza. Na zewnątrz wyglądał na niewzruszonego tak jak zwykle, jednak w środku toczył walkę ze swoimi myślami. Nie potrafił myśleć o niczym innym, niż o prośbie rudzielca. Odtwarzał tą scenę w swojej głowie niczym na zaciętej kasecie z dokładnością nawet co do każdego ruchu warg niższego chłopaka. Zapamiętał sposób w jaki mięśnie jego twarzy rozciągały się, najpierw do pięknego uśmiechu, a następnie do zadziornego grymasu. Być może w wyobraźni Osamu usta malarza nabrały trochę zbyt czerwonego odcienia, a jego oczy świeciły się o wiele bardziej niż w rzeczywistości, ale to ani trochę nie przeszkadzało brunetowi. Jego kąciki ust uniosły się lekko, chłopak zaśmiał się pod nosem.
Tymczasem zza drzwi obserwował go właściciel kawalerki. Nie odszedł wcale zajmować się swoimi sprawami, wręcz przeciwnie, przykleił się do wizjera w drzwiach i bez najmniejszego wytchnienia obserwował osobę po drugiej stronie. Nie miał nawet czasu zrobić sobie przerwę, aby mrugnąć. Gdy minęły 3 minuty, a poeta nadal stał przed wycieraczką, malarz zaczął się niepokoić. Zakwestionował nawet wezwanie policji, aby zgłosić nękanie i stalking. Nieważne co chciał zrobić, nie potrafił się ruszyć. Trwało to na tyle długo, że rybie oko zdążyło zaparować wilgocią oddechu rudzielca. Chłopak oderwał się od drzwi, aby przetrzeć rękawem szkło, ale gdy znów pochylił się do wizjera, nikogo już nie było. Natrętny nieznajomy wyparował, zupełnie jakby był zjawą. Rudzielec nie miał wyboru, a wybić go sobie z głowy. Tylko jak to zrobić..?

Wracając, Osamu wciąż myślał o tej sytuacji. Jego myśli zagłuszały nawet hałas pędzącego metra. Nigdy nie był za dobry w relacje międzyludzkie, więc nie był pewien, jak powinien zachować się w tej sytuacji. Czy wypadłoby w tej chwili wrócić i przeprosić? A może raczej jechać dalej, zaszyć się w mieszkaniu i już nigdy nie pokazywać się na oczy? Bo to właśnie miał ochotę zrobić Dazai. Cała ta sytuacja na tyle go przerosła, że jego myśli były bardziej poplątane niż jego sznurówki. Gdy ktoś wreszcie pokazał mu jakiekolwiek zainteresowanie jego osobą lub jego twórczością, poczuł nagłą, natarczywą potrzebę odepchnięcia tej osoby tak daleko, jak to tylko możliwe. Nie chciał tego robić. Nie chciał powtarzać tego całego cyrku zwanego "odkrywaniem siebie". Był na to zdecydowanie za stary. Chciał cofnąć czas do momentu, zanim poznał malarza - do momentu, gdzie nienawidził całej ludzkości. Okazuje się, że teraz nienawidzi wszystkich minus jeden. Dazai nie przepada za matematyką. O wiele bardziej pasowało mu, gdy każdego mógł po równo podświadomie upodlać. Teraz musiał bardziej się postarać, by nie być prawdziwym sobą wobec malarza. Przecież on znienawidziłby Osamu, gdyby poznał go takiego, jakim jest naprawdę. Ta świadomość dobiła mężczyznę jeszcze bardziej.

Poeta zdjął sobie z szyi sznur po głębszym namyśle. O dziwo, było więcej "przeciw" niż "za". Po pierwsze, nie było jeszcze wiosny. Po drugie, musiał dobrać bardziej widowiskowy sposób śmierci do gazety. Po trzecie, niby najmniej ważne, poznany rudzielec uznałby Dazai'a za tchórza. Którym był. Osamu nie miał ochoty na nic, oprócz zniknięcia z tego świata. Naprawdę nie chciał się zastanawiać nad tym, co zrobić. Przychodziło mu to na tyle łatwo, że nie miał w zwyczaju rozmyślać nad tym dłużej. Po prostu wyszedł z wprawy. Ale było to nieuniknione. Jeśli nie samobójstwo, to pisarz nie miał wyboru, a przemyśleć, co robić dalej.
Usiadł przy biurku i zamoczył stalówkę w atramencie. Zaczął szkicować plan działania na jednej ze swoich droższych kartek, ale nie obchodziło go to. Zanim jednak zdążył wymyślić cokolwiek wartościowego, padł trupem, tak jak chciał. Szkoda tylko, że ten trup powstanie wraz z świtem, aby odkryć, że jego plany nie są skończone..

Jak się jednak okazało, chłopak nie musiał zarywać głowy od rana. To, co powinien zrobić, przyśniło mu się - zupełnie jak zesłane z niebios. Gdy tylko uchylił powieki, wiedział co robić. Wziął swój obraz pod ramię i wyszedł z mieszkania. Przechodząc chodnikiem, niedbałym ruchem sięgnął po główkę dzikiej róży rosnącej na żywopłocie. Mechanicznym już krokiem wsiadł w metro i pojechał w miejsce, gdzie miał odbyć się punkt kulminacyjny planu. Szybko jak błyskawica znalazł się przed kamieniczką i dostał się do środka. Gdy zapukał w znajome drzwi, zakrył swoją twarz płótnem. Nie zobaczył zatem, że rudzielec otworzył mu zaspany i w samej piżamie.
❝ Czego? ❞ - w środku wypowiedzi pozwolił sobie na przerwę na ziewnięcie.
❝Bu! To znowu ja! ❞ - wykrzyczał triumfalnie brunet, gdy wychylił głowę zza obrazu żeby zobaczyć "zaskoczenie ofiary". Sam bardziej zaskoczył się tym, że w drzwiach już nikogo nie było. Ale Dazai był pewien, że ktoś tam stał. Przecież przed chwilą słyszał głos niepodważalnie należący do rudzielca.
Dazai uniósł brwi z zaskoczenia. Czy miał do czynienia ze zjawą? A może nie wypił porannej kawy i przez to poprzewracało mu się w głowie. Nie, to niemożliwe. To nie mogło być złudzenie - w końcu ktoś musiał otworzyć drzwi, które w tej chwili były otwarte na oścież. Brunet poczekał zdezorientowany na korytarzu, ale nie należał do cierpliwych osób. Chwycił swój obraz mocno i wszedł nieproszony do środka. Nie uważał to za włamanie, lecz za... odwiedziny. Mieszkanie zdawało się zatrzymać w czasie, nic a nic się nie zmieniło od kiedy Osamu ostatnio tu był. Kątem oka zauważył, że na podłodze wciąż leży zbita doniczka ze zwiędłą już roślinką, a na ścianach nadal rozciągał się zielony bluszcz. Gość nie trudził się nawet, żeby wytrzeć buty o wycieraczkę. Było tu na tyle brudno, że uznał, iż jeszcze więcej błocka nie zrobi wielkiej różnicy. Brunet obejrzał przedpokój swoim krytycznym wzrokiem. Cała kawalerka nie mogła być droga, może udałoby się ją sprzedać chociaż za taczkę kartofli i bezpańskiego kundla. Mimo to, wcale nie była odpychająca. Każda sekunda spędzona tutaj płynęła wyjątkowo wolno, było tu tak spokojnie. W chwili, gdy za oknem wirował wiatr i poganiał liście do wspólnego tańca, w środku było przytulnie i ciepło. Dazai przez chwilę pomyślał nawet, że musi być tu gdzieś kominek, ale uświadomił sobie, że w kamienicy to niemożliwe. Nie miał pojęcia, skąd bierze się to przyjemne ciepło, ale nie miał nic przeciwko. Kościotrupie ręce chłopaka szybko się ogrzały, a policzki przybrały odrobinę więcej żywego odcienia.

~𝙳𝚠𝚊 𝙾𝚍𝚌𝚒𝚎𝚗𝚒𝚎 𝙲𝚣𝚊𝚛𝚗𝚎𝚓 𝙵𝚊𝚛𝚋𝚢~ ˢᵒᵘᵏᵒᵏᵘ ᶠᵃⁿᶠⁱᶜᵗⁱᵒⁿOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz