rozdział 2

55 6 0
                                    

W siedzibie, jak codziennie, panował lekki gwar, jednak dało się wszystko słyszeć i nie trzeba było krzyczeć. Tak było i tamtego dnia, kiedy dziewiętnastoletni chłopak wrócił tam ze swojej myśli, nieco roztrzęsiony. Każdy odwrócił się w jego stronę, chcąc wiedzieć, jak mu poszło, ale nastolatek nie zamierzał im nic mówić.

- Dobrze, że już jesteś. Jak poszło? - odezwał się Drago, wkładając jakieś papiery do teczki. Spojrzał na chłopaka, aczkolwiek ten nie zwrócił nawet na niego uwagi, hardo przed siebie idąc.

- Leo? - spytała Christine, nieco zdziwiona jego zachowaniem. Po raz pierwszy tak naprawdę widziała go w takim stanie po jakiejkolwiek misji.

- Ej, stary! Co jest? - zawołał Milo, przyjaciel nastolatka, ale i jemu Leo nie odpowiedział.

Wkrótce Leo zniknął im z pola widzenia, a każdy z nich spojrzał po sobie totalnie zdezorientowany. Wzrok Naomi spotkał się z tym Christine - dziewczyna od razu wiedziała, co robić. Odstawiła kubek z herbatą na stół przed sobą, po czym prędko skierowała się za chłopakiem.

- Pójdę za nim.

Już kilka chwil warto Naomi zapukała do odpowiednich drzwi, by zaraz wejść ostrożnie do środka, nie czekając nawet na potwierdzenie. Weszła powoli do pomieszczenia, dostrzegając nastolatka siedzącego na ziemi w kącie pokoju.

- Leo? Co się dzieje? - spytała spokojnie, podchodząc do niego bliżej. Leo nawet na nią nie spojrzał, bawiąc się swoimi palcami. Ciężko mu było wtedy cokolwiek powiedzieć, mimo że wiedział, że mój jej ufać.

- Nic, nie ważne.

- Przecież widzę. - powiedziała, siadając koło niego. Dopiero wtedy Naomi dostrzegła, że się trząsł, a to zmartwiło ją bardzo. - Co się tam stało? Wiesz, że mi możesz ufać.

Ostrożnie złapała go za dłoń i ścisnęła lekko w celu dodania mu otuchy. Warga Leo zadrgała, co ona od razu zauważyła. Położyła głowę na jego ramieniu, dając mu czas, żeby sam zaczął mówić, nie chciała naciskać.

- Nie potrafiłem tego zrobić, Naomi, rozumiesz? Ona nic nie zrobiła. - wyszeptał po dłuższej chwili, przykładając pięść do czoła i przymykając oczy. Dziewczyna, zdezorientowana i zdziwiona, uniosła głowę i spojrzała na jego twarz.

- O czym mówisz?

- O tej małej dziewczynce, córce Tuckera, którego miałem zabić. On to gnój, ale ona była niewinna. - wytłumaczył pokrótce, zaciskając jeszcze bardziej ręce w pięści. Naomi widziała, że bił się z własnymi myślami i nie wiedziała zbytnio, co mogłaby wtedy zrobić. - Nic nie zrobiła. - powtórzył, a jego głos załamał się.

- Powiedziałeś "była", czyli... - zaczęła Naomi, doskonale zdając sobie sprawę, do czego zmierzał. Nie trzeba było być Sherlockiem, by domyślić się, że ją zabił.

- Dobrze wiesz, że musiałem to zrobić, tak, czy siak. Ale teraz widzę jej wzrok, ta niewinność, aż od niej biła. - powiedział już nieco spokojniej, a jednak wciąż z emocjami. Tamta śmierć była dla niego zdecydowanie za ciężka do przyswojenia, szczególnie że to właśnie on się do niej przyczynił. - Chciała się bawić, nie wiedziała, że zginie. Z moich rąk.

- Rozmawiałeś z nią?

- Wpadłem na nią przypadkiem. To cud, że mnie nie wydała. - odparł zgodnie z prawdą, w końcu na nią spoglądając. Dziękował tamtej dziewczynce, a z drugiej strony tak cholernie żałował, że musiał ją zabić. - Z nim poszło gładko, to drań, który już nikogo nie skrzywdzi, ale ona...

- Oh, Leo... - westchnęła Naomi, widząc, że jest na skraju załamania. Objęła go mocno, dając mu się w siebie wtulić, co też zrobił. Jego włosy łaskotały ją w szyję, czym starała się nie przejmować.

- Po raz pierwszy żałuję, że to zrobiłem.

- Csii... Już po wszystkim. Już nic takiego się nie zdarzy, obiecuję. Prześpij się z tym, może będzie lepiej. - powiedziała, głaszcząc go po włosach. Kiedy usłyszała ciche pociąganie nosem, odsunęła się delikatnie i złapała jego twarz w swoje dłonie, patrząc w jego ciemne oczy. - Wrócę do ciebie później, dobrze?

Pocałowała go w czoło, co robiła stosunkowo rzadko, po czym wstała, a on razem z nią. Chłopak od razu skierował się na swoje łóżko, podczas gdy ona podeszła do drzwi z zamiarem wyjścia. Zanim jednak to zrobiła, znów się do niego odwróciła.

- Teraz jest u aniołków.

~*~

- Nie wierzę, że dali się tak złapać. Idioci. A mówiłem im, żeby tam nie szli. - mruknął Louis, kręcąc głową sam do siebie. Widział wszystko w telewizji i naprawdę nie wierzył, że jego znajomi z policji rzeczywiście znaleźli się w podpalonym budynku.

- Dzwonili z komendy, dwóch naszych trafiło do szpitala w krytycznym stanie, jeden nie żyje, a pozostała dwójka ma łagodne obrażenia. Ale wszyscy ci inni ludzie w budynku nie żyją. - powiadomił ojciec chłopaka, wchodząc do salonu, gdzie znajdowali się jego bliscy. - W dodatku w innej części miasta zginął Tucker i jego córka. Miała niespełna pięć lat. - dodał, stając przy sobie, na której siedziały jego dzieci.

- Myślicie, że to ci sami, co podłożyli ogień? - spytała matka Louisa, spoglądając na swojego męża i syna. Podejrzewała, że to wszystko też mogło być ukartowane, bo nikt normalny nie zabijałby tych wszystkich ludzi.

- Nie ma szans. To jest zaledwie godzinę różnicy, a przy tych korkach... Niewykonalne.

- Czyli ta cała Willow nie pracuje sama, a z kimś. W dodatku jest ich znacznie więcej, niż przypuszczamy. - powiedziała kobieta, na co reszta nie mogła zaprzeczyć. Nie mieli pojęcia, kim była tamta dziewczyna ani ludzie z nią współpracujący.

- Na to wychodzi. - stwierdził mężczyzna, wzdychając cicho. Starał się za wszelką cenę coś wymyślić w tamtej sprawie, ale nie do końca wiedział też, od czego zacząć. To było o wiele trudniejsze, niż na początku wszyscy przypuszczali. - Trzeba się im bardziej przyjrzeć i najlepiej złapać. Oni nie mogą zabijać ludzi, co z tego, że niektórzy nie do końca są uczciwi, czy mieli różne nielegalne powiązania. To nie może ujść im na sucho.

Zawsze miej plan ucieczkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz