13

841 52 34
                                    

[Pov Izuku]
(Dziewiętnasty października, niedziela)

-Kacchan, wyjdę na chwilkę. Dobrze?- Zapytałem gdy tylko zaczął mi dzwonić telefon.

-Możesz tu odebrać przecież idioto.

-To z pracy... Nie wiem o co może im chodzić a w razie co nie chcę cię denerwować.

-Yhm. Idź.

-Zaraz wrócę słońce.- Pocałowałem go w czoło i wyszedłem.

Mamy ósmą rano a Todoroki już wydzwania. Gorzej mu czy co?!

-Midoriya?

-No? O co chodzi.

-Jest z tobą Bakugo i Natsuki?

-Są w pokoju. Wyszedłem na korytarz by odebrać. A o co chodzi?

-Liga ma w planach porwać ich obu. Czekają tylko na moment gdy Natsuki będzie na tyle silny, że opuści inkubator.

-Po co im oni?

-Żeby złamać ciebie. A Natsukiego dla mocy.

-Hę? On nie ma kurwa nawet tygodnia.

-Tak... Ale chcą go porwać i zatrzymać. Nic więcej mi na razie nie wiadomo... Musisz ich pilnować.

-A myślisz, że mam inny zamiar?

-Wiem... Ale i tak musiałem cię ostrzec. Planujesz mu o tym mówić?

-Nie. Zacznie panikować, nie pozwoli na to by badali Natcchana, ani by ktoś się do niego zbliżył. A on sam będzie w coraz gorszym stanie psychicznym.

-Rozumiem... Dobra, Midoriya ja kończę.

-Siema.- Zdążyłem mruknąć zanim połączenie zostało zakończone.

Od razu wróciłem do pomieszczenia, w którym Kacchan leżał na łóżku i obserwował Natcchana.

-A mogłeś wczoraj tak się nie szarpać, to byś na wózku przy nim siedział.- Powiedziałem podchodząc i siadając na łóżku.

-Nie żałuje.

-Wiesz, że przez najbliższe trzy dni teraz masz zakaz wstawania? Pamiętasz o tym?

-Ta... Naruszyłem organy czy coś tam. Pamiętam, że jeżeli nie chcę się wykrwawić to mam czekać. Nie musisz mi truć o tym dupy co godzinę.- Westchnął.- Lepiej powiedz po co do ciebie dzwonili.

-Dzwonili z pytaniem jak się czujecie.

-Serio? Nie chce mi się w to wierzyć.

-Mirio zadzwonił z roboczego numeru. W internecie ponoć już lata informacja o tym, że jednak nie poroniłeś, tylko że maluch jest w złym stanie.

-Super. Zajebiście.- Syknął, odwracając głowę.- Brakowało mi tego, by każdy wiedział o tym, że nawet ciąży donieść nie umiałem.

-Kacchan, wiesz przecież, że to nie twoja wina.- Przytuliłem go delikatnie. No a chociaż miałem taki zamiar, bo zostałem odepchnięty.- Słonko...

-Przestań mi tu kurwa słodzić. Nie dotrwałem do terminu porodu przez jebany atak paniki.

-Wywołany przez twoją mame.- Zauważyłem, a on nijak zareagował.

-I chuj, to nie zmienia faktu, że to ja nie dałem rady. Gdybym zaczekał na ciebie, zamiast sam usiłować zabrać alkohol, to by tego nie było.

-Kacchan. To nie jest twoja wina.

-Nie moja? Walczyłem z niejednym przestępcą. Nie raz miałem jebane rany na wylot, i co? Jeden incydent i omal nie poroniłem! Teraz wstać z łóżka nie mogę, bo co? Bo kurwa zbyt się nadwyrężyłem. Co teraz z tego, że potrafiłem bić się z dziurą w brzuchu? Co z tego, że cały poparzony dalej trwałem w walce? Po co mi to kurwa wszystko było skoro nawet ocalić syna nie umiem.- Wywarczał na mnie.

~Najsilniejsi w stadzie. [DekuBaku] (A/B/O)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz