Rozdział I(cz.1/2)

120 12 19
                                    

            Każdy człowiek miał urodziny.

Dla Anyi jednak data dwudziesty trzeci kwietnia zupełnie nic nie znaczyła.

Wiedziała tylko jedno, to nie był dzień, w którym się urodziła. Minęło już ponad dziesięć lat od dnia, w którym Loid ją zaadoptował.

I wciąż nie zauważył, że jestem rok młodsza niż wskazują na to papiery. Z każdym rokiem świadomość, że wygląda na starszą niż w rzeczywistości była, coraz bardziej ją przytłaczała. A może to tamci się pomylili? Może wcale nie miałam dwóch lat, gdy tam trafiłam?

Anya nigdy nie miała dostępu do wyników badań, które na niej prowadzono. A z tego, co wyczytała z umysłów naukowców, niewiele zrozumiała. Tak naprawdę sama nie miała pojęcia, ile ma lat. Ale patrząc na tę twarzyczkę, nie dałabym sobie więcej niż czternaście, pomyślała poprawiając czarno-białą elegancką sukienkę.

A mimo to, każda sąsiadka, którą mijały, gdy razem z Yor szły na zakupy, powtarzała:

— Ależ ta nasza, Anya wyrosła! Teraz już jest prawdziwą pannicą!

Anya zupełnie ich nie rozumiała. Jeszcze mniej, jednak pojmowała, dlaczego te słowa sprawiają, że Yor zaczyna się uśmiechać. Ale widząc ją uśmiechniętą, Anya również się cieszyła. Księżniczka Cierni nie miała ostatnio zbyt wielu powodów do szczęścia. Dziewczyna wiedziała, jak wiele kosztowało ją zachowanie międzynarodowego pokoju.

— Anyu, wychodzisz już? — zapytała Yor stojąc pod drzwiami pokoju dziewczyny. Głos kobiety zupełnie nie zdradzał zmęczenia, choć całą wczorajszą noc spędziła na likwidowaniu groźnych przestępców. — Goście zaraz zaczną przychodzić!

Anya uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze i udała się do salonu. Przyjęcie urodzinowe nie było zbyt wielkie. Niemalże co roku przebiegało wedle tego samego schematu. Jedyne co się zmieniało, to ilość potraw na stole. Jeszcze dziesięć lat temu goście mogli podziwiać tylko cukierniczkę. Teraz były to już ciastka i kupione przez Loida lody. Wiedział, że Yor byłoby przykro, gdyby również coś przygotował, dlatego ten deser wydawał się najlepszym rozwiązaniem.

Poza tym miały one w sobie orzechy, które niezmiennie od tylu lat były wciąż ulubionym posiłkiem Anyi.

Wujek przyniósł tort, który był piękny. Gdy śpiewali sto lat, uśmiech nie schodził z jej twarzy. Może i nie mam prawdziwych rodziców, ale mam za to wielu prawdziwych przyjaciół!

Lubiła obchodzić urodziny, nawet jeżeli przyjęcie nie odbywało się w okolicy prawdziwej daty jej narodzin. Siedzieli razem do późna i grali w planszówki.

Następnego dnia poszła do szkoły w doskonałym humorze. Na lewym nadgarstku dumnie nosiła różową bransoletkę, którą otrzymała od Franky'ego. Beth również była zachwycona. Cieszyła się, że mogła spędzić tyle czasu w towarzystwie ojca przyjaciółki, którego niezmiennie od tylu lat darzyła wielkim szacunkiem.

Gdy szły na kolejne zajęcia na ich drodze stanął Damian ze swoją świtą.

— Rodzice panicza postanowili urządzić wielkie przyjęcie z okazji jego siedemnastych urodzin — zwrócił się do niej Emilie. — I zaproszeni zostali wszyscy uczniowie z naszego rocznika. Nawet ty.

Anya uśmiechnęła się szeroko. Z jakiegoś powodu w głębi serca zrobiło się jej przykro, że to nie Damian wręczył jej zaproszenie. Ale szybko jej myśli zawędrowały w o wiele milsze miejsca.

Orzacha podziemna [spy x family ff]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz